O tak wytrawnych artystach mówi się, że wyssali muzykę z mlekiem matki. Albo, że mają muzykę we krwi. W przypadku Billy’ego Sherwooda te stwierdzenia nie mają w sobie nic, a nic z przesady. Jego ojciec, Bobby Sherwood, był liderem własnego big bandu, a także występował jako aktor w popularnych hollywoodzkich wodewilach u boku Binga Crosby’ego, Franka Sinatry, Judy Garland, Rity Hayworth i Kim Novak. Matka Billy’ego, Phyllis, śpiewała w big bandzie swojego męża. Starszy brat, Michael, to znany muzyk sesyjny, który grał na płytach tak znanych artystów, jak Toto, Jack Russell i Air Supply. Nic dziwnego, że nasz bohater siłą rzeczy też „skazany” był na zawodowe funkcjonowanie w świecie muzyki.
Billy już jako szesnastolatek, w 1981 roku, założył swój pierwszy zespół, Lodgic, z którym nagrał płytę „Nomadic Sands” (1985) wydaną przez renomowaną wytwórnię A&M Records. Grupa Lodgic przekształciła się później w znaną w progresywnym świecie formację World Trade (głównie za sprawą głośnego albumu-hołdu „Tales Of Yesterday” (1995) firmy Magna Carta, na której wykonała utwór „Wonderous Stories” z repertuaru grupy Yes). Wydała ona dwie płyty długogrające („World Trade” w 1989r. i „Euphoria” w 1994r., obie wydane przez Polydor), na których zaproszonym gościem był sam...Chris Squire - basista grupy Yes. Współpraca z tak znanym muzykiem zaowocowała zaproszeniem Billy’ego w trasę koncertową Yes, która promowała album „Talk”. Był to początek bliskiej kooperacji z tą słynną formacją, bowiem niedługo później Billy’emu powierzono obowiązki producenta pamiętnych płyt „Keys To Ascension” (1996) i „Keys To Ascension 2” (1997), które to Yes nagrał w swoim najklasyczniejszym z klasycznych składów. Potem Billy, już jako pełnoprawny członek tego zespołu, wystąpił na albumach „Open Your Eyes” (1997) i „The Ladder” (1998) oraz wyruszył z Yes w światową trasę koncertową, na szlaku której zawitał nawet do Polski (w marcu 1999r.).
Następnie Billy pracował jako twórca muzyki filmowej i reklamowej, jako producent i wykonawca maczał palce w tak popularnych pinkfloydowskich albumach-tributach, jak „Pigs & Pyramids”, „Return To The Dark Side Of The Moon” oraz „Back Against The Wall”, by wreszcie skoncentrować się na swojej karierze solowej. W jej ramach nagrał dwie płyty: „The Big Peace” (1999) oraz „No Comment” (2004), a także, kontynuując bliską współpracę z Chrisem Squirem, stanął wraz z nim na czele projektu o nazwie Conspiracy (albumy „Conspiracy” (2000) i „The Unknown” (2003) oraz DVD „Conspiracy Live” (2006)). No i wreszcie, w 2006 roku, wstąpił w szeregi supergrupy Circa:, określanej często mianem „Yes-bis”, gdyż jej członkami byli (są?) muzycy mający za sobą pracę w Yes: Tony Kaye (k), Alan White (dr), Jimmy Haun (g) oraz właśnie Billy Sherwood (bg, k, v).
Jak widać, nasz bohater to bardzo zajęty i rozchwytywany artysta, który swe muzyczne losy na dobre i na złe związał z klimatami „okołoyesowskimi”. Co więcej, jego sposób gry na gitarze basowej wyraźnie wzoruje się na stylu a’la Chris Squire i to aż do tego stopnia, że śmiało można by rzec, iż Billy to chyba najzdolniejszy uczeń squire’owskiej szkoły gry na tym instrumencie. Wyraźnie było to słychać na płycie grupy Circa:. Wyraźnie słychać to także na wydanej przed kilkoma dniami jego trzeciej solowej płycie zatytułowanej „At The Speed Of Life...”.
Jakże uroczy to album... Jest on od A do Z dziełem absolutnie autorskim, od początku do końca skomponowanym, zagranym i zaśpiewanym wyłącznie przez samego Sherwooda. A dzieje się na nim tak wiele, tak cudownie i tak bajkowo, że nie sposób uwierzyć, że te wszystkie magiczne dźwięki wyszły spod ręki zaledwie jednego człowieka. Lecz w istocie rzeczy tak właśnie jest. Niewątpliwie świadczy to o tym jak bardzo wszechstronnym i nieskończenie utalentowanym muzykiem jest Billy. Nie tylko śpiewa on, ale gra na akustycznych, elektrycznych i basowych gitarach, na przebogatej baterii instrumentów klawiszowych, a także na perkusji. W ogóle nie posiłkuje się on elektroniką, ani dźwiękami generowanymi przez komputery. Dzięki temu płyta „At The Speed Of Life...” nabiera żywego, plastycznego i niesamowicie przestrzennego charakteru. Słuchając jej odnosi się wrażenie, że to album na wskroś szczery, uczciwy, pokazujący w całej okazałości prawdziwą klasę kompozytorsko – wykonawczą artysty. Artysty, który nie zasłania się ścianą elektronicznych dźwięków, a woli eksponować swoje umiejętności w prosty i uczciwy sposób. Nie znaczy to wcale, że płyta „At The Speed Of Life” zawiera prostą muzykę. O nie. Nie od dziś wiadomo, że Billy Sherwood posiada niesamowitą ciągotkę w stronę złożonych kompozycji i skomplikowanych struktur melodycznych. I tak właśnie jest na jego nowej płycie. Zawiera ona siedem kompozycji, które z pewnością zaintrygują miłośników klasycznej odmiany progresywnego rocka. Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że muzyka Billy’ego obraca się ciągle po obszarach, które ukochali sobie miłośnicy twórczości Yes. Mocno wyeksponowany squire’owski bas, ciekawe, często idące w wysokie rejestry, harmonie wokalne i połamane struktury poszczególnych kompozycji na pewno przypadną do gustu fanom Yes.
Muzyka, którą słyszymy na tym albumie z pewnością nie należy do najlżejszych i najłatwiejszych w odbiorze. Potrzeba czasu i wielu odtworzeń, by poszczególne utwory zaczęły żyć własnym życiem, by wszystko zgrabnie zazębiało się ze sobą i tworzyło świecące pełnym blaskiem palety brzmień i dźwięków. Przy pierwszych przesłuchaniach nie jest łatwo. Ale tym większa satysfakcja, gdy po jakimś czasie, w miarę rosnącej ilości odtworzeń, w miarę każdej kolejnej kompozycji, odkrywa się prawdziwe piękno tej muzyki. Na płycie „At The Speed Of Life...” znajdujemy sześć doskonałych kompozycji wokalno-instrumentalnych oraz jedną instrumentalną miniaturkę pt. „In Memory Of...” zagraną wyłącznie na gitarze basowej. Bajka. Perełka. Podobnie można powiedzieć o trzech – chyba najwspanialszych na płycie utworach – umieszczonych na samym końcu albumu: „Alive And Wondering”, „At The Speed Of Life...” i „Seeing Through The Walls”. To właśnie one chyba najbardziej (i najszybciej) spodobają się sympatykom czysto progresywnych brzmień.
Billy Sherwood na swojej nowej płycie daje prawdziwy popis swojego nieprzeciętnego kunsztu. Gra muzykę niezwykle bogatą w dźwięki niesamowitej urody, muzykę, którą na tle innych współczesnych produkcji spod znaku prog rocka należy uznać za unikatową. A przy tym jedyną w swoim rodzaju. Choć nie wolno zapominać o fakcie, że Billy – aczkolwiek stosunkowo krótko – był niegdyś członkiem grupy Yes. Wyraźnie to słychać prawie w każdym takcie granej przez niego muzyki. I myślę, że bardzo dobrze, że tak właśnie jest.