Anubis Gate - Interference

Olga Walkiewicz

Muzyka Anubis Gate tworzy niezmiernie ważną cegiełkę metalu progresywnego. Zespół powstał w 2003 roku w Danii, choć członkowie formacji współpracują ze sobą już od końca lat 90. Album „Interference” ukazał się 2 czerwca tego roku i jest już ich dziewiątym albumem studyjnym, zawierającym sześćdziesiąt sześć minut dźwiękowej uczty, będącej gratką nie tylko dla fanów prog metalu. Obecny skład zespołu to: Henrik Fevre (wokal, bas), Kim Olesen (gitara, instrumenty klawiszowe), Michael Bodin (gitara) i Morten Gade Sorensen (perkusja). Czterech fantastycznych artystów doświadczonych w swoim fachu i kipiących pomysłami i twórczą pasją. Niezmiernie ciekawy jest efekt każdego zjednoczenia sił pod szyldem Anubis Gate. Na album „Interference” trzeba było czekać trzy lata od czasu wydania płyty „Covered In Colours”, zawierającej anubisowe wersje powszechnie znanych kompozycji legend rocka. Same utwory zawarte na najnowszej płycie są jednak wynikiem pracy na przestrzeni ostatnich sześciu lat. Trudno się temu dziwić, skoro to bardzo aktywni muzycy, którzy mają bogaty wachlarz innych projektów. Warto wspomnieć, że Henrik wydał swój solowy album „Cityzen” w ubiegłym roku, Morten wraz z Pyramaze - „Epitaph” w 2020, a 26 czerwca tego roku pojawił się „Bloodlines”. Michael Bodin działa też w zespole Third Eye, który w maju świętował premierę płyty „Vengeance Fulfilled”. Nie da się zaprzeczyć, że w tak napiętym grafiku nie ma miejsca na głębszy oddech i wszystko musi mieć swój czas i kolejność.

Ale nadszedł wreszcie ten moment. „Interference” ukazał się nakładem wytwórni No Dust Records. Zawiera dziesięć nowych kompozycji - bardzo zróżnicowanych w swoim klimacie. Album ma nieco mroczniejsze oblicze niż poprzednie, choć tak jak dzień łączy się z nocą, a światło z ciemnością, także moc i melodia scalają go w perfekcyjną całość.

„Emergence” wkracza niczym nawałnica do krainy zmierzchu. Znakomita i szalona praca gitar Michaela Bodina i Kima Olesena poraża swoją precyzją. Można tu odnaleźć tysiące odcieni, kolaże brzmień na różnych piętrach dynamiki, ekspresyjne solówki i orientalną, koronkową przędzę. Henrik ma okazję zademonstrować pełnię swoich możliwości wokalnych, szczególnie w zakresie wysokich rejestrów.

„Ignorance Is Bliss” przeraża początkiem o gotyckiej aurze. Nastraja grozą i niepokojem. Jedynym błyskiem pośród tych podziemnych ciemności jest jasny, przejrzysty głos Fevre - nadaje energii tej kompozycji, oczyszcza ją z czerni. Gitarowa solówka jest kolejną dawką energii. Fantastyczne zmiany, kontrasty, pęd wpadający w otchłań spokoju. Cicha nirwana przeistaczająca się w wyścig na oślep.

„Numer Stations” jest niezmiernie zagadkowy - odliczanie mijanych stacji, pęd gitar, nieokiełznany rytm nadany przez Mortena Gade Sorensena, który zasiada za zestawem perkusyjnym. Ten kawałek rozpala do białości struny gitar, powierzchnię talerzy, membrany bębnów i stal torowiska, po którym mknie muzyczna lokomotywa. To utwór, który swoją melodyjną nutą mogłyby pretendować na listy przebojów. Tak samo chociażby niesamowicie brzmiący „The Phoenix” (jeden z moich faworytów) czy „Intergalactic Dream Of Stardom”.

„Equations” może zmylić nafaszerowanym elektroniką początkiem. Wbrew pozorom to bardzo metalowo ufortyfikowana kompozycja. Wyrywa ze stawów ramiona swoją mocą i wrzuca nas w sam środek piekieł. Sekcja rytmiczna - palce lizać. Rytm, werwa, bębny przeciągają słuchacza przez „madejowe łoże” szaleństwa.

Mój numer jeden na tym albumie to kompozycja „Dissonance Consonance”. Prawdziwy róg obfitości brzmień, harmonii, chórków - esencja anubisowego piękna. Co chwila czymś zaskakuje - raz gitarowym riffem, za chwilę rozpędzoną kawalkadą perkusji.

Duńczycy grają w tym składzie od 2014 roku i czuje się, że znają się na wylot. Takie braterskie porozumienie, pojednanie dusz i sojusz osobowości. Przyjacielski pakt z perfekcyjnym finałem. W ten sposób osiąga się sukces, choć z bólem muszę stwierdzić, że Anubis Gate jest zespołem permanentnie niedocenionym. Niestety to utrapienie każdego zespołu grającego ambitną muzykę i niebawiącego się w komercję.

Po eksplodującym wigorem nagraniu „World Of Clay” następuje ponad ośmiominutowy tytułowy - „Interference”. Po słownym wstępie następuje ciekawa sekwencja gitar o stopniowo narastającej mocy i witalności, wokal płynący w cudownej melodii refrenu, polifoniczne ujęcie chórków i efektowna praca sekcji rytmicznej.

Album kończy utwór „Absence”. Oszałamiający brzmieniem klawiszy i gitar. Wyciszony i balladowy. Piękny jak zorza. I ten rewelacyjny wokal Henrika. Głos, który zdobi muzykę Anubis Gate od dwunastu lat. To niezmiernie udane zakończenie albumu - szafir drżący nieśmiało w kolii uskrzydlonej bogini.

Nie ukrywam, że bardzo urzekła mnie ta płyta. I cóż w tym dziwnego? Przecież od lat kibicuję muzykom z Anubis Gate. Zasługują na to, bo to świetny zespół.

      

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!