Mighty Bard, The - Beyond The Gate

Artur Chachlowski

The Mighty Bard to brytyjski progresywny zespół rockowy założony w 2004 roku w Aylesbury (tak, tego Aylesbury!) przez Dave'a Clarke'a (gitary) i Neila Cockle'a (instrumenty klawiszowe). Trzeba wiedzieć, że niegdyś Neil był członkiem zespołu Silmarillion (tak, tego Silmarillion!). Oprócz nich w skład grupy wchodzą aktualnie: Mark Cadman (gitara basowa), Benj (główny wokal – czy tylko mnie wydaje się, że chwilami brzmi niczym Mick Hucknall?), Tom Mears na perkusji i Mark Parker na skrzypcach. Pierwszy album zespołu, „Blue God and Other Stories”, ukazał się w 2014 roku i został dobrze przyjęty zarówno przez krytyków, jak i publiczność, gdyż zawierał wyjątkowe, ale klasycznie progresywne brzmienie, które okazało się prawdziwym hitem. Wpisywało się ono idealnie w formułę ‘brytyjskiego progresywnego rocka’, które niegdyś zdefiniowane zostało przez grupy IQ, Pendragon czy Twelfth Night, a potem rozwinięte przez Arenę, Landmarq, Kino czy ostatnio przez This Winter Machine, Kite Parade oraz Ghost Of The Machine.

Pomimo pewnych zmian w składzie (po nagraniu pierwszej płyty do grupy dołączyli dwaj nowi muzycy: Tom i Benj), The Mighty Bard nadal trzymają klasę i w dalszym ciągu tworzą klasycznie progresywnie brzmiącą muzykę, co zostało zaprezentowane na ich najnowszym, wydanym w lipcu br. albumie, „Beyond The Gate”. Już odrobinę nawiązująca klimatem do Monty Pythona okładka daje nam znać, że będziemy mieli do czynienia z albumem brzmiącym na wskroś brytyjsko…

I nie mylimy się wcale… „Beyond The Gate” to zbiór siedmiu utworów, które świadczą o tym, że The Mighty Bard czerpie inspirację z zamiłowania do albumów z lat 70., gdzie różni członkowie zespołu przedstawiali odmienne pomysły, które miały znaleźć się na albumie, takie jak rock obok folku czy pop obok jazzu, i wynikająca z tego synergia przynosiła nadspodziewane efekty. Tak jest też w tym przypadku. A wszystko to idealnie wpisuje się w szeroko rozumiane ramy na wskroś angielskiego prog rocka.

Zespół wprawdzie czerpie inspiracje z przeszłości, ale definiuje swoje brzmienie współczesnymi elementami, co sprawia, że album „Beyond The Gate” to zgrabna, 55-minutowa całość, która z każdym kolejnym przesłuchaniem nabiera nowych kolorów, ujawnia przed słuchaczem swoje liczne tajemnice i smaczki, a przede wszystkim sprawia, że czas spędzony z tym wydawnictwem staje się prawdziwą audiofilską przyjemnością.

Album rozpoczyna się od głębokiego wyciszenia, z którego najpierw wyłaniają się odgłosy ptaków i dźwięki bijących dzwonów, by po około minucie pojawił się charakterystyczny motyw zagrany na fortepianie, który jest swoistym lejtmotywem nie tylko tej krótkiej, ledwie trzyminutowej, kompozycji tytułowej, ale i powróci w finale płyty, jako zwieńczenie utworu „Last Orders”. Chwilę później pojawia się wokal, fajne chórki i harmonie oraz kilka magicznych taktów zagranych na gitarze. Tyle. Wystarczy, by ten wstęp należycie zaostrzył apetyty na dalsze słuchanie magicznych dźwięków, które docierają do naszych uszu. No właśnie, magiczne dźwięki… Z indeksem 2 na albumie umieszczona jest kompozycja „Magician”, która sądząc po fajnym teledysku,w którym Benj paraduje w T-shircie z napisem „More mellotron”, została wybrana na pilotującego album singla. No i zespół prezentuje się w niej już w całej krasie, pokazując jak spokojna i niewinnie rozwijająca się piosenka, może zakotwiczyć się w głowie i nie chcieć z niej wyjść przez długi, długi czas.

„Guarded Secret” to pierwszy właściwy epik na tym albumie: 14 minut z sekundami prawdziwie neoprogresywnego grania, cudownie przeplatające się ze sobą melodie, imponująca sekcja instrumentalna, powoli budujący się punkt kulminacyjny, wreszcie fantastyczny finał… Jest jeszcze drugi długas na tym albumie – „Secret Garden” (12 minut z sekundami). I sam nie wiem, który z nich podoba mi się bardziej.

Pomiędzy nimi znaleźć można dwa inne utwory – z pozoru błahy i krótki, lecz dający do myślenia „Illusion” oraz „Compound The Problem”, w którym za każdym rogiem i zakrętem czają się fantastyczne niespodzianki: a to pojawiający się to tu, to tam temat grany na skrzypcach, a to dźwięki nieodbieranego telefonu, a to soczyste gitarowe solo. Oba nie tylko bronią się znakomicie, lecz stają na równi z dłuższymi kompozycjami i są prawdziwą siłą nośną tego albumu.

Na sam koniec mamy jeszcze wspomniany finałowy numer „Last Orders” z odgłosami z zatłoczonego pubu oraz motywem fortepianowym, który pamiętamy z początku płyty. Tym razem jest to w sumie aż sześć minut z mocno rozbudowana sekcją instrumentalną, która buduje prawdziwie potężną muzyczną klamrę, czy, jak kto woli, rozbudowaną repryzę otwierającego płytę tematu „Beyond The Gate”.

Tyle. Aż tyle. Fajna płyta. Zapewne trochę jej brakuje, by stanąć na półce z ponadczasowymi albumami progresywnego gatunku, ale stanowiąca przecież niesamowicie miłą niespodziankę. I, jak już wspomniałem, dającą mnóstwo radości przy słuchaniu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!