Rick Miller ma niebywały talent do uwodzenia swoją muzyką. Bez pośpiechu, z subtelną precyzją i poetyckim czarem potrafi zawładnąć pokładem wrażliwości, spowodować delikatne drżenie serca. Kto uwielbia odwiedzać krainę, gdzie króluje spokojny, przemyślany i niesamowicie finezyjny rock, ten będzie w pełni usatysfakcjonowany wszystkimi odcieniami muzyki, jaką oferuje. Trzeba podkreślić, że lata doświadczeń i kilkanaście nagranych albumów, nadały mu status muzyka od którego wymaga się znacznie więcej. Z drugiej strony upływający czas może działać na niekorzyść, spowodować, że kierujemy nasze kroki na utarte szlaki, wpadamy w sidła własnych przyzwyczajeń, misterną sieć schematów, które sami stworzyliśmy. Nic podobnego. Rick Miller umie się obronić przed pułapką powtarzalności, przed zwielokrotnianiem własnych pomysłów w tych samych formach i barwach. Jednocześnie nie jest rządny wysublimowanych innowacji, nie ulega modzie i trendom. To wielka zaleta.
„Old Souls” to jego szesnasta płyta studyjna. Rickowi towarzyszą na niej znakomici muzycy, których znamy z poprzednich albumów: Kane Miller (skrzypce, gitara), Barry Haggarth (gitara), Mateusz Swoboda (wiolonczela), Sarah Young (flet), Will (perkusja) oraz Jaye Marsh (flet). Dziesięć kompozycji spiętych w prześliczną całość utworem „Time’s Way”. Od niego się wszystko rozpoczyna. To klimatyczna kompozycja, w której miękki głos Ricka osadza się niczym srebrzysty szron na roziskrzonej, budującej nastrój gitarowej konstrukcji. Powstaje z tego niezmiernie efektowna materia, gdzie ciepłe pastelowe barwy mieszają się z nitką księżycowej przędzy. Dużo tu melancholii, takiej otulającej niczym zmierzch, dużo zadumy. Utwór „Guinevere” - to obraz malowany nad strumieniem, wśród drzew wypełnionych ptasimi głosami. Klasyczna gitara jest jak pieśń pełna miłości i wiatru szepcącego pomiędzy strunami skrzypiec. Zaś „Haunt Me” to śliczny temat przewodni przekształcający się w solówkę gitarową.
Muzyka Ricka Millera potrafi uzależnić swoją zmysłowością i dyskretnym erotyzmem drzemiącym w głębi każdej frazy. „Virgin Rebirth” to obłędne połączenie klasycznych wiolonczelowych emocji na początku utworu z modernistycznymi pasażami pełnymi elektronicznych brzmień i gitary. Bardzo ciekawa wizja. Jest jak fuzja dwóch światów. To narodziny Wenus wynurzającej się z piany praoceanu. Ten zgrabny, instrumentalny utwór prowadzi do równie klimatycznego - „The Red Sky”. Sekcja smyczkowa zostaje tu wzbogacona akompaniamentem fortepianu i świetlistym fletem, który przepięknie prowadzi linię melodyczną do momentu przejęcia jej przez wokal. Bardzo ciekawe są relacje pomiędzy instrumentami, których ”śpiew” przechodzi w siebie lekko i płynnie, czasem scalając się w jedno doskonałe „istnienie”. „Ixtlan Awaits” to sześciominutowy muzyczny kameleon, ocierający się chwilami o floydowe klimaty. To jeden z moich ulubionych utworów z tego albumu.
Rick potrafi zaskoczyć, wyłonić się z kokonu brzmień. Przepoczwarzyć w nowy byt, przywdziać powabne szaty i skusić zapachami orientu („A Stitch In Time”), po czym znów popada w zadumę. Taka właśnie jest dla odmiany instrumentalna kompozycja „Last Karma”. Z kolei „Don Quixote” to najdłuższa, dwunastominutowa kompozycja i kolejny mój faworyt. Szaleństwo brzmień, solówki gitarowe przechodzące w kwiecistą ścianę perkusyjnych smaczków, marzenia krzyżujące się jak drogi w różne strony świata. I zakończenie - „Time’s Way” (reprise) – zamykające tę historię, niczym żelazna furtka…
„Old Souls” A.D. 2022 to Rick Miller jakiego uwielbiam. Rick Miller, który jest zawsze po prostu sobą. I to jest najważniejsze.