Alwanzatar - Kosmisk Skrekk

Artur Chachlowski

„Kosmisk Skrekk” – jak ja kocham takie tytuły. Od razu wiadomo, że ma się do czynienia z nietuzinkową muzyką, a artysta ją firmujący z pewnością obdarzony jest ogromnym poczuciem humoru. A takich cenimy najbardziej.

Ale nie tylko za poczucie humoru cenimy Krizlę, którego znamy z innej norweskiej formacji o nazwie Tusmørke. Alwanzatar jest jego jednoosobowym projektem pobocznym, przedstawiającym niesamowitą i nieoczywistą muzykę elektroniczną.

O projekcie tym pisaliśmy już na naszych małoleksykonowych łamach dwukrotnie – przy okazji premiery dwóch jego poprzednich płyt: „Heliotropiske Reiser” oraz „Helsfyr Terminal Ekspress”. Dziś przed nami kolejny album – „Kosmis Skrekk” właśnie, już piąty w dorobku Alwantazara, który trafił na rynek 15 listopada zeszłego roku nakładem wytwórni Apollon Records.

„Kosmisk Skrekk” to mroczna ścieżka dźwiękowa w sam raz do rzeczy tak odlotowych jak podróże kosmiczne na pokładzie statków międzyplanetarnych. „Uważaj na kosmicznych piratów z zakapturzonymi latarniami, skradających się za asteroidą, gdy leżysz zmarznięty w swojej kapsule do spania!” – ostrzega w materiałach reklamowych Alwanzatar. Jakże tu nie być zaintrygowanym taką zapowiedzią muzycznej wycieczki w szaleństwo i zakrzywioną rzeczywistość? Taka jest właśnie muzyka Alwanzatara, którą słyszymy na nowej płycie: to kontemplacyjna elektronika, która pobudza zmysły wyobraźni i pozwala na malowanie własnych obrazów pod zamkniętymi powiekami.

Obrazy rodzą się dzięki dźwiękom, a te na piątym albumie Alwanzatara generowane są przez analogowe syntezatory, którym towarzyszą flety, bębny i trzaski analogowej konsoli mikserskiej. Skomputeryzowane bity, mnogość efektów i bogactwo brzmienia syntezatorów sprawiają, że wydawnictwo to staje się obowiązkowym dla fanów ambitnej el-muzyki. Płytę wypełniają zaledwie cztery kompozycje. Każda z nich trwa ponad 10 minut. Opisanie ich jest trudne, bo to album, którego po prostu trzeba posłuchać w cichym otoczeniu, najlepiej z dobrymi słuchawkami na uszach. Z pewnością „Kosmisk Skrekk” nie jest albumem, który kliknie już przy pierwszym przesłuchaniu. Raczej wymaga on czasu, aby się odpowiednio nastroić, wyrzucić z głowy złe myśli, a z otwartym umysłem każdy może znaleźć tutaj coś, co go zainteresuje.

To nie jest płyta dla progrockowych ortodoksów i poszukiwaczy pastelowych brzmień. Ale gorąco polecam ją wszystkim miłośnikom eksperymentalnej muzyki elektronicznej.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!