Greta Van Fleet - Starcatcher

Olga Walkiewicz

W ostatnim czasie pisałam recenzje płyt zespołów należących do nurtu szeroko pojętego rocka lub metalu progresywnego. Ale czym byłby świat, gdybyśmy nie ulegali ekstrawagancji i nie skakali w głębinę odmienności? Rockowo-bluesowe dania potrafią w sobie rozsmakować nawet najbardziej wytrawne podniebienie, a nowa płyta Greta van Fleet jest prawdziwym wyzwaniem. To zespół wywołujący tak skrajne emocje - od fascynacji potencjałem i możliwościami chłopaków z Frankenmuth, po kpiące w treści etykietki „klonu Led Zeppelin”. Tak naprawdę już na początku ich kariery, byłam bardzo optymistycznie nastawiona do tego co robią. W końcu sam Mistrz Robert Plant ich „pobłogosławił” i dał zielone światło. A to mój idol na wieki wieków. Wychowywałam się na muzyce Led Zeppelin, każdy ich utwór był dla mnie świętością i objawieniem.

Ale lata mijają. Pojawiają się nowi wykonawcy. Greta Van Fleet kupiła mnie przy pierwszym podejściu. Żeby stanąć w szranki z taką legendą jak Led Zeppelin nie można być dobrym, trzeba być doskonałym. Czas jednak pokazał, że bracia Kiszka „nie gęsi i swój język mają”. Trzeba było trzeciego albumu, aby do głosu doszła ich własna tożsamość. Kompozycje są wypadkową muzycznych preferencji i fascynacji. Sam uwielbia jazz, Danny folk, a Josh kocha muzykę z różnych zakątków świata. Cała trójka ma bluesowe korzenie. Komponują wspólnie, co daje fantastyczny efekt.

Warto przytoczyć parę faktów z historii zespołu. Pomysł jego powstania narodził się w 2012 roku. To grupa rodzinna, którą tworzą bracia bliźniacy Josh (wokal) i Jake (gitara) oraz Sam Kiszka (bas). Początkowo dołączył do nich perkusista - Kyle Hauck. Jeszcze w tym samym roku na jego miejsce przyszedł Danny Wagner, który do dziś zasiada za perkusją. W marcu 2017r. podpisali kontrakt z wytwórnią Lava Records. Miesiąc później, ukazała się ich debiutancka EP-ka „Black Smoke Rising”. Kolejna - „From The Fires” - miała swoją premierę 10 listopada 2017 roku. Debiutancki album studyjny - „Anthem of the Peaceful Army”, ujrzał światło dzienne 19 października 2018r. Już w pierwszym tygodniu znalazł się na szczycie listy przebojów Billboardu. Uzyskał statut platynowej płyty i cztery nominacje do nagrody Grammy. Rok 2021 to kolejna pełnowymiarowa płyta - „The Battle at Garden‘s Gate”. To wielce smakowity kąsek dla wielbicieli talentu zespołu Greeta Van Fleet. Ich utwory są konsekwencją muzycznych fascynacji połączonych z własnym rodzącym się stylem.

Teraz nadszedł czas na trzecią studyjną odsłonę braci Kiszka w postaci albumu „Starcacher”. Premiera miała miejsce 21 lipca br. i, jak łatwo się domyślić, narobiła sporo szumu: tyle samo głosów za, jak i przeciw. Ja oczywiście należę do grupy entuzjastów. Jakże może być inaczej? Tej płyty trzeba posłuchać, wtopić się w nią i odlecieć na odrzutowcu szalonego nastroju. Album daje kopa i to jest ważne. Jest jak energia w bluesowej kapsułce. Elektryczny węgorz prześlizgujący się przez korytarze emocji.

Greta Van Fleet AD 2023 - znakomita, świetnie się przy niej wypoczywa i nie wymaga żadnych porównań. To bardzo dobry album, ambitny i dający tak dużo radości. Tak, radości przez duże R. To muzyczny performance otulony w zgrabne szaty, przestrzeń i subtelność przekazu. Tajemne wrota do wszechświata. Nikt nie wie gdzie prowadzą. Bo zagadka i wieczność w swoim wymiarze zostały spotęgowane do nieskończoności…

Płytę „Starcatcher” otwiera nagranie „Fate Of The Faithful”. Jest pomostem między teraźniejszością a przyszłością. Rytmem odmierzającym upływający czas. Czasem rozpostartym pomiędzy kamieniami milowymi naszej drogi. Szkicem widzianym z wielu perspektyw w którym Ananke określa granice marzeń.

„I don’t wanna lose this time. I just wanna let it pass...” - krótko, zwięźle i rzeczowo… Jest tu wszystko, co powinno być w pieśni. Czas niepoukładany w swoim wymiarze. Palące się cicho drzewce niepokoju. Zmysłowość i kruchość.

Album jest wędrówką przez krainę ludzkich fascynacji, snów i doświadczeń. Josh opisał go w kilku zdaniach: „„Starcatcher” to niebezpieczna i zachwycająca wyprawa do brutalnego i delikatnego krajobrazu snu. Czyściec dwoistości, w którym brutalność i piękno zderzają się niczym burza bezruchu. Ani fakt, ani fikcja nie zamieszkują zakątków tego surrealistycznego świata”.

W tej wędrówce można się zatracić, a czym się dłużej słucha zakręconych pomysłów braci Kiszka, tym bardziej szanuje się ich talent i wyobraźnię. Dobrze, że się odważyli robić to, co kochają i grać rzeczy, które podpowiada im wyobraźnia. To wolność. Jakby to powiedział Robert Plant: „Schody do nieba i basta!”.

Utwor nr 2, „Waited All Your Life”, jest bajką i medialnym echem wplecionym w gitarowe subtelności. Głos Josha potrafi ewoluować, delikatność przeradza się w siłę, w agresywny wymiar walki o spełnienie. To jeden z moich ulubionych utworów z tej płyty. Opowieść o poszukiwaniu celu wpleciona w bluesową stylistykę i rockową aurę.

„You’ve come from so far away and do you intend to stay? Swim to shore if this is what you’re looking for...”.

„The Falling Sky” rozkręca tempo, elektryzuje i ma sporą dawkę szalonych emocji. Ustna harmonijka, agresywny wokal i gitara zamknięta w ekspresyjnych melanżach barw. To robi wrażenie. „Spadające niebo” dotyka ziemi utopionej w rzece upływającego czasu. Wszystko jest tylko chwilą…

Ile jest w nas siły by realizować marzenia? Jak blisko jesteśmy do celu? To zagadka, którą trudno rozwikłać. To pytania bez odpowiedzi. Czy szybujący w przestrzeni człowiek staje się cząstką nieba? To absolutnie piękna narracja, połączenie sił muzycznych i treści. Wariacje na temat człowieczeństwa i wieczności – nagranie „Sacred The Thread” - przynosi odpowiedź na tysiące pytań:

„I’ve caught the wind in a kite of dreams, in a fliht of seems like freedom sewn and the people roar and the people soar. Sacred the thread...”.

„Runaway Blues”, jak sama nazwa wskazuje, trąci klasycznym bluesowym rytmem zmieszanym z odrobiną punku. To utwór pełen temperamentu i szalonego blasku. Aż szkoda, że tak krótki. Dla mnie to „stracony bezpowrotnie” znakomity temat, który z powodzeniem można było efektownie rozwinąć. Mam wrażenie, że zespół bardzo dobrze czuje lata 70. i umie przenieść ich swoisty czar do współczesności, zmieszać z nowoczesnym brzmieniem i dodać trochę smaczków.

W „The Indigo Streak” nie brakuje ciekawych rozwiązań. Ten z pozoru chaotyczny i nieco zaplatany brzmieniowo utwór, ma doskonałe partie gitary i ostrą jak brzytwa linię wokalną. Melodia przenika tekst, słowa wnikają w krążące jak trzmiele nuty:

„Wide minded dreamer from far and away paints pictures cleaner with brushes and touches the sky...”.

Josh ma bardzo ekspresyjny wokal, dużo w nim tęsknoty, psychodelicznego odlotu. Zadziwia lekkość, z jaką radzi sobie ze skomplikowanymi kombinacjami, zmianami tonacji i rytmu. Używa głosu jak tajnej broni o ogromnej sile rażenia, jego niesamowita skala aż wgniata w fotel. Najlepszą wizytówka jego możliwości odnajdujemy we „Frozen Light”. Ile tu kontrastów - od nostalgicznego szeptu, po koloraturowe pasaże z agresywnym pazurem. Tekst jest przepełniony smutkiem i chłodem zimowego wieczoru. Jest w nim jednak maleńki płomyk - to nadzieja, która prowadzi nas tam, gdzie nasze miejsce.

„Frozen light like falling snow, here to guide us the long way home. The streets are silent, the moonlight is dancing. Four brothers searching for a meal...”.

To co dzieje się w folkowym „The Archer” trudno opisać, nie tracąc ulotnego piękna tej kompozycji. Jake wchodzi na wyższy poziom gitarowego mistycyzmu, koronkowych improwizacji i refleksyjnych, akustycznych motywów. Greta Van Fleet układa z małych kryształków dźwięków całość misternie scaloną z tekstem i wokalnym obrazem.

Jeszcze bardziej balladowo robi się w „Meeting The Master” - niesamowitej historii o ideałach i marzeniach, opowiedzianej językiem rockowej poezji. W tym utworze można utonąć jak w rzece. Jest pełen głębi i eterycznego piękna. Struny gitary poruszają niebo, rozpięte nad bryłą ziemi jak lazurowy latawiec. Partie akustyczne są wplecione w progresywne, kunsztowne tematy.

Na zakończenie następuje prawdziwa eksplozja barw w przepojonym folkowym urokiem „Farewell For Now”. To pożegnanie zaplątane w urokliwych brzmieniach, przyjacielski uścisk dłoni i pozdrowienie w jednym.

Taki jest ten album. Greta Van Fleet w pigułce i psychologicznej analizie. Jeżeli ktoś chce na chwilę odłączyć zmysły od codzienności i otulić się ich muzyką, polecam serdecznie każdą frazę i dźwięk z albumu „Starcatcher”. Sami stwierdzicie, że nie ma na to lekarstwa.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!