Ricky Patel to mieszkający w południowo-wschodniej części Wielkiej Brytanii muzyk, kompozytor, autor tekstów i producent. Ten ostatni fach szlifował podczas studiów w latach 2012-2014. Po nich pracował w studiu muzycznym, był zaangażowany w wiele różnych projektów, a także był muzykiem sesyjnym dla wybranych wschodzących artystów pop. Pod koniec 2020 roku postanowił skupić się na wydawaniu muzyki pod własnym nazwiskiem i zaczął publikować je na swojej stronie na bandcampie. W ten sposób ukazały się utwory „Glaspane” (2020) i „Matador” (2021). W zeszłym roku powrócił z nagraniem „Pilot Dread”, a przede wszystkim przedstawił światu swój pełnowymiarowy debiut w postaci albumu „Silent Awakening”, który ukazał się pod koniec października.
Został on napisany, nagrany i zmiksowany w całości w małym, domowym studiu w okresie od jesieni 2020 do lata 2022 roku. Następnie zostało mu nadane ostateczne brzmienie w Big Jam Studios w Kent podczas masteringu. Program płyty tworzy 9 nagrań, trwających w sumie 48 minut. Składają się one na podróż przez filmowe pejzaże dźwiękowe, elektroniczną atmosferę i popowe triki, a wszystko to oparte zostało na kręgosłupie współczesnego rocka progresywnego.
Rozpoczyna się od instrumentalnego intro w postaci nagrania „Nil”, w którym główna rolę odgrywa pianino. Intro trwa 1,5 minuty i kończy się niepokojącym syntezatorowym dźwiękiem przechodząc płynnie w utwór „The Maw”. Tu do głosu dochodzi gitara, choć schowana za klawiszowymi plamami, perkusyjny podkład oraz bardzo subtelny i nieco przekształcony śpiew Ricky’ego, który brzmi jak bardzo wczesny Steven Wilson. A jak już wspominam lidera Porcupine Tree, to w dalszej części utworu, tuż po wyciszonym fragmencie z wieloma ścieżkami wokalu na tle delikatnej elektroniki, nasze uszy atakowane są gitarowymi zagrywkami w stylu właśnie Bosonogiego i z intensywniejszymi uderzeniami programowanej perkusji. W tekście poruszany jest temat ucisku przez okrutnego tyrana, którym może być równie dobrze obca osoba, jak i my sami:
“Cutting wire with your canine bite
Grinding down on coal and graphite
Spinning steel of this Ferris wheel
Shedding skin as you cling to the ride
Claim a penny for your crime
And build your copper throne
A belief so dignified
Written in laws of your sunken underworld”.
Na ścieżce numer 3 znajduje się wspomniane nagranie „Pilot Dread”, w którym głos Patela jest bardziej czysty i, początkowo, wybrzmiewa na tle pojedynczych uderzeń w klawisze pianina, do którego potem dołącza zwiewna gitara, fajna sekcja rytmiczna i klawiszowe tło, rodem z muzyki filmowej, a całość jest dość przebojowa. W końcówce śpiew jest mocniejszy, a na sam finał słychać odgłosy rozmów i, ponownie wychodzące na pierwszy plan, pianino. Warstwa liryczna mówi o tym, że mając teoretycznie kontrolę nad wszystkim możemy czuć się uwięzieni i bezradni (jak pilot):
“We fight to feel again
To mend the cracks in spines
A sweet defeat again
To fate we can't decide
These knives have lost their edge
Throughout their latent time
Relive our pilot dread
These laden wings refuse to fly”.
Po nim przychodzi chwila wyciszenia w postaci songu „Thick Fog To Spill The Light” o poznawaniu siebie, znajdowaniu okruchów nadziei w trudnych czasach. To prawie 6 minut delikatnej gitary, nienachalnego podkładu basowo–perkusyjnego, podanej w dużym wyczuciem elektroniki podlanej dawką symfonicznych dźwięków. Tu po raz pierwszy usłyszymy linię wokalną, który pojawia się później jeszcze dwukrotnie. Całe nagranie jest cudnej urody i jest jednym z moich ulubionych na tym wydawnictwie, podobnie jak kolejne, zatytułowane „Glasspane”. Tu podkład perkusyjny kojarzy mi się z tym, który wykorzystali na mojej absolutnie ukochanej płycie „Behaviour” panowie Tennant i Lowe, czyli Pet Shop Boys. Oprócz niego mamy tu sporo akustycznej gitary, pianina i klawiszowych nut imitujących instrumenty smyczkowe. A wszystko to spięte jest rozmarzonym śpiewem autora, wyrażającym refleksję nad tym, co pozostawimy po sobie:
“Constant flaws
With curious tools
Until we flourish
When we don't exist
Remind our future
Of what came before it
When they are amiss
Let them reminisce
Through remains of
What we formed
Remind our existence
Of what stays beyond this”.
Pod koniec w tle pobrzmiewa gitara elektryczna robiąca klimat znany z twórczości Anathemy (w końcowym okresie) czy Blackfield. Nic dziwnego, że właśnie „Glasspane” wytypowany został do promowania albumu, gdyż to doprawdy świetny, subtelny kawałek. Dodatkowo został zilustrowany interesującym teledyskiem.
Jeszcze bardziej wyciszona jest kompozycja „Ritual Ink”. Po wstępie, który tworzą klawiszowe, ambientowe dźwięki i niemal wtopiony w nie przetworzony głos, jeszcze bardziej odrealniony klimat robią syntezatorowe smyki i delikatna elektronika, która potem nasila się, by następnie ustąpić miejsca gitarze akustycznej. Po kolejnym fragmencie z wokalem słyszymy szepty i choć przez chwilę w końcówce otrzymujemy mocniejsze uderzenia w bęben basowy (oczywiście wygenerowane cyfrowo) i nasilający się transowy, elektroniczny motyw (który może się kojarzyć z podkładem do rytualnego tańca), to ogólny charakter nagrania się nie zmienia. Słowa utworu tyczą się idei duchowości i rytuałów, które podejmujemy by chronić naszych bliskich w trudnych czasach, bezpośrednio nawiązując do tego, o czym możemy usłyszeć w następnym nagraniu. „Matador” to pieśń o obalaniu demonów i odzyskiwaniu kontroli. Tu ponownie uderza duże podobieństwo do jeżozwierzowych brzmień – przetworzony głos, klawiszowe plamy à la Barbieri, łagodna gitara. W drugiej części atmosfera narasta, słyszymy bardziej stanowczy śpiew, więcej gitary, zarówno akustycznej jak i elektrycznej, bardziej wyrazistą partię perkusji i ponownie sporo transowej elektroniki i odgłosów rozmów. Przedostatnim aktem wydawnictwa jest najdłuższy utwór „Noct/ Of Kin”. Jest on utrzymany w żywszym tempie, z bardziej zaznaczoną linią basu, zahaczając swym brzmieniem w rejony postrockowe czy też alternatywne oraz melodyjnym wokalem artysty, który śpiewa o stawianiu czoła przeciwnościom, a także o tym jak uczymy się je przezwyciężać na podstawie wiedzy o sobie i swoich bliskich:
“Approaching the cliff edge
Vigour is draining
Our bodies are aching
A motionless contest
Gazes fixated
A figure created
The trail doesn't end here
An ocean is waiting
A tide of our making
The alter before us
Silent awakening
A cycle awaiting
Vigour is draining
Bodies our aching
Gazes fixating
Tide of our making
Silent awakening
Cycle awaiting”.
Tu po raz kolejny możemy usłyszeć motyw opisywany w utworze „Thick Fog To Spill The Light”. Po raz trzeci, i ostatni, pojawia się on w pieśni finałowej – „The Prow”, która opowiada o odkrywaniu nadziei na przyszłość, w którą płyniemy niczym na tytułowym dziobie statku. Tu mamy większy nacisk na filmowe brzmienie, z klawiszowymi smykami, mocniejszą sekcją rytmiczną i gitarami, także z ich mocniejszym brzmieniem w drugiej części, gdzie Patel ponownie zbliża się mocno do klimatu, jaki tworzył na początku solowej kariery Steven Wilson. Na koniec słyszymy jeszcze odgłosy fal, które stanowią tło dla nut wygrywanych na pianinie i album dobiega końca. Oprócz powtarzanych w kilku miejscach motywów, o czym wspomniałem powyżej, możemy znaleźć tu także pewne podobieństwa w efektach dźwiękowych (początek „Nil”/ koniec „The Prow” i „Pilot Dread”/„Matador”) oraz podobne rozwiązania w podkładach perkusyjnych („The Maw”/„Noct”). Daje to wrażenia obcowania z wydawnictwem koncepcyjnym, choć nie do końca takowym jest. Nie ma tu trzymania się jednej historii, choć gdzieś głębiej możemy znaleźć temat przewodni – tytułowe przebudzenie. Znalazło to odzwierciedlenie w szacie graficznej, stworzonej także przez Ricky’ego. Tak mówi o niej sam autor:
Obelisk na okładce daje mi poczucie starożytnego, rytualnego doświadczenia. Cicho siedzi tam od wielu lat, nikt nie wie co to jest, ani jak się tam dostał, i próbują dowiedzieć się o nim więcej. Niektórzy ludzie mogą go czcić. Zawsze uważałem też, że posągi lub obeliski są tajemnicze i dość złowieszcze. Na albumie jest kilka mroczniejszych utworów, które myślę, że dobrze odzwierciedla okładka, ale także poruszają tematy odkrycia i przebudzenia. Starałem się również przekazać to poprzez pomarańczową poświatę na niebie, która kontrastuje z ciemniejszymi chmurami.
„Silent Awakening” to bardzo udany debiut. Słuchanie go sprawia sporo przyjemności, choć warstwa liryczna porusza niełatwe tematy. Może nie ma tu wirtuozerskich popisów, sola na gitarze, jeśli już się pojawiają to bardziej w tle, ale nie sposób odmówić temu wydawnictwu całkiem interesującego klimatu i uroku. Może on znaleźć uznanie wśród fanów twórczości wspomnianego Wilsona, ale także Gazpacho, Anathemy, Oceansize, Pure Reason Revolution, czy… Massive Attack. Nie sposób pominąć też wpływu takich twórców muzyki filmowej, jak Hans Zimmer i Bear McCreary. Album nagrany został w całości przez Patela. Dodatkowo pokusił się na wydanie materiału również na fizycznym nośniku, co w dzisiejszych czasach nie jest regułą (i za to należą się mu osobne brawa). Można go nabyć na stronie rickypatel.bandcamp.com, zarówno w formie cyfrowej (z dodatkowymi 2 ścieżkami w postaci wcześniejszych miksów nagrań „Glasspane” i „Matador”), jak i na płycie kompaktowej.
Rok 2022 dobiegł końca, nadszedł się czas podsumowań. Warto zatem odnotować imię i nazwisko Ricky Patel i sygnowaną nimi płytę „Silent Awakening” i rozpatrzyć ją w tym kontekście tworząc własne rankingi. Przynajmniej w kategorii „Ulubiony debiut” to wydawnictwo powinno znaleźć swoje wysokie miejsce. Tak zapewne będzie u mnie. A Państwa zapraszam do zapoznania się z muzyczną zawartością krążka. Zapewniam, że warto!