Florencja - perła Toskanii, położona nad wartkim nurtem rzeki Arno, w miejscu, gdzie apenińskie szczyty sięgają lazuru nieba. Florencja - piękna niczym jasnolica bogini Iris drzemiąca na kobiercu z kwiatów. Lilie są średniowiecznym symbolem tego miasta. Są wpisane w jego herb i historię. To oaza pełna soczystej zieleni oplatającej zmysłowym dotykiem mury i budynki miasta, to zapachy kwiecistego wiana, jakim obdarza matka-natura. Florencja to radosny wybuch wiosny kuszącej migdałowcami i krzewami mimozy, ogrody różane miażdżące letni spokój i cienie chowające swe senne kibicie w bukszpanach Giardino di Boboli, to smak dojrzałych winogron wtopionych w burgund pierwszych jesiennych liści. Fiori, fiorire, fiorente - z tych słów zrodziła się nazwa miasta, będącego kolebką renesansu, mozaiką cudów architektury, rzeźby i malarstwa. Florencja potrafi roztaczać urok, któremu nie można się oprzeć. Pod sklepieniami kościołów, w ciszy pałaców i zabytkowych kamienic ukryte są tysiące tajemnic. Kto dotknął raz tego świata pełnego cudów, zakocha się miłością szaloną, zmysłową i absolutną. Wiele dostojnych budowli mogłoby opowiedzieć niejedną ciekawą historię, chociażby Katedra Santa Maria del Fiore, Baptysterium czy Palazzo Vecchio przy Piazza dell Signoria. Stolica Toskanii to miejsce niezwykłe, kuszące swoim finezyjnym urokiem i miękkością rysów cudownych zaułków, kolumn, fresków, fontann. Oaza kunsztownego blasku, jaki rozpościerają skarby architektury stojące dumnie na twardym cokole historii.
Jest z nią związany ród Medyceuszy, który wprowadził to miasto na piedestał świetności i sławy. Miasto, w którym trzeba się zakochać. I tak też się stało. Oczywiście, jeżeli nie wiemy kto wpadł na cudowny pomysł stworzenia konceptu, którego akcja rozgrywa się we Florencji, szukajmy kobiety. Najlepiej pięknej, nieco szalonej z kropelką włoskiej krwi w żyłach i wspaniałym głosem. Nie da się ukryć, że temu rysopisowi odpowiada postać Laury Piazzai. A skoro jest ona, to nie mogło zabraknąć dwojga przyjaciół płci męskiej - Erica Bouillette i Clive’a Nolana. Zresztą który facet mógłby być obojętny na uroki Florencji i słodycz głosu Laury? Stało się. Powstał projekt Imaginaerium, by wydać na świat cudowne „dziecko” w postaci albumu - „The Rise Of Medici”. Gorączka kompozytorska rozgorzała na francusko-brytyjskich łączach, muzyczne pliki śmigały jak zwinne jaskółki. Nie można byłoby marzyć o doskonalszym teamie niż ta trójka artystów i przyjaciół. Wpierw Eric wysłał siedem utworów do Clive’a, nagrał gitary, opracował orkiestracje. Nolan dołączył partie klawiszowe, garść swoich pomysłów, znakomite teksty. I gdy wszyscy czekali już na zbliżającą się premierę płyty gruchnęła smutna wiadomość o śmierci Erica Bouillette. Eric zmarł 21 sierpnia po długiej i ciężkiej chorobie. Choć podczas pracy nad tym albumem mocno cierpiał, to nie miał w sobie smutku. Cieszył się tym albumem. Żył nim. Do tego stopnia, że jego bliscy oraz współpracujący z nim muzycy zapomnieli o jego chorobie, a przecież od ponad ośmiu miesięcy był na ciężkich lekach przeciwbólowych. Eric w przeszłości związany był m.in. z formacjami Nine Skies, This Winter Machine i Drifting Sun, ale przez ostatni okres swojego życia poświęcił się całkowicie Imaginaerium. Premiery niestety nie doczekał. I ten smutny fakt na zawsze położy się cieniem na tak radosnym przecież wydarzeniu, jakim jest premiera tego niezwykłego i niesamowitego pod każdym względem albumu.
Trzeba jeszcze wspomnieć o całym zastępie doskonałych artystów, którzy się tu pojawili: mamy aż pięcioro wokalistów: Laura Piazzai (w roli Contessiny), Andy Sears (Cosimo), Elena Vladyuk (Lucrezia), Mark Spencer (Monks) i Clive Nolan (keyboardy i rola Rinaldo). Syszymy tu też oczywiście Erica Bouillette (syntezatory, skrzypce, mandolina), Scotta Highama (perkusja), Bernarda Hery (bas) i Isabellę Cambini (harfa). Materiał został zrealizowany w studiu przez Clive’a, Erica i Karla Grooma. Za mix i mastering odpowiada Alekssandre Lamia.
Historia rodu Medyceuszy zawsze niezmiernie fascynowała i budziła emocje. Cosimo de’Medici był pierwszym z rodu, który podniósł znaczenie Florencji jako miasta. Zainicjował jej pozycję na arenie ekonomicznej i politycznej. Podniósł też rangę swojej rodziny zapewniając jej władzę i majątek. Był humanistą, niezwykle zafascynowanym nauką i sztuką. Miał wszystko, co dusza zapragnie. Nadszedł wtedy czas, aby przedłużyć gałęzie drzewa genealogicznego. Wybrano dla niego odpowiednią partię, czym zajął się zapobiegliwy ojciec, Giovanni de’Medici. Panna musiała być z dobrego rodu i mieć nieposzlakowaną opinię. Contessina nie miała posagu, ale należała do szanowanej i znaczącej familii Bardich. Zaaranżowano małżeństwo. Był rok 1415.
Zaglądamy do wnętrza świątyni, zaprasza nas tam chór mnichów i piękny sopran Eleny Vladyuk, opiewający potęgę Medyceuszy. Dlaczego ona? Wszak Lukrezia Tomabuoni, narodzi się dopiero dwanaście lat później i zostanie żoną pierworodnego syna Cosimo - Piero. Tak ma być. Postać z przyszłości przemieszcza się w czasie. W świecie sztuki wszystko jest możliwe. Rozpoczynający całość temat „Festina Lente” jest niczym dźwięk dzwonów, którego nie słyszymy, lecz czujemy go głęboko, intuicyjnie, w naszej podświadomości. To intro paraliżuje swoim blaskiem, przestrzenią pełną światła załamującego się w szybkach kolorowych witraży, na brzegach łuków, pod sklepieniem i na powierzchni ścian. Chór śpiewa po łacinie: „Audentes fortuna iuvat. Dei gratia. Deo juvante nil mortalibus ardui est”...
„Duty Of Love” to wyznanie Contessiny, która definiuje swoje powinności jako żony, mówi o cenie jaką jest gotowa zapłacić w imię dobra swojego rodu: ”Born into a family of great renown but failing means, the whims of life will hand to me a future of security. I pledge to you my loyalty ...”. W chwili ślubu miała dwadzieścia pięć lat, co wraz z brakiem stosownego wiana nie było najlepszą reklamą. Dlatego jest potulna i godzi się na wszystko. Głos Laury Piazzai jest głęboki i stanowczy. Ma to wyrażać silny charakter kobiety, jej determinację i zrozumienie sytuacji. W oddali wybrzmiewają odgłosy chóru, z którym łączy się niski głos Contessiny. Pojawia się klawiszowy akompaniament: bardzo jednostajny i oszczędny. Atmosferę rozpala perkusja Scotta Highama. Refren nabiera ognia i szalonego tempa i jest przeciwwagą do spokojnej i wyważonej zwrotki. Jest tu silnie podkreślona dwoistość natury kobiecej. Contessina jest obowiązkowa i posłuszna woli rodziny. Nie oznacza to jednak, że nie ma tajemnic. Jej serce było zajęte, gdyż darzyła uczuciem Ezio Contariniego i jak każda młoda osoba chciała czerpać z kuszącej czary życia.
„House of Dreams” to przepiękny duet Laury Piazzai i Andy Searsa. Contessina i Cosimo rozumieją się perfekcyjnie w tym małżeńskim dialogu. Przyrzekają sobie lojalność, oddanie i wsparcie: „You will be the power behind the man, the throne – the strenght that binds. You will be the wisdom here. Forever calm forever near...”. Przysięga wypowiadana na kobiercu z płatków klawesynowych dźwięków przechodzących w muzyczne tło inkrustowane brzmieniem orkiestry. Czarowna jest ta orkiestracja pełna smyczków, obojów, klarnetów, organów i niesamowitej renesansowej ornamentyki.
Piętnasty wiek to czas niepokoju. Italia nie była jednością. Potężne miasta konkurowały ze sobą, możne rody toczyły ze sobą walkę o wpływy. Rodzina Medici miała zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Najpotężniejszym z nich był Rinaldo degli Albizzi. Poznajemy go w kolejnym akcie - „The Tide Will Change”. Clive Nolan doskonale wcielił się w tę przebiegłą i podstępną postać. Jego tembr głosu, pogarda, z jaką wyraża opinie o Cosimo, nienawiść pulsująca w każdym słowie, to prawdziwe mistrzostwo. Jest idealny do tej roli, a nie jest ona łatwa. Pragnie śmierci głowy rodu Medicich, jest żądny krwi, ziejący wrogością i odrazą. Chce zniszczyć potęgę Medyceuszy: „If it’s the last thing I do – I will cut you to the heart. If it’s the last thing I do – I will tear your world apart...”. Ponownie doskonała orkiestracja i przejmujące chóry tworzą klimat florenckiego pałacu, w którym osądzano Cosimo de Medici. Nie otrzymuje on kary śmierci. Zostaje zesłany na dziesięcioletnią banicję. Clive w bardzo ciekawy sposób opowiedział ten kawałek historii rodu i przemian jakie dokonały się we Florencji. Zakreślił rys charakterologiczny każdej postaci, nadał jej szczególne cechy i otoczył pięknym szalem dźwięków.
„Never Close Your Eyes” to chwila dla Lucrezii. Elena Vladyuk zachwyca swoim świetlistym głosem. Postać Lucrezii pełni tu funkcję narracyjną, opowiada o zdarzeniach z punktu widzenia członka rodziny Medici: „These children of Florence of banking and politics, this noble house - This dynasty was more than just a family...”. To jeden z najpiękniejszych utworów na tym albumie. Najciekawszy jest fakt, że jest on zbudowany tylko z głosów. Chór stanowi rodzaj akompaniamentu dla wokalu Eleny – jasnego niczym promień księżyca, kryształowego i pełnego dziewiczej czystości.
„Glass Throne” to mój ulubiony fragment tej opowieści. Laura jest fenomenalna, czuje się jej wielką siłę i determinację. To kobieta z krwi i kości. Żona oddana swojemu małżonkowi duszą i ciałem. Cudowne klawisze, chwilami przypominające dźwięk harfy. Orkiestrowe tło jest tu doprowadzone do perfekcji, pełen pasji wokal, szalona perkusja Scotta Highhama i bas Bernarda Hery oraz fenomenalna solówka Erica - po prostu kawałek nieba.
„Treachery” to kompozycja promująca ten szalony koncept. Jakie tu są smakowite dialogi pomiędzy bohaterami! Cosimo, Contessina i Rinaldo – sensualny potencjał, żonglerka na platformie uczuć, artyzm na najwyższym podium. Uwielbiam tę trójkę. Rozniecają burzę emocji i zabierają w cudowną podróż. Początek pełen patosu, jak wielka brama do krainy cudów. Ale siła tego utworu to wulkan ich głosów, to smak opowieści, która pachnie zdradą, pętlą nienawiści i okrutnej zemsty. Czuje się to w głosie Rinaldo: „They threw him in a jail. Oh, I have turned the world against you now...”.
Chwilę potem pojawia się kolejna opowieść Lucrezii w postaci utworu „Fall From Grace”. To niebywałe jak niebiańskie brzmienie ma ten utwór. Głos, dźwięk harfy i orkiestrowe subtelności w tle. Jest jak ozdobnik nad pięciolinią sklejony z kruchych kryształów. W tamtych czasach łatwo było popaść w niełaskę, gdy wokół czaili się wrogowie niczym stado zgłodniałych wilków. Ronaldo wygrał, postawił na swoim. Przynajmniej tak mu się wydawało. Cosimo przeżywa rozpacz - upadek bardzo mocno boli i dotyka swoimi mackami przyszłość całej rodziny. Jest pełen zwątpienia w sens dalszego życia: „Would it be – a better way – if I were dead – no price to pay. How can I endure – this deluded condemnation. How can I edure – this spiteful defamation. Will I never return again to Florence?”. Dużo tu energii zaklętej w smyczkach, szybkich tempach generowanych przez sekcję rytmiczną i klawiszowych wersetach.
„Fortunes Reverse” to utwór w którym spotykają się Cossima i Rinaldo. Jak dzień z nocą, czy jasność z ciemnością. Kolejny wspaniały duet. Kolejna kolebka muzycznych iskier. Historia powrotu Cosimo do rodzinnego miasta wiązała się z faktem, że nadal miał pieniądze, bo zdążył je przetransferować do Wenecji i miał znaczących przyjaciół. Koło fortuny zatoczyło swój krąg. Sprawiedliwość wygrała: „The tide of luck has now been turned. Fortunes they have been reversed. Destiny has now been cursed. Fortunes they have truly been reversed...”. Powrót Cosimo jest przesądzony. Oznajmia nam o tym chór mnichów, Lucrezia, Contessina, Cosimo i Rinaldo. To bardzo efektowny utwór. Skłania do zadumy i jest jednocześnie podsumowaniem tej zawikłanej historii. Opowieści pełnej zakrętów losu i kończącej się triumfem sprawiedliwości.
Finałowy temat „Legacy” jest jak triumfalny happy end. To nawiązanie do tego co nastąpiło po powrocie Cosimo – rozwoju świetności rodu, zaszczytnej funkcji przywódcy i władcy Florencji przez dalsze trzydzieści lat…
Dzieło, jakie wspólnie stworzyli Laura Piazzai, Eric Bouillette i Clive Nolan eksploruje wszystkie pokłady uczuć i emocji. Jest jak pochodnia, która nas prowadzi przez zawiłe korytarze historii. Jak ostrze przeszywające serce po smutnej wiadomości towarzyszącej premierze tego wydawnictwa. Jak świetlik ukazujący prawdziwe oblicze życia pełnego niebezpieczeństw i nieprzewidywalności. Życia w barwach florenckiego nieba i pięknych oczu Contessiny de Medici... I naszych oczu. Oczu smutnych od łez po śmierci Erica Bouillette – współautora tego niezwykłego dzieła.