Finlandia to piękny kraj zwany krainą tysiąca jezior (dokładnie jest ich tam 187 188) i przy tym jest to najbardziej zalesione państwo w Europie. Mimo, że liczy niewielu mieszkańców, to właśnie stąd pochodzą wybitni kierowcy rajdowi i F1 czy też mistrzowie sportów zimowych. Jest tam również niezliczona ilość zespołów, głównie metalowych, ale nie tylko. Większość fanów muzyki zapewne kojarzy takie nazwy, jak Nightwish, Apocalyptica, Sonata Arctica, Amorphis, HIM czy Poets of the Fall, że poprzestanę tylko na tych kilku wykonawcach. Aha, no i w Laponii urzęduje najpopularniejszy brodaty grubasek, na którego wszyscy tęsknie wyglądamy w czasie świąt Bożego Narodzenia. Nie o Mikołaju jednak będę pisał, a o płycie zespołu pochodzącego z Lahti. Jeśli będziecie grzeczni, to być może w tym roku pod choinką znajdziecie ów krążek…
Grupa Frozen Factory powstała w grudniu 2018 roku z inicjatywy grającego na basie Tomiego Hassinena. W 2019 r. do zespołu dołączył Stephen Baker, wokalista i autor tekstów. Do nagrania debiutanckiego albumu „Planted Feet” (2020) Tomi zaprosił również wieloletniego kumpla Miciego Ehnqvista, grającego na gitarze. Bębny obsługiwał wówczas Eetu Pesu, który jednak wkrótce potem opuścił zespół, tłumacząc się uciążliwymi podróżami z i do Helsinek. Zastąpiła go urocza Marianne Heikkinen. W tym składzie Frozen Factory nagrali EP-kę „The First Liquidation”, którą wypuścili na rynek w maju 2021 r. Pod koniec tego samego roku grupę zasilił drugi gitarzysta, Johnny Koivumäki, i już jako kwintet rozpoczęli pracę nad następnym albumem.
Czarująca Finka, jej trzech krajanów oraz obdarzony fantastycznym głosem Brytyjczyk przyznają się do wpływów takich wykonawców, jak Pink Floyd , Iron Maiden, Alice in Chains i Depeche Mode. Intrygujące zestawienie, prawda? Ja ze swej strony dodałbym jeszcze ze trzy inne nazwy, ale nie ma to istotnego znaczenia, gdyż fakt jest taki, że Frozen Factory lubią mieszać różnymi stylami muzycznymi i robią to naprawdę świetnie. Są niczym dobry barman, który z ogólnie znanych składników tworzy zupełnie świeży i oryginalny smak, przysparzając klientom niezapomnianych doznań i wrażeń. Jest to alternatywne spojrzenie na rock progresywny z elementami symfonicznymi, metalowymi, trip hopu, a nawet shoegaze. Ta pozornie sprzeczna kombinacja stylistyczna tworzy niesamowicie fascynującą muzykę, której słucha się z ogromną przyjemnością i wielkim zaciekawieniem.
Ich najnowsze wydawnictwo zatytułowane „Of Pearls & Perils” zawiera 12 utworów. To wspaniała uczta muzyczna przepełniona cudownymi melodiami, które na przemian są raz cięższe i energiczne, a następnie nastrojowe i stonowane. To koncepcyjny album opisujący dystopijny świat widziany oczami głównego bohatera (Stephena), który mówi ‘dość!’ i wyrusza w podróż, aby ten świat zmienić i zawalczyć z systemem. „Naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego nie dbamy o naszą planetę i żyjące tu różne społeczności, które od niej zależą. Smutno mi, gdy widzę zwykłych ludzi walczących z innymi zwykłymi ludźmi, którzy następnie głosują na tych, którzy podsycają rożne konflikty, by wszystko zniszczyć. Czuję jak łatwo można na nas wpływać, jak łatwo nas oszukać, jak łatwo odwrócić uwagę trywialnymi hasłami”. – tak mówi Stephen Baker i dodaje jeszcze: „Chciałbym zobaczyć bezpieczny świat, w którym wszyscy szanujący życie ludzie mają możliwość wykorzystania swojego potencjału, bez względu na płeć, kolor skóry, jakie mają przekonania i światopogląd oraz jaki styl życia prowadzą. Nasze piosenki są pobudką do działania w sprawach, które naprawdę powinny nas wkurzać. Chcę być kimś więcej. Chcę pomóc. Chcę, aby ludzka cywilizacja odniosła sukces”.
Album otwiera kompozycja “Murder in the Depths”. Na samym początku utworu słyszymy kobiecy głos na tle syren alarmowych okrętu wypowiadający po francusku tylko jedno zdanie: - „Il n'y a que les imbéciles qui ne changent pas d'avis” (co oznacza: „Tylko głupiec nigdy nie zmieni zdania”). Jako ciekawostkę napiszę, że ów głos należy do jednej z najbardziej aktywnych fanek zespołu, niejakiej Angeli Corelai. Po szesnastu sekundach wchodzi brzęcząca gitara i bardzo delikatne pianino. Następnie pojawia się króciutkie łkanie gitary Miciego i zaczyna śpiewać Stephen. Tak rozpoczyna się podróż naszego bohatera. To piękna kompozycja ze zmiennym tempem i różnorodnymi emocjami. Z tekstem zawierającym morskie odniesienia - tematem, który będzie powtarzany w kilku utworach. Piosenka zawiera ogólne przesłanie albumu dotyczące niesprawiedliwości społecznej i nierówności, nie tylko między klasami, ale także między mężczyznami i kobietami, ucisku i degradacji środowiska. „Morderstwo w głębinach” mówi o kobiecie, która zginęła podczas poszukiwania pereł przeznaczonych dla zamożniejszej klasy, a których sama nigdy nie miałaby okazji nosić…
„Murder in the Depths” płynnie przechodzi do następnego utworu - „Host With the Most”, atakując słuchacza gradem dźwięków wściekle grających gitar, niesamowitym pulsującym basem i atomowymi uderzeniami Marianne w bębny i talerze. Riffy odrobinę przypominają „Rock Lobster” The B-52’s, a kompozycja generalnie utrzymana jest w ostrzejszych klimatach neoprogresywnych . Tekst mówi o tym, jak wielu ludzi znosi niesprawiedliwość i ból w swoim życiu, mając nadzieję, że poradzą sobie lepiej w życiu pozagrobowym…
„Solar Windfalls” to przepiękna ballada nawiązująca do kultowych „Space Oddity” i „Life On Mars” Davida Bowiego śpiewana z perspektywy astronauty podróżującego w kosmosie, kontemplującego niekończące się poszukiwania nowych ekscytujących przygód i stanu świata, który zostawił za sobą… Smutne klawisze pianina z równie nostalgicznymi gitarami w tle, dyskretna sekcja rytmiczna i przejmujący głos wokalisty przewijają się przez większość utworu, by w końcówce przybrać trochę na mocy… To jeden z moich ulubionych numerów na płycie.
W „Equalise Power” Stephen Baker śpiewa o rasizmie, strachu przed innymi i brutalności policji, prosząc nas, abyśmy postępowali uczciwie, tolerancyjnie i ze współczuciem wobec bliźnich. A to wszystko ubrane jest we wręcz przebojowe dźwięki płynące do słuchacza praktycznie od samego początku nagrania. Znakomity wokal i urokliwa solówka pośrodku…
„The Depths of Hell” to metalowa jazda bez trzymanki. Gratka nie tylko dla miłośników Alice In Chains. Tekst jest zjadliwą diatrybą przeciwko skłonności zbyt wielu społeczeństw do sprzeciwiania się naszym najlepszym interesom w celu wspierania nieszczerych i złych przywódców, którzy podsycają nienawiść i podziały, żerując na naszych obawach. Kompozycja utrzymana jest w głębokim, uderzającym rytmie miażdżącej linii basu Tomiego i dźwięcznej perkusji Marianne. Gra na gitarze Miciego jest porażająca - jego sześć strun wręcz iskrzy i krzyczy, a wokal Stephena ocieka jadem, gdy śpiewa o demonach ukrytych w ciałach polityków.
„Loud, Lazy, Late” to kolejny energiczny utwór. Łączy w sobie szalone tempo dynamicznego stoner rocka z bardziej alternatywnymi nutami a’la Headspace. A po tym singlowym utworze nastepuje zupełne wyciszenie i relaks wraz ze świerszczami, które wprowadzają nas w nastrojowy klimat nagrania „Pie in the Sky”. To w tej płycie właśnie lubię – ciągłe zmiany tempa. Tekst mówi o wyszukiwaniu zadowolenia nie z dóbr materialnych i pragnień, ale z naturalnego piękna i miłości, które tkwią w każdym z nas, musimy tylko pozwolić im rozkwitnąć. W połowie utworu pojawia się bardzo fajna solówka. Lubię takie łkające gitary…
„Absolute in Vanity” przypomina mi trochę „Kashmir”, choć to zupełnie inna melodia, ale jego duch jest tu wyczuwalny. Mocny rytm, lekko chropowate tło i te gitarowe riffy, które w jakiś sposób nawiązują do Zeppelinów.
„We're Gonna Die” to chwytliwy hit, w którym możemy usłyszeć brzmienie Joy Division i fortepian niczym w „Happy New Year” U2. Nasz bohater potępia tu chciwość zamożnych ludzi, którym wciąż wszystkiego jest za mało, czym przyczyniają się do destrukcji świata, w którym żyjemy.
„Never is a Theory” to chyba najbardziej zagadkowy utwór na tym albumie, jeśli chodzi o sferę liryczną. Czyżby Stephen pisał o pogodzeniu się z własną śmiercią (a właściwie bohatera, którego stworzył)? Muzycznie znów mamy tu niezły tygiel. Początek jest bardzo spokojny, w miarę upływu czasu brzmienie przybiera na sile, by pod koniec znów nieco zwolnić. Na uwagę zasługuje wokaliza niejakiej Lily M. Kompozycja ta łączy się z tytułowym „Of Pearls & Perils”. Na samym początku mężczyzna zapewnia swojego syna, że chociaż statek (reprezentujący Titanica) ma kłopoty, wszystko będzie w porządku. To kolejna ballada, w której oprócz melancholijnego wręcz pianina zespół prezentuje swoją drapieżność. No i ten głos… Prawdziwy pokaz możliwości Stephena Bakera. Ten gość stał się w tym momencie jednym z moich ulubionych wokalistów. Piosenka kończy się prawdziwym wezwaniem pomocy radiotelegrafisty z Titanica za pomocą alfabetu Morse'a, któremu następnie towarzyszy niesamowity głos kobiety (ponownie Angela Carolei) mówiący: „Ce n'est pas la mer à boire” (‘Ta woda nie jest do picia’). I jest to jednocześnie wstęp do „Deceit Upon the Decks” - ostatniego utworu na płycie. To zdecydowanie najbardziej smutna melodia na tym wspaniałym albumie…
Podsumowując, piątka niezwykle uzdolnionych muzyków stworzyła niesamowitą opowieść o życiu, znoszeniu jego trudów i pokazaniu dobra mieszkającego w sercach ludzi, ozdabiając ją fascynującymi nutami, które, niczym gwiazdy na niebie, brylantowo błyszczą na rockowym firmamencie. Frozen Factory, mimo że mało u nas znany, nagrał jedną z ciekawszych płyt 2022 roku. Do mnie trafili już po pierwszym odsłuchaniu, a każde następne, upewnia mnie tylko, że „Of Pearls & Perils” to znakomite wydawnictwo.