Mam coraz większy problem z kolejnymi płytami grupy Pymlico. Być może to kwestia swoistego „zmęczenia materiału” i częstotliwości pojawiania się nowych wydawnictw tego zespołu. O ile w przypadku wczesnych płyt byłem zachwycony świeżą formułą instrumentalnego jazz rocka, którą proponowali norwescy muzycy, to nie ukrywam, że każda kolejna płyta Pymlico budziła u mnie coraz mniejszy entuzjazm. A swoją drogą zadziwiająca jest regularność, z jaką zespół publikuje nowe albumy (co dwa lata, dodajmy: w lata parzyste)...
„Supermassive” to najnowsza propozycja Pymlico – album lekki, radosny i energetyczny w wykonaniu siedmiu niesamowicie utalentowanych muzyków. A na nim muzyka taka… jak zawsze. Jedyną nowinką jest gościnny udział Roine’a Stolta (Transatlantic, The Flower Kings) grającego na gitarze prowadzącej w utworze „Clockwork”.
Całość materiału – za wyjątkiem utworów „Confusion” i WTG” (oba są autorstwa nowego człowieka w zespole - basisty Are Nerlanda) skomponowali bracia Oyvind (instrumenty klawiszowe) i Arild (perkusja) Brøter i dotyk ich ręki czuć praktycznie w każdej minucie tego albumu. Już dawno wypracowali swój wyrazisty styl i na „Supermassive” prezentują swoje charakterystyczne brzmienie pełne chwytliwych momentów, łatwo zapamiętujących się melodii, gorących gitarowych riffów i solówek. Niebywała łatwość w mieszaniu gatunków i czerpanie inspiracji z szerokiej gamy stylów, w tym rocka progresywnego, jazz rocka, AOR i popu, zaowocowało tym razem ośmioma dobrymi (jak zawsze) utworami wyprodukowanymi z niezwykłą dbałością o szczegóły. Dzięki temu album „Supermassive” ma krystalicznie czyste, nowoczesne brzmienie i słucha się go znakomicie.
Warto, jak zawsze zresztą, podkreślić ważną rolę, jaką w muzyce Pymlico odgrywa saksofon (gra na nim powracający Robin Havem Løvøy), duet napędzających muzykę Pymlico gitar (Stephan Hvinded – Andreas Sjo Engen) oraz szalejący na perkusjonaliach Oda Rydning.
Tak więc jeżeli tylko lubisz lżejsze, melodyjne, instrumentalne utwory trzymane w duchu przyjemnego w odbiorze jazz rocka, a właściwie jazzowo-rockowego fusion, z pewnością będziesz często wracać do tego albumu. Jeżeli jednak znasz już wcześniejsze płyty tego zespołu, „Supermassive” nie zrobi na Tobie jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Powiesz, że to dobry, lecz w sumie dość przewidywalny album, zagrany z właściwą dla Pymlico kompozycyjną lekkością i wykonawczą zwiewnością. Po prostu taki, jakiego się spodziewałeś.