Gdy album wpadł mi w ręce, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to… mało poważna nazwa zespołu. Przyznaję, w pierwszym odruchu nie podszedłem do tematu serio. Początkowo myślałem, że to jakiś początkujący band, ale gdy poszperałem w sieci zorientowałem się, że ma on już w swoim dorobku dwa wcześniejsze albumy, „Every Change of Seasons” (2018) i płytę będącą hołdem dla oryginalnego gitarzysty Genesis, Anthony'ego Phillipsa, „Which Way the Wind Blows” (2019), na której wystąpili Steve Hackett (Genesis), John Helliwell (Supertramp), Noel McCalla (wokalista na pierwszej solowej płycie Mike’a Rutherforda), Nick Magnus i inni znani muzycy. Od razu zmieniłem nastawienie – ten obdarzony frywolną nazwą zespół to nie jacyś żartownisie, lecz ze wszech miar poważne zjawisko na mapie prog rocka. Gdy przeczytałem jeszcze, że pierwszy singiel zespołu, „Everywhere Is Home”, otrzymał w 2019 roku nagrodę Independent Music Award za najlepszy debiut, a w tym samym roku Rocking Horse Music Club otrzymał nagrodę dla najlepszej grupy od magazynu New Hampshire, to wiedziałem już, że żartów nie ma.
Mało tego, szybko dotarło do mnie, że trzon Rocking Horse Music Club tworzą uznani muzycy: producent i autor piosenek Brian Coombes (występował przed laty w amerykańskim zespole Tristan Park), wokalista i kompozytor Justin Cohn oraz wokalista i multiinstrumentalista Patrik Gochez. To oni dzielą między siebie przeważającą część partii wokalnych. Oprócz nich trzon Rocking Horse Music Club tworzą muzycy sesyjni: Brenden Harisiades (gitara basowa), Mike McAdam (gitary), Myron Kibbee (gitary) i Eric Wagley (perkusja). Są też liczni zaproszeni goście, wokaliści, a także instrumentaliści wykonujący swoje partie na gitarach, wiolonczelach, trąbkach, saksofonach, skrzypcach, obojach i rożkach angielskich. Ale o nich za chwilę.
Taki właśnie mocno rozbudowany skład nagrał najnowszą płytę (a właściwie dwupłytowy album) pt. „Circus Of Wire Dolls”. Opowiada on historię człowieka, który z drutu, sznurka i ścinków różnych materiałów tworzy miniaturowy cyrk. W jego wyobraźni stworzone przez niego laleczki ożywają ludzkimi myślami i emocjami. Podczas trwania cyrkowego spektaklu każdy z wykonawców opowiada własne historie, ujawniając aspiracje, lęki, myśli i pragnienia swojego twórcy. Pozornie jest to opowieść o miniaturowym cyrku, ale tak naprawdę to historia o człowieku sięgającym pamięcią wstecz i dokonującym rozliczenia własnego życia, swojej pracy, dorobku, wspominającego ludzi, z którymi wszedł w relacje, rozpamiętującego swoje sukcesy i porażki. Temat został zainspirowany amerykańskim powieściopisarzem, Thomasem Wolfe’em, który oparł jedną z postaci ze swojej powieści „You Can’t Go Home Again” na losach popularnego przedwojennego amerykańskiego performancera Alexandra Caldera.
Taka jest otoczka tego wydawnictwa. A sama muzyka?
Ze stylistycznego punktu widzenia mamy do czynienia z ponad półtoragodzinnym muzycznym spektaklem rozpisanym na 22 utwory utrzymane w duchu melodyjnego i zróżnicowanego progresywnego rocka osadzone w piosenkowym klimacie (choć niektóre ‘piosenki’ trwają po 8 i więcej minut!) i wykonane przez mnóstwo wspaniałych głosów. To, że przed laty Rocking Horse Music Club nagrał płytę z kompozycjami Anthony’ego Phillipsa jest chyba dobrym drogowskazem, którym możemy posługiwać się próbując opisać muzyczną zawartość tego wydawnictwa. Pastelowe, delikatne i akustyczne klimaty a’la Phillips, a właściwie wczesny Genesis, do tego epickie klimaty spod znaku Pink Floyd, melodyjny wczesny Rush, mnóstwo odniesień do muzyki pop lat 60. (The Beatles, Beach Boys) i pop rocka następnej dekady (Fleetwood Mac, Jefferson Starship), glam rocka (Roxy Music, Bowie), nowych romantyków (Tears For Fears, Blancmange), a także pewne akcenty muzyki gospel, jazz rocka, elektroniki, folku, a nawet muzyki musicalowej. Wszystko to – ubrane w zgrabne i zwięzłe utwory - znajdziecie na tej płycie.
Co?... Że za dużo? Że groch z kapustą? Że za dużo tych różnych wpływów i inspiracji?... Nie! Powiem Wam, że to wszystko ma swój sens, poszczególne fragmenty tego albumu układają się w logiczny i przejrzysty obraz, a po niedługiej chwili odnosi się wrażenie, że gdyby tylko brakło tego czy innego elementu całość posypałaby się niczym domek z kart. Tymczasem dzieje się coś innego. Z każdym kolejnym przesłuchaniem tej album fascynuje coraz bardziej.
Opowiem Wam jeszcze czyje talenty usłyszycie na tym albumie. Wspomniany już wcześniej i znany przede wszystkim z płyty „A Smallcreep’s Day” Mike’a Rutherforda, Noel McCalla śpiewa w kilku utworach na płycie i wciela się rolę mistrza cyrkowej ceremonii, Ringmastera. Amy Birks odtwarza rolę nieszczęśliwie zakochanej akrobatki tańczącej na trapezie. Tim Bowness, występuje tu jako oddany robotnik cyrkowy, który pracuje od lat nie otrzymując żadnego wynagrodzenia (śpiewa w utworze „So Little Left”). Finalistka amerykańskiego Idola, Evelyn Cormier, odtwarza rolę Matki i wykonuje główną partię wokalną w utworze „All Shall Be Well”. Chris Difford, legendarny wokalista grupy Squeeze, podkłada głos atrakcji cyrkowych pokazów - Najstarszemu Człowiekowi Na Świecie (nagranie „Cut From A Different Cloth”). David Cross (ex-King Crimson) gra na skrzypcach w utworze „Circus Waltz”. Michaela Davis gra na harfie w utworze „0300”. Kenwood Dennard (ex-Brand X) zasiada za perkusją w „Senseless Sky”, a Melvin Duffy (Squeeze) wykonuje partię na gitarze hawajskiej w „Cut From a Different Cloth”. John Hackett gra na flecie w „The Trapeze Waltz”, a Greg Hawkes (The Cars) na saksofonie altowym w „It’s Not About You”. Z kolei grającego na saksofonie sopranowym Roba Townsenda (Steve Hackett) słyszymy w dwóch kompozycjach: „Trapeze Waltz” i „Circus Waltz”. I wreszcie w kilku utworach spotykamy Kate St John, która gra na oboju, rożku angielskim i akordeonie. A na koniec prawdziwa ciekawostka: Caroline Carter, była Miss New Hampshire AD 2017 i zwyciężczyni konkursu Miss America w 2017 roku, jest współkompozytorką dwóch utworów na tym albumie („Will You Ne My Downfall?”, „Burn”) i podkłada głos pod postacie Prima Donny i Połykaczki Ognia.
Pomimo tak licznej obsady, tego całego cyrku z tak liczną rzeszą muzyków i wokalistów, całość ma bardzo spójny, przejrzysty i przystępny charakter. Ten teatralny rozmach całego przedsięwzięcia nie ma nawet cienia koturnowości. Wręcz przeciwnie, cały album jest lekki, przystępny i, choć składa się z utworów, które śmiało mogłyby funkcjonować niezależnie i w oderwaniu od innych, to ten całkiem spory materiał najlepiej smakuje w całości, a że muzyki jest dużo, to i ta muzyczna uczta trwa dłużej, a każde kolejne danie przyswaja się lepiej i trawi bez zbędnego pośpiechu.
Powiem Wam, że byłem ogromnie zaskoczony, gdy czułem jak w trakcie słuchania muzyki wypełniającej album „Circus Of Wire Dolls” dokonywała się u mnie diametralna zmiana nastawienia. Od początkowej rezerwy, a nawet swoistego powątpiewania wynikającego z zabawnej nazwy formacji i tytułu płyty po prawdziwą fascynację i pełną muzyczną satysfakcję... Bo, jak się okazuje, od jednego stanu do drugiego droga niedaleka. Jej przebycie trwa dokładnie 95 minut. Teraz, gdy przemierzyłem tę drogę już wiele razy, powiem Wam szczerze, że czuję, iż trzymam w ręku jeden z najbardziej urokliwych, a kto wie?, może i najciekawszych progrockowych albumów 2022 roku…