Wright, Richard - Wet Dream (2023 Remix)

Olga Walkiewicz

Czy lubicie wznowienia płyt, które są kawałkiem muzycznej historii i symbolem rockowej przeszłości w nowych szatach? To doskonała okazja, aby jeszcze raz zagłębić się w przepiękne fragmenty fonograficznego archiwum i zetknąć się z albumem fenomenalnym w swoim wymiarze. Dla mnie to też powrót, niesamowicie romantyczny comeback do płyty „Wet Dream”, której autorem jest Richard Wright – multiinstrumentalista, lecz przede wszystkim klawiszowiec i kompozytor, założyciel i wieloletni członek zespołu Pink Floyd. Czy trzeba jeszcze coś dodawać? To on był cichą eminencją nadającą niepowtarzalnego klimatu kompozycjom tego zespołu. Robił to dyskretnie, bez gwiazdorstwa, z wrodzoną sobie skromnością. Jego przyjaciele uwielbiali go za szczerość w muzyce i życiu, za to, że zawsze mówił to, co myślał. Wright nagrał tylko dwie płyty solowe. Po „Wet Dream” pojawiła się jeszcze „Broken China” w 1996 roku. Mamy go za to na praktycznie wszystkich albumach Pink Floyd (z wyjątkiem „The Final Cut”). Richard Wright zmarł w 2008 roku. Zostały wspomnienia, muzyka i pamięć - najsilniejsze ogniwo nieśmiertelności.

W chwili, gdy piszę tę recenzję opadła kolejna kartka z kalendarza i nastał 28 lipca 2023r. Dzień, w którym Rick skończyłby osiemdziesiąt lat. Dlatego tego dnia odbyła się premiera zremiksowanej wersji jego pierwszego solowego albumu w formacie CD (marmurkowo-niebieska wersja winylowa i Blu-ray ukażą się 29 września tego roku).

Pierwotnie ten krążek został wydany w 1978 roku. Richard wstrzelił się w „roczną lukę” pomiędzy albumami Pink Floyd „Animals” (1977), a „The Wall” (1979). Utwory, które się na nim znalazły są jego kompozycjami z wyjątkiem „Against The Odds”, którą stworzył wraz ze swoją żoną Juliette. Wright zagrał na fortepianie, organach Hammonda, syntezatorach i zaśpiewał. Zgromadził wokół siebie zespół złożony z takich znakomitości, jak Snowy White (gitara) i Larry Steele (bas). Reg Isidore zasiadał za perkusją, a Mel Collins był odpowiedzialny za dźwięk saksofonu i fletu.

W grze naszego bohatera nie ma „ozdobników”, jest więcej powściągliwości i koncentracji na melodii. Prostota jest czasem silniejszym środkiem wyrazu niż karkołomne, rozbudowane pasaże. Jego wirtuozeria polega na kolażu niepowtarzalnej eterycznej aury z brzmieniem monumentalnym w swojej wymowie, gdzie subtelność łączy się z pasją.

Tegoroczna edycja płyty „Wet Dream” została zremiksowana przez Stevena Wilsona w Dolby Atmos, 5.1 i stereo. Pojawiła się też nowa okładka. Na tle ciemnoniebieskiej głębiny morza dryfuje osoba w czerwonych spodenkach. Zdjęcie wykonał mieszkający w Grecji fotograf Costas Spathis, a projekt graficzny jest autorstwa Carla Glovera. Jest to pewne nawiązanie do miejsca, gdzie pierwotnie Wright komponował materiał na tę płytę, a była to właśnie Grecja. Oryginalna okładka zaprojektowana przez Storma Thorgersona i Aubreya Powella znalazła się tym razem we wkładce dołączonej do winylowej wersji albumu.

Album „Wet Dream” jest wędrówką po krainie nastroju, niespieszną i pełną letniego romantyzmu. Powolne tempa, uduchowione w swojej miękkości linie melodyczne, miły w odbiorze wokal - to sposób, aby słuchacza oczarować. W każdej frazie można odszukać namiastkę magnetyzującego spokoju. Jego bezsprzeczną oazą jest otwierająca płytę instrumentalna kompozycja „Mediterranean C”. To przeurocza perełka z kolekcją klawiszowych sekwencji, niesamowitą partią saksofonu i klimatem – choć utwór trwa zaledwie cztery minuty - kojarzącym się z „Atom Heart Mother”. Wszystko jest tu dopracowane z perfekcją, dopieszczone i wymuskane. Eteryczność spływa po pięcioliniach rozpiętych pomiędzy promieniami wschodzącego słońca. Smak letniego świtu zawisa w powietrzu drgającym upałem.

„Against The Odds” rozpoczyna koronkowa gitara Snowy White’a. „Camelowa” aura, krystaliczne dźwięki strun i misterne klawiszowe tło dają piorunujący efekt. To wspomnienie zanurzone w głębinie uczuć, złamanych obietnic i namiętności, które nie miały prawa rozkwitnąć. Wszystko wplecione w scenerię lata, w dysonans pomiędzy tym, czego się pragnie i co jest zakazane.

„Each time we return to this crazy place, we break the promise made, face to face. Easy to made… easy to break. Something’s here we don’t understand. I don’t know, why we go on so...”.

Są tu z pewnością echa osobistych przeżyć, lecz ujęte w barwy rozkwitającej natury i otulone niesforną lekkością.

„Cat Cruise” zawiera w sobie klawiszowe wędrówki podkreślone przez pracę perkusji i szalony saksofon. Akompaniament jest fundamentem dla doskonałej improwizacji Mela Collinsa i gitarowej solówki. Ta instrumentalna kompozycja oddaje atmosferę beztroski i rozluźnienia ukrytego w lagunie dźwięków.

Budulcem „Summer Elegy” są takie same piankowe cegiełki jak w poprzednim utworze. Jest tu nieprawdopodobna ulotność zmieszana z tekstem pełnym smutku i goryczy. Było to zapewne efektem kryzysu, jaki miał miejsce życiu małżeńskim Richarda Wrighta:

„Something’s gotta give, we can’t carry on like this. One year on and more, unsure where do we go from here? Many nights and many days I’ve spent with you talking about what we should do...”.

W harmonię klawiszy wpleciona jest stonowana gitara, senna i zadumana. Muzyka amortyzuje swoją miękkością tekst pełen melancholii.

„Waves” jest nastawiony na kreowanie barw i odcieni, tego, co drzemie w duszy artysty i czego nie da się przełożyć na słowa. Saksofon dzierży tu berło, reszta jest tłem, pajęczyną, mgłą, ilustracją, która określa granice.

Skoro ten album kojarzy się z wakacyjną aurą, to nie może zabraknąć ballady o tytule „Holiday”. Lecz ponownie letnia aura dotyczy sfery muzycznej, nasączonej kołyszącą się melodią wyczarowaną na fortepianie, szorstkim smakiem perkusji i zmysłową orkiestracją. Warstwa liryczna jest pełna melancholii, niczym deszczowe popołudnie. Życie jest niczym wznoszenie zamków z piasku, a gdy coś nie wychodzi i czujemy wiatr przypierający nas do muru, trzeba zrobić sobie wakacje. Czas pokazuje nasze prawdziwe twarze, zrzuca maski i ukazuje kim naprawdę jesteśmy.

It was meant to be a holiday, building castles by the sea. Another way to live for you and me. Time to pause, consider what we’ve done. The wind is blowing, so come. Let’s take a holiday...”.

Jest to przepiękna ballada, naznaczona nostalgią i kroplą zmierzchu. Jest w niej esencja nastroju, jaki tworzy Wright, zgodnie z zasadą ‘mało znaczy wiele’. Nie trzeba patosu, żeby oddać drzemiące w sercu uczucie.

„Mad Yannis Dance” w niczym nie przypomina tańca. To bardzo wyważony utwór zagrany na klawiszach z dostojeństwem Ricka Wakemana. Głównym jednak motorem napędowym tej instrumentalnej kompozycji jest świetna improwizacja saksofonowa Mela Collinsa.

Podobnie jak w „Drop In Form The Top”, gdzie znów nie ma linii wokalnej. Tym razem w rolę kapitana muzycznego galeonu wcieliły się organy Hammonda. Nie zabrakło tu pikantnej solówki Snowy White’a.

„Pink’s Song” był dla mnie zawsze bardzo „camelowy”, zapewne przez ten obłędny flet, który zdobi fakturę utworu, niczym gwiazdy nocne niebo. Richard kołysze swoim klawiszowym akompaniamentem. Uspokaja emocje, segreguje przeżycia, wprowadza harmonię do skarbnicy pamięci. Jest rachunkiem sumienia i pogodzeniem się z tym, co się już stało, co nie zależy od naszej woli. Co jest i nie da się tego zmienić:

„Quiet, smiling friend of mine, thrown into our lives. You gave everything you could, saw through our disguise. I had to stay I could not leave. Give me time so I can breathe. Give me time to be at ease. Patiently, you watched us play parts you’d seen before even then, we sometimes asked what you keep us for...”.

Zawsze miałam poczucie, że tu powinna się pojawić tabliczka z napisem „koniec”. Ale jest jeszcze jedna kompozycja. Inna niż pozostałe. Z pozoru nie pasująca do reszty instrumentalna „Funky Deux”. Kompozycja, której moc rozjeżdża ciszę. Mieszanka jazz/fusion z rockiem. Wspaniały saksofon w miksie z gitarą, klawiszowym podłożem i tempem narzucanym przez sekcję rytmiczną.

„Wet Dream” - dziś można powiedzieć, że to najważniejszy album Richarda Wrighta. Początek i koniec. A może jest on drogą do innego wymiaru? Może to wrota do wieczności?

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok