Alder, Ray - II

Olga Walkiewicz

Tamten sierpień był w San Antonio gorący jak zwykle. Parne, ciężkie powietrze wdzierało się przez uchylone okna domów, wypełniając płuca lepką mieszaniną zapachów wielkiego miasta. Upał wbijał swoje krwiożercze szpony w rozgrzany asfalt ulic. Obsychająca w tym ukropie zieleń stapiała się z oparami pyłów wielkiej aglomeracji. Tylko niebo jarzyło się przejrzystym błękitem zaprzeczając spopielałym kolorytom skwaru. Nisko nad horyzontem wisiały chmury podobne do pełnych pośladków cherubinów z obrazów Caravaggia. Smugi drżącego ciepłem smogu wiły się bezgłośnie w zaułkach, zamykały ujścia arterii ruchliwych bulwarów, tężały na skwerach walcząc z przysypiającą w upale zielenią.

San Antonio to bez zwątpienia najładniejsze miasto w Teksasie. Dwukolorowe i dwujęzyczne. Języki mieszają się tu jak w wieży Babel, a wpływy hiszpańskich kolonizatorów ze śladami miejscowej kultury coahuiltecan. Ślady historii nie zdążyła pochłonąć współczesność.

To był piękny dzień, ciepłe powiewy wiatru znad Calaveras Lake mieszały się z wonią kwiatów niebieskiego łubinu, zwanego przez miejscowych Bluebonnet. Niepowtarzalny dzień 20 sierpnia 1967 roku, gdy przyszedł na świat chłopiec o smagłej skórze i oczach czarnych jak węgiel - Ray Alder. Nikt wtedy nie wiedział, że zostanie muzykiem, wokalistą i kompozytorem, a ścieżka sztuki będzie prowadzić jego kroki od wczesnej młodości. Każdy z nas jest apostołem swojego losu i ma zadanie do wykonania. Trzeba tylko odnaleźć tajemne wejście do Zaczarowanego Ogrodu Marzeń.

Muzy są zazwyczaj przewrotne i kapryśne w swoich zamysłach. Nie dają szansy, aby w prosty sposób osiągać zamierzone cele. Sztuka jest niczym teatr prowadzony przez iluzjonistów w białych rękawiczkach. To sklep z marzeniami zmieniony w „targowisko próżności”. Trzeba być twardym, żeby nie dostać się pomiędzy tryby machiny zwanej „muzycznym biznesem”. Ona potrafi zmienić orła w starą, wyliniałą papugę. Kołowrót sukcesu „made in America” ma żelazne szczęki. Trzeba się solidnie nagimnastykować, by nie zostać zjedzonym wraz z głową i wnętrznościami. Ray nigdy nie poszedł na ugodę z adwokatem diabła. W muzyce był sobą, nie ulegał komercji i modzie. Kochał muzykę, która w Stanach nie była w tym czasie tak popularna jak pop czy country. Ale dzięki temu zrealizował siebie.

W grupie Fates Warning działał od 1988 roku. Jego nazwisko odnajdujemy na płytach: „Perfect Symmetry” (1989), „A Pleasant Shade of Grey” (1997) i „Theories Of Flight” (2016). To oczywiście nie jedyny zespół, z jakim był związany. W 1999 dołączył do Engine, gdzie grał z takimi muzykami jak Bernie Versailles (gitara - ex-Agent Steel), Joe Vera (bas -Armored Saint) i Pete Parada (perkusja - Face To Face). Z Redemption wydał pięć studyjnych albumów, pracując z nimi w latach 2016-2019. Kariera solowa Raya to debiutancki album wydany w 2019 roku i zatytułowany „What The Water Wants” oraz druga płyta - „II” wydana w tym roku, dokładnie 9 czerwca, przez wytwórnię InsideOut Records.

Na obu albumach występują jego przyjaciele: Mike Abdow (gitara), Tony Hernando (gitara, bas) i Craig Anderson (perkusja). Za mix i mastering odpowiada Simone Mularoni (Domination Studioes - San Marino). Dodatkowy wokal w utworze „Waiting For Some Sun” wykonany został przez Dagne Silesia i nagrano go w Rocketship Studios w Madrycie, a perkusję Terrence Watkina zarejestrowano w Perks Place Recording Studio w Westlake Village w Kanadzie. Autorką szaty graficznej jest Cecilia Garrido Stratta, a fotografie wykonał Jorge Cueto.

Czasem jest tak cicho, że słyszysz ciężkie uderzenia serca. Mrok wnika w szczeliny snów i rzeczywistości. Tworzy obrazy tożsame z tym co czujesz. Pustka jest tak bolesna jak samotność. To co było motorem napędowym tekstów ciężkich jak opary ciemności, jest w podświadomości, jest w myślach i wspomnieniach. Tkwi w porozdzieranych fragmentach ludzkiego, zagmatwanego życia.

Rzeczy, których nie wolno nam nikomu powiedzieć - możemy zapisać. Zamiast zwierzeń pojawia się pieśń - jak krzyk bólu, jak głos penetrujący naszą duszę… Ray Alder nie tworzy tekstów o „kwiatkach i motylach”. To otwierające się, niezagojone rany - duchowa wiwisekcja i rachunek sumienia w jednym. Każde słowo ubiera w muzyczną szatę o intymnym kroju.

Nagranie „This Hollow Shell” otwiera tę osobliwą „spowiedź dziecięcia wieku”. Zaprasza nas do wnętrza swojego osobliwego pamiętnika dźwiękami gitary, jedynymi w swoim rodzaju. To kolejny bohater tego albumu - Mike Abdow. Brzmienie jego instrumentu stanowi klucz do wnętrza labiryntu, do miejsca, gdzie zaczyna się ta mroczna opowieść. Spokojne riffy budują mroczny i gęsty od emocji klimat, ścierają się z tętniącym sercem perkusji. Duchy przeszłości stoją u bram i patrzą głęboko w oczy. Każdy instrument potrafi tu zalśnić ze zdwojoną siłą. Nieziemska solówka gitarowa, znakomita linia basu oraz ciemne struktury bębnów stanowią bardzo efektowny zestaw. Do tego wokal - przydymiony w zwrotce, jaśniejący w górnych rejestrach refrenu:

„Tried to fly with broken wings. Now I crawl on bloodied knees. My spirit plundered, emptied of faith. This hollow shell remains...”.

„My Oblivion” jest niemniej mroczną kompozycją na tej płycie. Jest tu dużo ciekawych smaczków, zmian tempa, tonacji, efektownych ornamentów budowanych przez Mike’a i przejmujący wokal Raya. Gęsta, drapieżna praca gitary jest poprzerywana zgrabnymi wirtuozerskimi ewolucjami. Abdow ukazuje bardzo dużą wszechstronność zarówno wykonawczą, jak i kompozytorską. Większość utworów powstało w wyniku jego wspólnej pracy z Alderem (z wyjątkiem „Hands Of Time”, „Silence The Enemy” i „Changes”, które są autorstwa duetu Hernando/Alder).

Czuje się to wyraźnie w „Hands Of Time”, gdzie od strony kompozytorskiej Tony pokazuje swój wielki talent. Na początku przebijają się orientalne wątki w linii wokalnej nałożone na twarde riffy gitar i basu. Brzmi to niezmiernie smakowicie. Refren zahacza o struktury bardziej przebojowe. Ray nie rezygnuje z poważnych tekstów pełnych tęsknoty i smutku. Przemijanie i nieuchronność losu, gorycz straconych złudzeń, smak porażki w aspekcie czasu, który jest nieubłaganym władcą wszechrzeczy:

„The hands of time are moving forward. Everything will soon be over. The hourglass it does not lie, the grains of sand are slowly slipping by. Don’t look back, no fleeting glances. No more time, no second chances. Hours wasted carelessly. No turning back the hands of time. Sinking deeper into emptiness, there’s no ladder left to climb...”.

W „Waiting For Some Sun” Alderowi towarzyszy Dagne Silesia. Wprowadza to urozmaicenie, ubarwia wokal, tworzy nowy, ciekawy element brzmieniowy w chórkach. Spokój przeplata się z ciężką gitarą. Warstwa liryczna stapia się z dźwiękami pełnymi niepokoju. Jest mrok w rodzaju tego spod znaku Paradise Lost czy Katatonii. Jest izolacja, smak bólu i odkupienie…

„And it’s hard to escape from the torment, just hiding from the rain waiting for some sun. But we will take the blame, now that it’s been discovered. That the ones that we hurt one the ones who’ve done nothing to us...”.

„Silence The Enemy” ponownie skojarzyło mi się swoją aurą z doommetalową estetyką, zapewne z powodu prowadzenia linii wokalnej podobnie do Nicka Holmesa i gitary brzmiącej w stylu Grega Mackintosha. Taka mała enigma wtopiona w czwartą współrzędną czasoprzestrzeni w teorii względności. Bas jest tutaj przewodnikiem po labiryncie zdarzeń. Ale to my jesteśmy obcymi na wyspie absolutu.

„You say where you walk is holy ground and those that will follow would be found. What is blind can’t see so you lead them into your own hypocrisy...”.

Wdech, wydech… Moje oczy szeroko otwarte, a myśli w chmurach. Co to oznacza?… Wędrówka w przyszłość, której nie znamy - to wyzwanie na miarę XXI wieku. Podróż jest naszą karmą, bezgłośnym wołaniem, prośbą o wewnętrzną wolność. Kompozycja „Keep Wandering” ze swoją spokojną sekcją rytmiczną zagłębia się w sny, które prześladują i utrzymują zmysły na granicy realności:

„Now I’ll keep wandering relentlessly surrounded by empty dreams and echoes that haunt me...”.

Utwór „Those Words I Bled” nie umie kłamać. Zatrzymuje duszę na granicy światów. Ciężka gitara koreluje z tekstem pełnym bólu, tęsknoty i pytań. Odpowiedzi są wszędzie i nigdzie. Niektóre tajemnice na zawsze pozostaną ukryte pod kotarą milczenia. Są jak wspomnienia, od których nie da się uciec. Można pędzić z zawrotną prędkością autostradą życia, lecz i tak duchy przeszłości będą kładły się cieniem na naszej drodze.

„Words echo then fade, sky begins to pale. In the distance only loneliness prevails. Wound bleed constantly, flesh too thin to care. Every breath inhaled becomes a burden I can’t share...”.

Zdecydowane brzmienie sekcji rytmicznej podkreśla twardą, mroczną linię wokalu i gitarowych riffów. W refrenie głos Raya fantastycznie wspina się w sferę wysokich, tenorowych rejestrów. Znakomicie współgra z solówką wykonywaną przez Mike’a Abdowa.

Natomiast „Passengers” ma w sobie dużo refleksji. Może dlatego, że czym jesteśmy starsi, tym bardziej odczuwamy pęd mijających dni. Życie to podróż w kapsule czasu, w jedną tylko stronę. Możemy oglądać się za siebie, lecz przeszłość to zamknięta księga. Nie można jej zmienić. Nie istnieje wehikuł, który da nam moc przeniesienia się do krainy dzieciństwa, młodości, jakichkolwiek chwil, które już minęły. Obrazy za oknem pędzącego pociągu zmieniają się jak w kalejdoskopie.

„Why live in the past? Every step we take could be our last. Time waits for none. We’re passengers with no destination. How far, how far must we have to fall before we land? Now all, now all things must return to dust again. Now the clock just ticks away, seems like time moves faster but the wheel won’t stop turning. We’re just passengers...”.

To niezmiernie klimatyczny utwór, zarówno z powodu melodyjnej gitary, soczystego wokalu i pięknego refrenu o finezyjnym blasku. Przykuwa uwagę piękna, wielowarstwowa struktura kompozycji.

„Changes” jest światełkiem, nadzieją, która pojawia się na horyzoncie niczym Gwiazda Północna prowadząca zbłąkanych żeglarzy. Przeszłości nie da się zmienić. Przyszłość jest jak plastyczna materia i możemy jej nadać taki kształt jak chcemy.

„Tomorrow, tomorrow has come today, more weighted than yesterday. I wanted goodbye to memories trapped in time. All that we left behind are words scattered on the page… So much left to say. Now as I walk out upon that empty stage surrounded by the dark but my eyes are filled with stars...”.

Cudowny dźwięk gitar może poruszyć wszystko wokół: myśli, ukryte marzenia i kopułę rozgwieżdżonego nieba. Lekkość przekształca się w mocne struktury gitary i basu, jak niepewność w zdecydowanie i wewnętrzną siłę. Wirtuozeria solowych popisów jest pisana łabędzim piórem. Poezja jest w dźwiękach, a słowa wypełnia muzyka.

Bonusowy track to akustyczna wersja „This Hollow Shell”. Bardziej eteryczna i delikatna w formie, niezmiernie hipnotyzująca. Nawiązanie do początku płyty. Zamknięcie jej klamrą w kołowrót życia.

Taki jest nowy album Raya Aldera. „II” - zwyczajny, prosty tytuł. Numer. Nic więcej, a może jednak?... Może to powrót do wspomnień, po raz drugi, w innym wymiarze, w nowej rzeczywistości? Może to wejście do pałacu wspomnień, którego okna są otwarte na inne światy?...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!