Dede Booth to amerykańska multiinstrumentalistka (jej podstawowym instrumentem jest… perkusja), która łączy w swojej twórczości progrockowe aranżacje i postrockową atmosferę mocno podlane metalową nutą.
Przyznam, że choć z Dede znamy się (korespondencyjnie) już od wielu lat, nie zawsze było mi po drodze z jej muzyką. I tak, gdy w 2020 roku omawiałem na naszych łamach jej płytę „This Strange Confinement” (była to już czwarta pozycja w jej dorobku) napisałem: „Nie jest to rzecz łatwa w odbiorze, lecz niewątpliwie ma ambicję wciągnięcia odbiorcy w proces głębszej autorefleksji”. Pewnie dlatego, po zagłębieniu się w zawartości kolejnej płyty Dede, „The Expansion Effect” (2021), postanowiłem nie omawiać jej na naszym portalu. Nie powiem, że Dede była z tego faktu zadowolona…
Od tego czasu minęło jednak trochę czasu i oto Dede Booth przygotowała kolejny album – „Parallels”. „Dorastałam inspirowana przez Dream Theater, Marillion, IQ i Spock's Beard, a potem przez lata Porcupine Tree i Steven Wilson, Riverside, Anathema i Ulver wywierali na mnie naprawdę duży wpływ. Ale mam też swoje metalowe fascynacje. Uwielbiam to, co robią zespoły takie jak Enslaved i Oceans of Slumber. Ostatnio udało mi się wrócić do korzeni muzyki progresywnej, a mianowicie do starych płyt King Crimson, wczesnych Genesis i Yes oraz Gentle Giant, i w końcu miałam czas, aby odkryć takie zespoły, jak Arena i Saga, a także nowsze grupy, takie jak Magic Pie. Zacząłem także interesować się postrockowymi zespołami, takimi jak Mogwai, Caspian i God Is An Astronaut. Uwielbiam też rzeczy, które brzmią jak kinowe soundtracki, więc te elementy też często pojawiają się w mojej muzyce” – opowiada o swoich muzycznych fascynacjach nasza bohaterka. I przyznam, że wpływy każdego z wymienionych przez Dede artystów można znaleźć w muzyce, która wypełnia program płyty „Parallels”. Myślę, że to dobrze (wszak to bardzo zacne nazwy i nazwiska), ale i źle (gdyż produkcje Dede Booth to trochę taki muzyczny groch z kapustą), niemniej jednak polecam tę płytę wszystkim cierpliwym słuchaczom o szeroko otwartych uszach na nieoczywiste pomysły harmoniczne.
Ta trwająca 55 minut płyta podzielona jest na pięć części (Acts I -V) i ma wyraźne znamiona koncept albumu. W największym skrócie, „Parallels” to album opowiadający historię podróży jednego człowieka w celu odnalezienia swojego miejsca na świecie, przezwyciężenia wewnętrznego kryzysu, przed którym stoi oraz odkrycia, które ma na celu znalezienie celu, gdy napotyka możliwość życia w różnych światach jednocześnie. Teksty są pisane z perspektywy dwóch głównych bohaterów opowieści – Twórcy Znaczeń (The Meaning Maker) oraz Obserwatora (The Watcher).
Zawiłemu konceptowi towarzyszy zawiła muzyka. Na płycie „Parallels” nic nie jest proste, łatwe i oczywiste. Słuchanie tej muzyki wymaga skupienia i uważnego śledzenia rozwoju muzycznych wypadków. Niektóre tematy i części poszczególnych utworów (zazwyczaj składają się one z kilku segmentów) powracają jako repryzy porozrzucane na płycie w innych kompozycjach. Odbiorowi płyty nie pomaga też oszczędna produkcja, długość poszczególnych utworów (trzy spośród pięciu części to kilkunastominutowe giganty) oraz nie zawsze łatwy do zaakceptowania sposób wokalnej narracji w wykonaniu Dede.
Myślę, że albumowi „Parallels” pomogłoby lekkie odchudzenie oraz wprawna ręka jakiegoś dobrego producenta, gdyż długimi chwilami odnosi się wrażenie, że płyta przypomina domową robotę, co w istocie – przy ograniczonych funduszach – tak właśnie jest. Myślę, że na wszystko przyjdzie czas i następne muzyczne propozycje Dede staną się prawdziwie epickie (bo taki jest przecież cel i założenie), czego tej niewątpliwie bardzo utalentowanej artystce życzę z całego serca.