Kudelski - Call The Distant

Olga Walkiewicz

Muzyka jest jak rzeka bez końca, z początkiem w źródle duszy autora, w jego umyśle, krainie uczuć bardziej intymnych niż pierwszy pocałunek, dotknięcie dłoni czy łza żłobiąca tajemną ścieżkę wzdłuż pochyłości policzka. Kropla rosy jest tak do niej podobna, kryształki lodu rysującego mozaikę na szybie, sen spajający noc w przedziwną całość. Tyle jest w nas chwil, które trzeba zapisać w księdze pamięci, tyle myśli związujących nasz spokój powrozem milczenia. Poeci rozsypują ziarno słów, z którego wyrasta poemat. Muzycy znają język dźwięków, zamieniający kawałki snów w brzmienia oscylujące pomiędzy ciszą i krzykiem, balansujące na granicy symfonii i subtelnej piosenki. Są wykładnikiem uczuć sączących się z kielicha, jak krew zamieniająca się w rocznikowe Chianti.

Gdy zaczęłam pisać tę recenzję, chciałam zapytać Tomka Kudelskiego o miejsce, gdzie wykonano zdjęcia zdobiące okładkę i jej wnętrze, ale zrezygnowałam. Czy tajemnica nie jest piękniejsza? Czy to, co możemy sami zinterpretować pod wpływem muzyki, nie jest celem twórcy?

Czerń i biel - odcienie szarości podkreślającej dumnie wyjątkowość chwili, w tle woda. Bezkresna, mistyczna i zagadkowa w dwubarwnym czarze popołudnia, zbliżającego się wieczoru z kawałkami nieba zastygłego w odbiciu. Tomasz ze skupionym spojrzeniem. Wszystko odziane w czerń i biel, kolory klawiszy fortepianu, barwy utkane z refleksji i diamentów smutku…

Czas jest tą rzeką, która płynie w kierunku znaczonym przez drogowskazy losu. Nie można go oszukać, zmienić rytmu tykania zegara, cofnąć wskazówek. Człowiek to przedziwna istota, która usiłuje z nim walczyć. Czym jest ten pojedynek? To bitwa mrówki z ogromnym tytanem. Dlatego lepiej się poddać i popłynąć wraz z nurtem chwil, emocji, uczuć, przestrzeni i muzyki. Niech poprowadzi nas wodzirej odziany w płaszcz utkany z półnut, ósemek, kluczy basowych, z fraz, taktów i tego, co tętni w sercu

„Call The Distant” to album, którym można się otulić, wchłonąć wszystkie motywy tworzące całość układanki oplecionej strzępkami myśli, samotnością maratończyka przemierzającego dystans w tunelu własnej desperacji. Każdy z nas doświadczył metafizycznej podróży w czasie, do miejsc tak różnych: do krainy wspomnień i do ogrodu marzeń. Świat narysowany przez Tomka ma w sobie mnóstwo kontrastów - złowrogi pomruk wiatru szalejącego pomiędzy stalowymi wierzchołkami skał i cichy szept ślizgający się po toni wodnej. Srebrzystą kulę w zagłębieniu dłoni i księżyc zaplątany w nieskończoności wszechświata. Muzyka jest kluczem do umysłu słuchacza, do komnaty gdzie ukrywa się nasza wrażliwość i niepokój codziennego, ziemskiego bytu… Osiem kompozycji tworzy całość - rozkwitającą niczym czarodziejska paproć z baśniowego świata, jak opowieść zlepiona z kawałków gazetowego papieru i gwiezdnego pyłu.

„Academy of Fear” rozpoczyna wędrówkę w świat naszych koszmarów i lęków, złowrogich spojrzeń demonów przeszłości, chwil, od których chcemy uciec - lecz one powracają, niczym bumerang, trafiają w serce z precyzją i bezwzględnością. Trudno je zapomnieć, nie ma miejsca, do którego możemy się schronić. „The spirit walks in shadow. Memories fades, silences disperse. There is no place where I can hide. Now you’re gone. It’s somewhere deep inside. Fighting with the Academy of Fear - Yesterday’s tears and nightmares”. Niesamowity klimat generowany przez tajemnicze smyczki, fortepian, instrumenty perkusyjne i głos, a właściwie szept, Jacka Szabrańskiego. Bębny nadają delikatnego, etnicznnego posmaku z odrobiną chilli w tle. Miquel Brunet muska palcami klawisze unosząc nas w przestrzeń, mieszając kryształki nut ze skrzypcowym ornamentem. Cienie Afryki kładą się na ścieżce, wklejają w ślady na spalonej ziemi.

„Nobody Wins” zdobi charakterystyczny głos Shelli Gathright – niski i pełen pasji. Jest on precyzyjnie zawieszony na pięciolinii budowanej przez grzmienie fortepianu i kwintetu smyczkowego Bunyola Strings Ensamble (Eduard Riera – I skrzypce, Margalida Vilalonga Noceras – II skrzypce, Xisca Mati – altówka, Miquela Gaya – wiolonczela i Wojtek Sobolewski – kontrabas). To nie jest zwykła ballada. To wyznanie, spowiedź opleciona różami miłości o cudownych płatkach pachnących czerwcowym porankiem i kolcach wbijających się głęboko, prosto w serce. Prawdziwa miłość jest pełna niesamowitego piękna i radości. Jest w niej też ból i smutek. Jest oczekiwanie i tęsknota. Tu nikt nie wygrywa do końca… „I pulled down the walls I let you in. Begged you only not to hurt me. Told you I’ve been to that place where nobody wins...”.

„Santa Catalina” jest jedną z instrumentalnych impresji. Dominuje tu ponad dwuminutowa narracja fortepianu, po czym dołącza Bunyola Strings Ensamble, snując opowieść długimi pociągnięciami smyczków, efektownym piccicato, by na zakończenie zanurzyć się w subtelnym mariażu z brzmieniami wyczarowywanymi przez pianistkę Agę Derlak.

„S.A.D.” to kolejny utwór z recytatorskim wokalem Jacka Szabrańskiego (gra on tu też na keyboardach, instrumentach perkusyjnych i jest autorem tekstu). To jeden z kawałków promujących płytę „Call The Distant”. Pojawiają się tu też inne ciekawe instrumenty: saksofon tenorowy i klarnet basowy (Marcos Monge), czelesta oraz instrumenty perkusyjne (Naile Sosa Aragon) i oczywiście fortepian (Miquel Brunet). Utwór ma bardzo oryginalne zakończenie: kakofoniczny chaos wtopiony w subtelne tło.

„The Night - Out Of Shadows” to kompozycja instrumentalna pełna zmysłowego, nocnego nieba, gwiazd, poszukiwania odpowiedzi na miliony pytań. To muzyczny firmament z szalejącym w przestworzach układem planetarnym, tętniącymi pulsarami i srebrzystą poświatą księżyca utkaną ze strun i pajęczyny myśli.

„Road to Orient” jest przemiłym ukłonem w stronę kaszmirowych wiatrów, czerwonych piasków pustyni i oaz nabrzmiałych zapachem korzeni i goździków, wonią cynamonu i tlącego się kadzidła. Zadziwia bogate instrumentarium: dilruba i sitar (Tomasz „Ragaboy” Osiecki), ukulele (Tomek Kudelski), dzwonki, czelesta, bongosy (Naile Sosa Aragon), fortepian i keyboard (Maciej Caputa) i oczywiście cudowne smyczki (Bunyola Strings Ensamble). Solo skrzypcowe zagrał Enrique „Kiko” Barrenengoa.

„Black Keys” kołysze swoim subtelnym blaskiem. Ten sześciominutowy utwór zawiera w sobie wszystkie barwy pór roku, nić Ariadny wyznaczającą ścieżkę pośród mroku. Wspaniały pojedynek na instrumenty dęte, fortepian i plejadę smyczkowych niesamowitości.

Zakończenie albumu to repryza w postaci klawiszowej wersji „Academy Of Fear”. Ciepłe światło latarń rozprasza wieczorny mrok. Przydrożne kałuże zastygają w bezruchu. Przytulny stolik w zapomnianym klubie jazzowym jest schronieniem przed wszystkimi plagami świata. Jest chwilą pełną esencji tego, co piękne. Tego, co wygrywa ze smutkiem, niepokojem i samotnością. Tego, co jest lekiem na zło tego świata… To Muzyka. Muzyka, która może zamieszkać w naszych sercach...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!