Rozpoczyna się delikatnie, ale i uroczyście w subtelnym świetle, którego promienie, a chwilami krople opadają na utrapieniem zdrożone myśli słuchaczy. Ale to właśnie cały on – Cat Stevens vel Yusuf Islam (a przed rozpoczęciem artystycznej kariery Steven Demetri Georgiou, syn prowadzących w Londynie rodzinną restaurację utalentowanej szwedzkiej plastyczki i Greka) - twórca ciepłych fraz, pięknych melodii, skromnie, starannie i zarazem kunsztownie zaaranżowanych mądrych słów, wolnych od natarczywości rad, dysponujący, kojącym, ale jak trzeba, to i bardzo ekspresyjnym głosem. Nie znam takiej jego płyty, której bym od razu nie przyjął, nie wyłączając owych pierwszych, nieco krotochwilnych, a być może też niedocenianych, momentami przebojowych, które nagrał w 1967 r., będąc zaledwie dziewiętnastolatkiem („Matthew and Son” oraz „New Masters”). Jednak to, co uczyniło go rozpoznawalnym, miało dopiero nadejść. Tymczasem w następnych, długich miesiącach zamiast na scenę czy do studia trafiał do szpitali i sanatoriów z powodu gruźlicy. Był to dla Cata Stevensa czas intensywnego artystycznego dojrzewania. Kiedy wrócił, czarował nową, poruszającą formą przekazu. W 1970 r. nagrał dwa znakomite albumy „Mona Bona Jakon” i „Tea For The Tillerman”, a w następnym roku nie mniej doskonały „Teaser and the Firecat” i w końcu „Catch Bull at Four” już rok później. Raz po raz pojawiali się u jego boku w studio znakomici artyści – czy to wirtuoz fortepianu Rick Wakeman, czy grający na flecie (w prześlicznej piosence „Katmandu”) Peter Gabriel, regularnie w latach 1970-1977 wspierał Stevensa Alun Davies. W 1974 r. twórca „Morning Has Broken” wydał zbiór wierszy i piosenek oraz rysunków zatytułowany „Teaser and the Firecat”. Zresztą okładki najbardziej klasycznych (czytaj: najwyżej cenionych) dziś płyt zdobił często własnymi, pełnymi urody i ciepła projektami, powracając do tego zamysłu także w ostatnich latach.
Po nagraniu „Catch Bull at Four” było jeszcze pięć płyt z lat 1973–1978. Moja przygoda z autorem „King of a Land” rozpoczęła się natomiast od wydanej już później kompilacji „Footsteps in the Dark. Greatest Hits, Vol. 2” , m.in. z dwoma nie znajdującymi się na żadnej z wcześniejszych płyt utworami nagranymi do filmu Hala Ashby’ego „Harold and Maude” (1971 r.). Tymczasem w karierze piosenkarza trwała już kolejna, tym razem znacznie dłuższa przerwa i poważniejsza jeszcze przemiana życiowa. Cat Stevens stał się Yusufem Islamem. W 1978 r. poślubił pochodzącą z Pakistanu Fauzię Mubarak Ali. Instrumenty sprzedał, przeznaczając pieniądze na cele dobroczynne i zajął się opieką nad muzułmańskimi dziećmi w Wielkiej Brytanii. Jakże inne były to czasy od dzisiejszych (choć działalność charytatywną wciąż z żoną prowadzi)!
Jednak ciągnęło tego najłagodniejszego z wilków do lasu. Po 17 latach, jako Yusuf Islam, wrócił do studia i od tamtej pory wydawał często. Kolejne 11 albumów powstało w latach 1995-2014, trzy z nich firmował jedynie jako Yusuf. I w końcu w roku 2017 płyta „The Laughing Apple”, w 2022 r. „Tea For The Tillerman 2” (z własną oprawą graficzną) oraz najnowszy, siedemnasty studyjny, a dwudziesty piąty w ogóle w dorobku artysty) album z 2023 r. „King Of The Land” sygnował jako Yusuf/Cat Stevens. Wszystkie mi bliskie i wyczekiwane, bardziej lub mniej spektakularne. Ta ostatnia, z wyjątkową okładką ozdobioną charakterystycznym rysunkiem Petera H. Reynoldsa nasunęła mi skojarzenia z Małym Księciem, zresztą słuchając „King of a Land” nie umiałem się od obrazów powiastki Antoine’a de Saint-Exupéry’ego uwolnić, zwłaszcza, że wiele utworów na płycie przypomina bajki-przypowieści dla młodszych i starszych, jednak bez pouczającego moralizatorstwa, raczej z optymizmem. Dojrzałym optymizmem, ba… nadzieją. Wszak „The Boy Who Knew How to Climb Walls” czy „How Good It Feels” to głęboko poruszające opowieści o stracie, żalu i traumie niekończącej się wojny.
„King of a Land” – 12 utworów tworzących spójną, 43-minutową opowieść o Bogu, wierze i świecie. Chłopiec, bohater tej opowieści, mieszka – jak mogliśmy się przekonać jeszcze przed wydaniem albumu (17 maja ukazał się pełen urody teledysk do „All Nights, All Days”) – w świecie zupełnie osobnym, a jednak tak bardzo podobnym do naszego. Znamienne, że filmowe wersje piosenek promujące płytę utrzymane są właśnie w stylistyce animowanej bajki, wywołującej oczarowanie. Ta dziecięca, momentami nieco naiwna, ale przede wszystkim pełna światła i serdeczności aura nadziei spaja album, wyrażając jego ducha, ilustrując przesłanie i przynosząc ukojenie.
Dodajmy, że album jest bardzo różnorodny – jest rockowo („Pagan Run”), bywa folk-popowo (ballada „He Is True”), ale też z rozmachem orkiestrowym („How Good It Feels”) czy nutką gospel („Highness”), a także z zabarwieniem folk-rockowym („All Nights, All Days”). Wielu krytyków uważa, że „King of a Land” to najlepszy album Stevensa od czasu powrotu na scenę, w czym zasługi ma zapewne Paul Samwell-Smith - producent najważniejszych wydawnictw w dorobku artysty. Przychylam się do tej opinii. Mark Deming podkreśla, że album „łączy w sobie trochę brzmienia Cata Stevensa z sercem i duszą Yusufa”, co ważne sprawia przekonujące wrażenie osobistego świadectwa człowieka spełnionego i żyjącego w pełnej harmonii z sobą, światem i Bogiem.
Gdy 25 kwietnia uroczo utopijny „King of a Land” ukazał się jako singiel, Cat Stevens zwrócił się do Króla Wielkiej Brytanii Karola III (jeszcze przed jego koronacją) z apelem o pokój („Manifest dla dobrego króla”). Tak, pokój – jakże bliska temu wrażliwemu i wiernemu sobie artyście, twórcy wielkiego przeboju sprzed lat zatytułowanemu „Peace Train” wartość. Gorąco zachęcam, by z ufnością wsiąść z Catem Stevensem do pociągu, który poprowadzi nas tam, gdzie nie ma wojen.