Zaczęło się od… Marillion. W 1987 roku gitarzysta Janusz Głowacki zobaczył ich i usłyszał na żywo. Zauroczony rozbudowanymi kompozycjami i brzmieniem gitar Stevena Rothery’ego, postanowił, że sam podąży mocno prog i artrockową ścieżką muzyczną. Na przestrzeni lat szlifował warsztat i czarował dźwiękami gitar w kilku formacjach. Potem na ponad 20 (!) lat zmuszony był porzucić muzykowanie, ale pasja do grania zwyciężyła i narodził się pomysł stworzenia własnej, prawdziwej progrockowej kapeli, stylistyką nawiązującej do „dinozaurów”, czyli Genesis, Marillion, Camel.
Nie było łatwo znaleźć muzyków, którzy dobrze czują się w tej konwencji. W czerwcu 2018 roku za perkusją zasiadł Adam Wątły, basistą został Tomasz Zarzycki, a mikrofon rok później przejęła we władanie Gaba Latak i tak oto powstał zespół Scarless. Od września 2020 roku instrumenty klawiszowe w zespole należą do Marcina Perguła. Właśnie ten skład zarejestrował ścieżki na debiutancki album.
Większość muzyki zawartej na „Czekając…” powstała zespołowo, zatem jest wypadkową upodobań poszczególnych członków grupy. O miłości Janusza Głowackiego do Marillion wspominałem na początku. Innym bardzo ważnym zespołem dla niego jest Iron Maiden i te fascynacje słychać również w twórczości Scarless. Ostrzejsze brzmienia nie są obce także Adamowi Wątłemu, który przez dłuższy czas równolegle grał w heavymetalowej kapeli. Tomasz Zarzycki to także entuzjasta trash metalu, ale i funku, jazzu oraz, a jakżeby inaczej, Marillion. Z kolei Marcin Perguł to wielbiciel muzyki klasycznej, jazzu i rocka progresywnego. Pozostał jeszcze (jak to określa sam zespół) „piąty element”, czyli wokalistka Gaba Latak. To absolwentka szkoły muzycznej I stopnia w klasie pianina, która później śpiewała punk rocka i… gospel.
A jak interpretować nazwę zespołu? Oddajmy głos samym zainteresowanym: Bez blizn – to antidotum na życiowe doświadczenia, jakie każdy z nas gdzieś tam pod własną skórą chowa. Jesteśmy trochę nie na te czasy i na przekór dominującemu mainstreamowi. Może po prostu staroświeccy...?
I właśnie taką, daleką od tego, co aktualnie grane jest w komercyjnych stacjach radiowych, muzykę proponuje formacja na swoim debiucie. Jego brzmienie utrzymane jest głównie w klimatach artrockowych z lat 80. Nagrań dokonano w większości w Studiu Polskiego Radia w Katowicach pod okiem Krzyśka Kurka, który odpowiedzialny jest także za miks i mastering materiału. Rejestracji śladów gitar i instrumentów klawiszowych dokonał Janusz Głowacki w Scarless Recording.
„Czekając…” zawiera pięć kompozycji zaśpiewanych po polsku, trwających łącznie stosunkowo krótko, bo zaledwie 35 minut. Album rozpoczyna 8-minutowy utwór „Niespełnione sny”, z przykuwającą uwagę gitarą, w której brzmieniu słychać fascynacje mistrzami Rothery’m, Hackettem czy Latimerem, szczególnie w partiach solowych. Nie sposób obojętnie przejść także obok śpiewu Gaby Latak. Dysponuje ona bardzo ciekawym, głębokim głosem, który w pierwszej chwili skojarzył mi się z… Alison Moyet. W bardzo przekonujący sposób interpretuje ona tekst stworzony (podobnie jak dwa inne) przez Ikę Głowacką (menedżerkę grupy, a prywatnie żonę gitarzysty). Obie panie nie ukrywają, że bardzo dobrze się rozumieją, przez co wokalistce niezwykle łatwo jest się odnaleźć w stworzonych z myślą o płycie lirykach. A wszystko to okraszone jest klawiszowymi planami i precyzyjną pracą sekcji rytmicznej. Przez większość swego trwania utwór jest raczej spokojny, podniosły. W okolicach 6. minuty następuje przyspieszenie z mocniejszą pracą basu, ostrzejszą gitarą (serwującą także iście wirtuozerskie solo) oraz popisem Marcina Perguła na klawiszach.
Na ścieżce numer 2 umieszczono utwór, który jako jedyny nie jest podpisany przez Scarless. Pochodzi on z repertuaru zespołu Move Me Tato, który przez 10 lat współtworzył Janusz Głowacki. Jego tytuł to „Do Ciebie” i przynosi ponad 5 minut niebanalnej muzyki, z przestrzenną gitarą (należy wspomnieć też o podniosłym wstępie na tym instrumencie, a także o bardziej intensywnej partii w drugiej połowie nagrania). Do tego dochodzą klawiszowe tła oraz ciekawy podkład rytmiczny z głębokim basem.
Kolejnym indeksem oznaczona została najdłuższa, ponad 9-minutowa kompozycja w zestawie, „Czarna Góra”. I to ona została wybrana do promowania całości. Powstał do niej teledysk prezentujący zespół podczas występu na scenie. Gitarzysta ma na sobie T-shirt z okładką albumu „Misplaced Childhood” Marillion. Miłość do kwintetu z Aylesbury jest tu słyszalna, szczególnie w ścieżkach gitary, ale jakbym już koniecznie musiał porównywać do innych wykonawców, to skierowałbym swoje myśli w stronę polskich grup Quidam, Albion lub wczesnego Collage (który, jak wiadomo, początkowo był mocno zapatrzony w Fisha i kolegów). Skojarzenia z dwoma pierwszymi zespołami to zapewne fakt, że za mikrofonem stoi kobieta, obdarzona charakterystycznym głosem, choć jakże innym od tych, którymi czarują Emila Derkowska (aktualnie Nazaruk) i Anna Batko. We wstępie słychać głównie fortepian i przestrzenną gitarę. Potem wchodzi Gaba Latak ze swym wokalem wyśpiewująca bardzo podniośle wiersz stworzony tym razem przez bytomskiego poetę Krzyśka Krawczyka. Gdzieś w połowie otrzymujemy przyspieszenie z mocniejszą pracą sekcji i wspaniałym duetem Janusza i Marcina. No i wreszcie przychodzi wyciszenie z wysuwającym się do przodu fortepianem, a potem gitarą na tle przestrzennych klawiszy, z natchnionym śpiewem:
„Wiatr smaga twarz i targa włosy me
Po lewej noc już mam, a z prawej strony dzień
Przebiła serce strzała losu a los mym panem, zgadzam się
Sen to nie koniec naszej drogi, śmierć to sen
Śmierć to sen”.
I jeszcze gdzieś w środku tego fragmentu gitara czaruje solem w stylu Latimera i Rothery’ego.
Było najdłużej i spokojnie, więc teraz jest najkrócej i najbardziej dynamicznie, bo taka jest piosenka „Maskarada”. Sekcja rytmiczna pędzi niczym lokomotywa, gitara porywa riffem i bardziej melodyjną partią oraz tworzy wspaniały duet z instrumentami klawiszowymi niczym panowie Rothery i Kelly w początkowym okresie działalności Marillion. Tu słychać, że wokalistka ma doświadczenie również z bardziej mocnym, rockowym materiałem. Jej głos zadziornie (na myśl przychodzi mi nieodżałowana Kora) wyśpiewuje tekst, ponownie autorstwa Iki Głowackiej:
„Zbudowałeś świat na kłamstwach,
Twoja druga twarz fałszująca rzeczywistość
Nie zostało nic
Założyłeś masek sto, która teraz tobie bliższa jest?
Urządziłeś maskaradę, nie zostało nic”.
I tak dochodzimy do finału, na który składa się kolejna rozbudowana kompozycja, zatytułowana „Słońce znów wschodzi”. Tu początkowo mamy delikatny wokal podbudowany klawiszowym tłem, dopiero po około 1,5 minuty dochodzą pozostałe instrumenty, w tym gitara z melodyjną partią. Znalazło się tu miejsce dla lirycznego fragmentu z subtelną gitarą akustyczną i imitującymi brzmienie fletu klawiszami. Gdzieś w połowie zaczyna się odrobinę szybsza część z przestrzenną gitarą (znów skojarzenia z brzmieniem „Misplaced Childhood” jak najbardziej są na miejscu) i mocniejszym śpiewem Gaby, która interpretuje tym razem bardziej optymistyczny tekst autorstwa Adama Wątłego:
„Już jest!
Całą sobą wchłaniam ten słońca blask
A ja!
Promienieję, gotowa szczęście dać
Ten blask!
Słońce leczy strachy, lęki me
Czuję, że!
Rozpiera mnie moc by dać z siebie
Wszystko wam!
Co najlepsze w sercu mym, czuję
Że to ja!
Budzę się do życia i siłę mam
Tak ja!
Jestem słońcem”.
I jeszcze wspaniałe solowe popisy klawiszowca i gitarzysty, przy których ręce same składają się do braw i tak kończy się ten album.
Na okładce płyty widzimy miejski, nocny pejzaż, autorstwa kanadyjskiego artysty malarza Pawła Brzezińskiego, stroną graficzną zajął się Janusz Głowacki. Warstwa wizualna dopełnia intrygującej całości. 35 minut obcowania z dźwiękami zamkniętymi na srebrnym krążku mija niepostrzeżenie. Czas trwania albumu to zarówno jego wada, gdyż chciałoby się jeszcze choć przez chwilę zatopić w muzyce, ale też i zaleta. Pozostawia słuchacza z uczuciem niedosytu i pobudza apetyt na kolejną porcję muzyki, nad którą zespół już pracuje. A w oczekiwaniu na nią włączam kolejny raz „Czekając…” i zanurzam się w świat dźwięków będących hołdem dla progrocka z lat 80., które w połączeniu z niebanalnym wokalem i intrygującymi, poetyckimi tekstami poruszającymi problemy egzystencji, stanowi jeden z najciekawszych tegorocznych debiutów na polskiej scenie muzyki rockowej adresowanej do wymagającego słuchacza.
Album można zakupić na stronie wydawcy (Lynx Music) oraz na fanpage’u zespołu na Facebooku.