Osada Vida - The Body Parts Party

Artur Chachlowski

Image“Każdy ma swoje plany i marzenia. I nie powinien z nich rezygnować. Nawet jeżeli punkt wyjściowy znajduje się daleko. Trzy miejsca za trójkątem...”. Te słowa znalazły się w mojej recenzji poprzedniej płyty grupy Osada Vida pt. „Three Seats Behind The Triangle”. Marzenia o lepszej przyszłości, o realizacji planów i dążeniu do celu, które symbolizowało to tytułowe, mało reprezentacyjne miejsce w hierarchii orkiestry, zmaterializowały się na nowej płycie tej formacji. O ile o pierwszym albumie Osady Vidy można było powiedzieć, że to płyta „dobra”, to najnowszy, „The Body Parts Party”, trzeba określić mianem „bardzo dobry”, a nawet powiedzieć wręcz „wzorcowy”, jeżeli chodzi o współczesne trendy rządzące polskim art rockiem.

Biografię grupy Osada Vida opisałem w tekście dotyczącym poprzedniej płyty, teraz więc tylko odsyłam do niego wszystkich zainteresowanych. Od tamtego czasu zespół dorobił się profesjonalnego kontraktu płytowego z wytwórnią Metal Mind, która najpierw wznowiła debiutancki krążek zapewniając mu światową dystrybucję, a przed kilkoma miesiącami wypuściła na rynek najnowsze dzieło tego śląskiego zespołu. I nie ma co ukrywać, nowa płyta bardzo się udała. I to pod wieloma względami. Zespół poszedł na niej zdecydowanie do przodu niemal w każdym aspekcie swojej twórczości. Przede wszystkim pojawiła się przejrzysta struktura poszczególnych utworów. Na „The Body Parts Party” znajdujemy osiem kilkuminutowych nagrań, które w odróżnieniu od nieco rozmytych, bo powiązanych ze sobą wielowątkowych kompozycji z pierwszej płyty, stały się zwarte, wyraziste i dzięki temu zdecydowanie łatwiej się „zapamiętują”. Zespół poprawił też melodykę swoich utworów. Na nowym krążku mamy mnóstwo szybko zapadających w pamięć linii melodycznych. I to zarówno tych instrumentalnych, jak i wokalnych. Działka z wokalami to obszar, za który odpowiedzialny jest basista zespołu, Łukasz Lisiak. Uczynił on kolosalny postęp w porównaniu z materiałem, który można było usłyszeć na płytowym debiucie zespołu. Jego ciepły, „miękki” głos radzi sobie doskonale z „pokręconym” i często „połamanym” brzmieniem zespołu. W kilku fragmentach płyty (a najbardziej chyba w otwierającym całość numerze pt. „Body”) jego sposób śpiewania przypomina mi melodyjne chórki grupy Myslovitz. Traktuję to jako spory plus, gdyż Łukasz swoimi ciekawymi pomysłami wynosi muzykę Osady Vidy na jeszcze wyższy, a przy tym bardziej przystępny, poziom. A przecież ci, którzy dobrze pamiętają album „Three Seats Behind The Triangle” potwierdzą, że produkcje zespołu nie należą do najłatwiejszych w odbiorze. Jednak ciekawe partie wokalne na albumie „The Body Parts Party” czynią z niego rzecz o nieco (ale tylko nieco) lżejszym charakterze w stosunku do jego poprzednika. Na nowym krążku nie brakuje solidnych, głośnych (głównie gitarowych) dźwięków, ale są też momenty niepokojącej ciszy. Są fajne melodie, ale i dźwiękowe zakrętasy. Są efektowne solówki (wielokrotnie fortepianowe partie w wykonaniu Rafała Paluszka przenoszą słuchacza do muzycznego raju), ale i połamane rytmy. Są proste rockowe riffy, ale i jazzujące momenty. Jest niemal wszystko, co nawet najbardziej wymagający słuchacz wymaga od solidnie podanej dawki prog metalowych brzmień. Brakuje tylko nudy. Bo naprawdę wiele dzieje się na tej płycie i słucha się jej, przynajmniej za pierwszym razem, z mocno rozdziawionymi ze zdumienia ustami.

Generalnie rzecz ujmując, „The Body Parts Party” to znakomity album, który nie tylko zasługuje na to, by określić go jednym z najciekawszych płyt polskiego prog rocka ostatnich lat, ale zdecydowanie przewyższający też światowe standardy jakości albumów tego gatunku. Osada Vida prezentuje się na nim jako zespół dojrzały, zdecydowanie dążący do jasno postawionych celów. Jednym z nich jest granie utworów, które pobudzają wyobraźnię odbiorcy. I w co najmniej kilku nowych utworach udało się to zespołowi w sposób zgoła znakomity. Najlepszym tego przykładem jest kompozycja, która moim zdaniem ma znakomite szanse, by przejść do historii gatunku. Mam tu na myśli zamykające płytę nagranie „Bone”, które od pierwszej do ostatniej (jedenastej) minuty trzyma słuchacza w napięciu, poraża potęgą swojego brzmienia, niezwykłym klimatem, świetnymi melodiami, nieczęsto spotykanym ładunkiem emocjonalnym, rewelacyjnymi solówkami (kolejno: fortepian, gitara, perkusja, bas i znowu gitara), wspaniałymi liniami wokalnymi oraz konsekwentnie budowanym punktem kulminacyjnym. To prawdziwa perła nad perłami w programie tej płyty. Ale i kolejnych perełek, o minimalnie tylko mniejszym ciężarze gatunkowym, też na tym krążku nie brakuje. Polecam szczególnie nagranie „Tongue”, które wyróżnia się przepięknym jazz rockowym solo na gitarze oraz ciekawym zabiegiem „telefoniczno – sekretarkowym”. Zwracam uwagę na utwór pt. „Heart”, który zatopiony w swojej somnambulicznej atmosferze zbudowanej wokół ciekawego motywu granego na syntezatorze z minuty na minutę narasta przeistaczając się w dojrzały prog rockowy klasyk okraszony odjechaną solówką na klawiszach. Mocnym punktem programu jest też instrumentalny, po części prog metalowy, po części utrzymany w stylistyce fusion utwór „Spine”. Nieźle prezentuje się też otwierające płytę nagranie „Body” pełniące rolę ekspozycji głównych postaci tego albumu (o nich za chwilę). Duży plus stawiam też przy „Liver”, w którym po długim instrumentalnym wstępie (ach, te klawisze i jazzujący feeling fortepianu) zachwyca świetnymi refrenami i cała paletą - od heavy metalowych, po melodyjne solo – gitarowych dźwięków dobywających się spod palców Bartka Bereski.

Wszystkie te wymienione i niewymienione powyżej utwory zebrane są w jedną zamkniętą literacką całość, która przy pomocy symboli, którymi są części ciała (poszczególne utwory noszą tytuły: „Body”, „Liver”, „Brain”, „Tongue”, „Spine”, „Heart”, „Muscle” i „Bone”) przedstawia różne typy gatunku ludzkiego, a właściwie jego rozliczne przywary. Mamy na płycie „The Body Parts Party” do czynienia między innymi z oszukującą bez żadnych skrupułów zakłamaną kobietą, z wpatrzonym w siebie facetem, który z premedytacją czyha na potknięcia innych, album opisuje różnego rodzaju emocje i uczucia jak zazdrość, złość, skłonność do intryg, plotkarstwo, kłamstwo, agresję, pogoń za pieniądzem, obłudę, wieczne niezadowolenie i rzucanie słów na wiatr. Za tą literacką sferę twórczości zespołu odpowiedzialny jest perkusista Adam Podzimski, który wraz ze swoją małżonką, Olą, jest autorem wszystkich tekstów na tym albumie.

To, wydawałoby się, karkołomne połączenie nietuzinkowego aspektu literackiego z ambitną i świetnie zagraną muzyką wypadło na płycie „The Body Parts Body” w sposób przekonywujący i szczery. Słuchając tego albumu ani przez moment nie miałem poczucia jakiegoś niepotrzebnego nadęcia, oderwania od rzeczywistości, czy bujania w obłokach. „Chcemy naszą muzyką pobudzać wyobraźnię, dawać chwile odprężenia i relaksu, dostarczać poruszających emocji” – tak o muzyce Osady Vidy mówił w jednym z wywiadów jej lider Łukasz Lisiak. Muszę przyznać, że na płycie „The Body Parts Body” ta misja znakomicie powiodła się całemu zespołowi. Dobrze wiedzieć, że na niewdzięcznym art rockowym poletku w kraju nad Wisłą istnieje zespół, który podkreślając jak ważne są marzenia i pasje, dostarcza nam swoją muzyką niewyczerpaną wręcz lawinę fantastycznych dźwięków i melodii.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!