Rain - Radio Silence

Olga Walkiewicz

Brytyjskie progrockowe środowisko muzyczne ma to do siebie, że wszyscy się dobrze znają. Dlatego powstanie nowego zespołu można właściwie określić „zaciśnięciem koleżeńskich więzów na artystycznym szczeblu”. Gdy nowy band tworzą wytrawni i doświadczeni muzycy, pojawia się supergrupa. To zjawisko wynika z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, mamy do czynienia z artystami, dla których dzień pracy powinien mieć 48 godzin a nie tylko 24, a po drugie - drzemie w nich chęć poszukiwania nowych ścieżek, realizacji swojego „twórczego ego” na różnych płaszczyznach, przy użyciu bogatego wachlarza środków i różnorodnej stylistyki.

Zespół Rain tworzy czterech muzyków: basista i wokalista John Jowitt (ex-IQ, Arena, Frost* i Jadis), perkusista Andy Edwards (ex-IQ, Frost*) oraz artyści, których drogi przecięły się wcześniej w grupie Hey Jester, czyli Rob Groucutt (wokal, gitara, instrumenty klawiszowe) i Mirron Webb (wokal, gitara).

Po udanym pierwszym albumie, „Singularity” z 2020 roku, przyszedł czas na kolejny. Warunki, w jakich powstawały utwory na debiutancki krążek, były jednak zupełnie odmienne. Okres pandemii dla części artystów był bardzo twórczy. Skoro nie było możliwości podróżowania, festiwali, koncertów, środek ciężkości przesunął się w stronę komponowania i nagrywania nowego materiału w bezpiecznym, studyjnym zaciszu. Mentalnie czas lockdownu nie był prosty do zaadoptowania się i akceptacji. Z tak specyficznych warunków, jakie serwowała nam rzeczywistość, wynikał wydźwięk muzyki, jaka wtedy powstawała.

Album „Radio Silence” ukazał się 27 stycznia tego roku, tak jak poprzedni, nakładem wytwórni Giant Electric Pea (wytwórnia założona w 1996 przez team znanych z grupy IQ muzyków: Michael Holmes - Martin Orford). Poszczególne utwory nagrywano na żywo w znakomitym i niezmiernie nowoczesnym Black Tree Studios Marka Westwooda w Worcestershire. Mark był też odpowiedzialny za miks, mastering i współprodukcję krążka. Okładkę zaprojektował Phil Jolly z Jolz Design.

Skoro szczegóły techniczne mamy za sobą, czas przejść do clou recenzji, czyli tego, co gra nam w duszy po przesłuchaniu płyty „Radio Silence”. Z pewnością jest to danie dla wytrawnego odbiorcy. Zespół Rain nie nagina się do trendów i nie stara się zdobywać rzeszy fanów wśród nastolatków. Jego muzyka wymaga skupienia, czasu, rozsmakowania się w jej ukrytym szaleństwie - przemyślanym, inteligentnym, ukartowanym jak miłość modliszki. Nie wiesz co cię zaskoczy i kiedy. To cudowny labirynt pełen niespodzianek. Dziewięć utworów zmiennych jak kameleon. Dlaczego jednak, nie dać się unieść fali emocji?...

„Genau” - to tytuł pierwszego utworu, a zarazem odpowiedź na pytanie, które jest cytatem z kompozycji z 1974 roku, której autorem jest Todd Rundgren: „How About A Little Fanfare?”. Odpowiedź brzmi „Exactly!” - po niemiecku „Genau”, czyli po prostu „Dokładnie!”. Od tej chwili w zasadzie nie ma wątpliwości dlaczego tak patetycznie rozpoczyna się ten album. Symfoniczny rozmach wzmocniony chórkami, podniośle brzmiąca gitara, neoprogresywna stylizacja klawiszy - wszystko podlane kwiecistym sosem lekkiej nonszalancji. To krótkie intro rozgrzewa atmosferę przed kolejnymi muzycznymi koktajlami, serwowanymi przez czwórkę szalonych barmanów.

„Hypnosis” ukazuje inne oblicze zespołu, który nabiera rozpędu w mrocznych zakamarkach klasycznego, nieco hipnotycznego, rocka, balansując pomiędzy AOR, a namiastką progresywnych rytmów tworzących rodzaj błyskotliwego „forniru”. W połowie utworu następuje zaskakująca zmiana aury i rytmiki, niespodziewana, jak śnieg w połowie kwietnia, lecz niezmiernie apetyczna i efektowna. Odlotowa funkowa stylistyka miesza się z jazzowym feelingiem. Precyzyjnie zbudowany fundament przez sekcję rytmiczną Jowitt - Edwards podkreśla siłę wokalu, chórków i gitarowe smaczki w solówkach a’la Eddy Van Halen.

Utwór nr 3, „Something New”, początkowo wydawał mi się zbyt eklektyczny, lecz po kilku przesłuchaniach uznałam to za jeden z głównych walorów tej kompozycji. Poza tym ma on dozę szalonego ciepła i swoistą lekkość. Perkusja i bas grają nieco oldschoolowo, lecz to niesamowicie pasuje do „wisienki na torcie”, jaką niewątpliwie jest linia wokalna skreślona przez Roba Groucutta.

Tytułowa kompozycja „Radio Silence” jest namiastką snu. Snu wyśnionego, nieoczekiwanego i niezapamiętanego do końca, którego finał nigdy nie nastąpił. Spokojna relacja pomiędzy klawiszowym spokojem, a wokalną nostalgią. Jest tu bardzo malownicza solówka gitary - ozdoba tej kompozycji, niczym blask szafirowej broszy na aksamicie. Cudowne crescendo w dozowaniu napięcia i zmysłowości.

„Solid State” ma w sobie świeżość, rytm trudny do okiełznania - zmienny jak wygląd Lady Gagi, lecz jednocześnie zaskakujący swobodą i fantazją. Początek utkany jest z subtelności, z nut drgających na granicy funk-jazzowych odlotów. Tło sklejone jest z kawałków fantazji stopionej z mozaiką rytmicznych „wojaży”. To jest sedno tej kompozycji i klucz do zrozumienia każdej frazy.

„Bring It Back” - progfunkowa rewolucja zakleszczona w niespokojnych rytmach i dużej dawce energii. To odpalona petarda mknąca jak lokomotywa w głąb tunelu wykutego z odlotowych brzmień i konstelacji. Deszczowa wersja „Highway Star” z kroplą sennego „Blue Curacao Granadina”.

Nagranie „Never Ending Circle” jest nowoczesne w swojej formie, zwodnicze w brzmieniach i zaskakujące swoim eleganckim, synkopowanym rytmie. Od czasu do czasu zwalnia, by wybuchnąć gitarową ewolucją czy zgrabnym staccato.

„Winter Sun” jest doskonałym klawiszowym intermezzo trwającym zaledwie minutę i 48 sekund, lecz niezmiernie intrygującym: spokój, ekstaza zawieszona niczym rosa w pajęczej przędzy, noc w swoim rozkwicie i pełnia księżyca. Kończy się jednak za szybko, zbyt gwałtownie przemija. Szkoda, że to tak krótka kompozycja. Wielka szkoda…

„Fear In The Night” eksploduje energią po wstępie lapidarnie osadzonym na prostym schemacie dźwięków. To celowy zabieg - prowadzący do chwytliwych tematów, do końca, który emanuje gitarowym plateau i drobinami subtelnego blasku. To już ostatni utwór, cisza po ciepłym „brytyjskim deszczu” uzmysławia, że chce się powrócić do początku i przeżyć po raz kolejny każdy dźwięk z płyty „Radio Silence”…

Nie bez powodu Andy Edwards powiedział: „Ten album był naprawdę dziełem miłości… (…) Ta kolekcja melodii zabierze Cię do wspaniałych miejsc”.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!