Ten Jinn - Ardis

Olga Walkiewicz

Kalifornijskie plaże mają w sobie wolność obcowania ze słońcem i głębią oceanu. Ten najbardziej „luksusowy” ze stanów Ameryki Północnej potrafi kusić klimatem, wystawnym stylem życia, blaskiem „czerwonych dywanów” i relaksem na leżaku w cieniu rozłożystych palm. Jest też to co najpiękniejsze w rejonie USA - miejsce gdzie rodzi się sztuka. Jak wielu artystów jest związanych z tym stanem: John Steinbeck, Philip K. Dick, Mark Twain, Maurice Braun, Paul Grimm czy Randy Newman. Ile powstało tu zespołów: The Beach Boys, The Mamas & The Papas, The Eagles czy Guns N’Roses. Tutaj narodził się w1991 roku zespół Ten Jinn.

Grupa została utworzona przez wokalistę, klawiszowca i gitarzystę Johna Paula Straussa oraz perkusistę Jimmy’ego Borela, który jednak nie zagościł w zespole na długo. Styl, jaki reprezentowali   oscylował pomiędzy rockiem progresywnym i Canterbury. Można tu było odnaleźć brzmienia Echolyn, Jethro Tull czy Spock’s Beard. Lata 1993-1996 to okres zmian personalnych. Pierwszy album zespołu - „Wildman” został wydany w 1997 roku. Potem ukazały się „As On A Darkling Plain” (1999), „Alone” (2003), „Sisymphus” (2017) i „Ziggy Blackstar” (2018).

„Ardis” jest kolejną muzyczną jaskółką, jaka pojawi się wiosną tego roku. Single zwiastujące tę płytę ukazały się już w marcu i listopadzie 2022r. Jaki jest Ten Jinn Anno Domini 2023? Trzon zespołu tworzy oczywiście John Paul Strauss (instrumenty klawiszowe i wokal), a towarzyszą mu panowie: Mark Wickliffe (perkusja, bas i wokal), Mike Matier (gitary), Matt Overholser (bas), Kenny Francis (gitara, instrumenty klawiszowe, wokal) i Matt Brown (instrumenty klawiszowe).

Album zainspirowany jest powieścią Jacka Londona „The Iron Heel”, która powstała w 1907 roku. Antyutopijna wizja Ameryki, jaką roztacza London, jest może przerysowana i pokazuje kapitalizm w krzywym zwierciadle, lecz w tamtym czasie wielu pisarzy mierzyło się z problemami współczesnego im świata. Z brutalną relacją pomiędzy systemem oligarchicznej władzy a jednostką. Koncept stworzony przez muzyków z Ten Jinn rozgrywa się w innej scenerii i czasie - w „cudownym mieście” Ardis, po upadku totalitarnego państwa

„Elegy” jest instrumentalnym intro, którego poszczególne warstwy budowane są przez pojawiające się kolejno instrumenty: fortepian na którym gra John Paul Strauss, keyboard, bas, gitarę i perkusję Marka Wickliffe’a. Ta krótka kompozycja daje przedsmak aury unoszącej się pomiędzy poszczególnymi fragmentami konceptu.

„Brotherhood Of Man” to owoc wspólnej pracy duetu Strauss – Wickliffe. Trzeba zauważyć, że stanowią oni team kompozytorski większości materiału, jaki się znalazł na płycie. Uroczy dźwięk dzwonków przechodzi w gitarowo-fortepianową impresję wzbogaconą wokalem Johna i soczystymi chórkami. Drugą część utworu budują pikantne, lekko improwizujące solówki w stylu kojarzącym się z klubami jazzowymi południowych Stanów i organowe sekwencje układające się w barwny dywan muzycznej nonszalancji. Za te ostatnie atrakcje odpowiada Matt Brown.

„Slaves of the Machine” wypełniają struktury splątanych form muzycznych, synchronii brzmieniowych, wielowątkowych wycieczek prowadzących przez korytarz pełen motywów zaczerpniętych z różnorodnych stylistycznie rejonów ‘La Monde artistique’. Poszczególne warstwy nakładają się na siebie tworząc całość w klimatach The Flower Kings. Nie ma tu jednolitej budowy, jest coś co można nazwać „planowanym chaosem”, coś co nadaje rytm opowieści.

W „Say Aye / Bishop’s Vision” można posłuchać krótkiej solówki gitarowej występującego tu gościnnie Stana Whittakera. Ale to co najsmakowitsze jest chwilę później. Urokliwa i niezmiernie koronkowa w swoim powabie „Elegy II” - to niezmiernie barwna kompozycja instrumentalna, prawdziwa perła drżąca jasnym blaskiem. Klawiszowe pasaże, pastelowe brzmienia, przytłumione bębny wyłaniające się z dżungli soczystych ekspresji, z bajkowej krainy dźwięku, która mogłaby stać się soundtrackiem do kolejnej części „Avatara”.

Dynamiczny „Adumbrations: Beginning of the End” ma w sobie wokalną lekkość rocka lat 60., przebojowość The Beatles i szaleńczy posmak utworów zrodzonych w Nashville. Bardzo miło poznawać takie muzyczne puzzle i odkrywać wszystkie kształty i kolory.

„Red Virgin” to subtelności ukryte w orientalnych brzmieniach. Dźwięk fortepianu, głos Johna Paula Straussa, świetne chórki, gitary wplecione w tło budowane w sposób filmowy, przestrzenny i niesamowita perkusja Marka Wickliffe’a nadają muzyce niepowtarzalnej aury. To wspólna kompozycja Straussa i Francisa. Obaj panowie stworzyli też razem słowa do tego utworu. Jest tu dużo ukrytych subtelności, które odkrywa się niczym tajemnicze wyspy.

„Nightmare” jest kolejną instrumentalną odsłoną zanurzoną w kakofonicznym morzu dźwięków. Synkopowany rytm, klawiszowe impresje, nuty mknące w rytmie serca w nieznaną przestrzeń. W tym kawałku jest coś z myśli przeniesionej na płótno pędzlem Hieronima Boscha lub z wizji Kantora. Niepokój zmagający się z lękiem i koszmarem sennym nakreślonym akwarelą smutku.

„Ardis / Elegy III” to zakończenie historii zawartej na płycie. Melodyjne i kołyszące aurą starego Wings. Pasjonujące i wibrujące miękkością. Zmiany tempa, nastrojowości i klimatu tworzą przestrzeń progresywnego poematu. Prześliczny temat przewodni zawarty w refrenie to prawdziwa ‘essentia aeternitati’ tego albumu.

Są taki chwile, gdy muzyka przenosi nas w czasie i przestrzeni. Może taki moment nastąpił właśnie teraz? To pytanie bez odpowiedzi. Lub odpowiedź, która nie wymaga pytania. Osądźcie sami...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!