Z dalekiego Monterrey w Meksyku poprzez wytwórnię płytową Progressive Gears dotarła do nas muzyka zespołu Electro Compulsive Therapy. Nazwa zespołu jest bardzo myląca. No bo przecież oczywiste skojarzenia biegną w stronę elektronicznego rocka, albo nawet ku ekstremalnej muzyce metalowej. Tymczasem nic z tych rzeczy. Na zatytułowanej tak samo jak nazwa zespołu debiutanckiej płycie, która ukazuje się na CD 18 marca, czterej muzycy: Guillermo Garcia Herreros (główny wokal i instrumenty klawiszowe), Andres Jasso (gitara), Javier Villarreal (perkusja) oraz Rodolfo Gonzalez (bas) przedstawiają melodyjny i bardzo klimatyczny rock progresywny przesycony kontemplacyjnym klimatem i melancholijnym wokalem. Czynią to w świeży i niesamowicie przystępny sposób. To niezwykle miłe muzyczne objawienie początku 2022 roku.
Od razu powiem, że od pierwszych taktów tej płyty w muzyce Electro Compulsive Therapy wyapać można klimaty znanych i bardzo lubianych twórców muzyki (prog) rockowej. Jestem pewien, że każde, nawet mniej wprawne, ucho wychwyci atmosferę nagrań grup Riverside, Anathema, Porcupine Tree, Airbag czy Pink Floyd. Na pewno znaleźć też można wpływy Marillion, Talk Talk, a nawet U2. Ale wiecie w czym leży największa siła tych meksykańskich debiutantów? W tym, że liczne inspiracje, a nawet pojawiające się tu i ówdzie pewne zapożyczenia, wcale nie rażą. Ci piekielnie zdolni muzycy budują po prostu swój własny progresywno-rockowy pejzaż dźwiękowy, który – wiem to na pewno – z całą pewnością przemówi do zwolenników wspomnianych wyżej zespołów.
Całość składa się z ośmiu utworów, a rozpoczyna ją kompozycja „Glow”. To nie tylko mocny utwór otwierający, ale drogowskaz skupiający w sobie stylistykę zespołu, z którą spotkamy się na reszcie płyty. Do atmosferycznego wstępu prowadzonego przez fortepian, dołącza czysty i mocny wokal Guillermo Garcii Herrerosa (w ogóle nie słychać u niego hiszpańskiego akcentu), który po chwili przeszywa potężny pasaż gitary mający oparcie na solidnym basie i rytmicznej perkusji. Potem pojawia się niespodziewana zmiana tempa, po której następuje nieunikniona rozbudowa brzmienia prowadząca do finału opartego do bogatych dźwiękach wirujących klawiszy i narastających floydowskich motywach gitarowych.
Utwór nr 2 to epicka kompozycja „Colors Fade Away”, która także rozpoczyna się spokojnie, a Guillermo, jakby od niechcnia, szepcze refren: „Wszystkie kolory powoli znikają. Wszystkie wspomnienia płoną niczym papierosy”. Lecz wraz z upływem czasu robi się coraz głośniej, ciaśniej i intensywniej i w efekcie otrzymujemy kilka uroczych melodyjnych linii gitarowych. Dużo tu jeżozwierzowych klimatów, na czele z iście Wilsonowskim gitarowym solo w wykonaniu Andresa Jasso. Ten utwór to bardzo mocny punkt programu płyty i, przynajmniej w moim przypadku, szybko stał się ulubionym fragmentem tego albumu.
Początek kompozycji „Blackstar” posiada niepokojący, nastrojowy motyw zagrany na fortepianie połączony z lekko zniekształconym wokalem. Po około minucie utwór rozkręca się na dobre i ewoluuje w stronę mrocznych, opartych na solidnej linii basu, instrumentacji oraz klimatów, których ukoronowaniem jest oszałamiająca gitarowa solówka. Prowadzi ona do efektownego punktu kulminacyjnego, by po chwili powrócić do hipnotyzującego początkowego tematu.
Nadchodzi pora na dwa nagrania zanurzone są w nieco bardziej spokojnym, onirycznym stylu. Zarówno w „Gemini”, jak i w „In Through The Light” chyba najwyraźniej słychać wpływy Porcupine Tree, The Pineapple Thief, a może nawet i Pink Floyd. W obu przypadkach za sprawą długich i efektownych gitarowych solówek, ale, znowu to podkreślam, nie jest to naśladownictwo. To inspiracja, to podobny pomysł na budowanie klimatu, to ten sam sposób zmierzania do celu.
„Walking Ghosts” to, na tle innych, nieco bardziej żwawy (choć nieprzesadnie – jedyne co można zarzucić tej płycie, to jej raczej dość monotonna dynamika) kawałek, który finezyjnie rozwija się od delikatnych, melodyjnych tonów do hymnowego zakończenia utrzymanego w stylu U2. Wydaje się, że, jako jedyny w tym zestawie, utwór ten najwyraźniej zmierza raczej na indierockowe, niżli progresywne terytoria. Ale i tak spodoba się Wam na pewno.
„Stop… Wait And Transcend” to jakby kilka utworów w jednym. Jedna sekcja się kończy, druga niespodziewanie się zaczyna. Nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, tempo najpierw jest powolne, potem przyśpiesza, aż wreszcie wzbija się na wyżyny dzięki strzelistej solówce gitarowej oraz wybornym partiom melotronu. Ostatnie trzy minuty tej kompozycji to prawdziwe mistrzostwo świata. A cały utwór to kolejny bardzo mocny punkt programu tej płyty.
No i wreszcie nadchodzi czas na ostatni utwór na płycie. „Supernova” od samego początku przywołuje skojarzenia z muzyką grupy Airbag (gitary – rewelacja!). Zaczyna się leniwie i spokojnie, niczym w starym czarno-białym filmie, w którym oglądamy bohatera stojącego przy nieczynnym już barze, sprzątaczka szoruje podłogę, a zmęczony kelner układa dopiero co umyte szkło na szklanych półkach. Nastrój zmęczenia, a może rezygnacji. Pora pójść spać… Ale nie, nagle, utwór nabiera tempa, niespodziewanie rozkręca się (znowu te gitary!!!), śpiew Guillermo staje się mocniejszy i głośniejszy: "When enough is enough, we step out of the darkness into the light"... To jakby w zespół, w jego muzykę, wstąpiło nowe życie. To bardzo podnoszące na duchu zakończenie płyty…
Bardzo dobrze się stało, że wytwórnia Progressive Gears postanowiła wydać ten album na płycie CD (w ubiegłym roku zespół Electro Compulsive Therapy opublikował ten materiał w formie plików cyfrowych). Bez tego zapewne niełatwo byłoby tej meksykańskiej grupie zaistnieć w świadomości europejskich fanów gatunku. A poza tym to, obiektywnie rzecz ujmując, bardzo dobra płyta, wypełniona mocnymi kompozycjami i utrzymana w bardzo dojrzałym stylu. I zagrana na takim poziomie, że mam już pierwszego kandydata do miana „najlepszego debiutu 2022 roku”. Być może nie ma na niej wielkich fajerwerków oraz tryskających wodotrysków. Ale czy one są niezbędne? Jedno jest pewne: ten zespół zasługuje na Waszą uwagę. Niewątpliwie należy im się odpowiednie wsparcie oraz szerzenie słowa o ich naprawdę udanym debiucie. Co, mam nadzieję, udało mi się sprawić niniejszym tekstem, który chciałbym zakończyć apelem: nie zwlekajcie ani chwili. Sprawdźcie na Bandcampie, posłuchajcie na YouTube, a następnie czym prędzej dokonajcie zakupu w sklepie wytwórni Progressive Gears, bo chyba w Polsce nikt tej płyty jeszcze nie dystrybuuje. Ręczę, że nie będziecie rozczarowani.