Umarł król, niech żyje król. Życie nie zna próżni… Niedawno informowaliśmy o zakończeniu działalności przez popularny holenderski zespół Knight Area, a tymczasem zwolennicy stylistyki reprezentowanej przez ten zespół mają okazję cieszyć się z albumu „Mask”, który firmuje debiutująca formacja The Foundation. Wydawnictwo nie dość, że utrzymane jest w podobnym klimacie jak płyty Knight Area, to na ‘liście płac’ znalazło się kilku muzyków z tamtej grupy, z wokalistą Markiem Smitem na czele, a także z Ronem Lammersem, który jest autorem opowieści opartej na własnych życiowych doświadczeniach.
Bo trzeba wiedzieć, że „Mask” to koncept album oparty na autobiograficznej historii. „A fairy tale of real life” („bajka na podstawie prawdziwego życia” – przyp. ACh) – jak wyjaśniono na okładce płyty. Płyty, której motyw przewodni osadza się na próbie przedstawienia ludzkiego życia, od jego początku, poprzez liczne wzloty i upadki, aż po moment refleksji dokąd tak naprawdę zmierzamy? Bo każde życie zaczyna się niewinnie kiedy się rodzimy. Potem przychodzi dzieciństwo i młodość, kiedy to oczekuje się od nas, abyśmy na każdym kroku się sprawdzali i zabiegali o lepszą pozycję w społeczeństwie, czy to finansowo, czy też pod względem prestiżu. Zaczyna się wyścig szczurów i w rezultacie jesteśmy zaślepieni chorą rzeczywistością i tracimy z oczu to, co naprawdę liczy się w życiu… Trzeba więc zdjąć z twarzy maskę i wybrać to, co liczy się najbardziej - miłość. Dlatego każdego dnia powinniśmy być przepełnieni tym uczuciem oraz pozytywnym nastawieniem do życia i bliskich nam ludzi. Trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność, wyciągać wnioski ze swoich błędów i patrzeć pozytywnie w przyszłość...
Muzycznie mamy na „Mask” do czynienia z elegancko zagranym nowoczesnym prog rockiem, łączącym w sobie akcenty znane z twórczości grup Pendragon, Arena, Pallas, Clepsydra, Abel Ganz i oczywiście Knight Area. Symfoniczny prog – takie skojarzenia nasuwają się, gdy słucha się tej trwającej 50 minut płyty, na program której składa się 9 utworów, wśród których nie ma praktycznie słabych punktów ani też żadnych dźwiękowych wypełniaczy. Płyta jest zwarta, poszczególne kompozycje układają się w logiczną, przyjemną dla uszu odbiorcy, całość. Opowieść rozpoczyna się od dwóch instrumentalnych tematów („Before The Dawn” i „Birth”) ilustrujących przyjście na świat głównego bohatera. Chwytliwa piosenka „Climbing Mountains” opisuje stres związany z ogromnymi oczekiwaniami wobec młodego człowieka. To tutaj po raz pierwszy pojawia się wokal i mamy do czynienia z wszechstronnym pokazem prawdziwej wykonawczej klasy całego zespołu. Chwytliwy refren, fajne zwrotki i rozbudowana część instrumentalna - to naprawdę może się podobać. Podobnie zresztą jak pojawiające się chwilę potem kolejne piosenkowe nagranie - „Blind To Reality”. Ależ się tego słucha! To chyba właśnie słuchając tego utworu uświadomiłem sobie jak bardzo The Foundation przybliża się do stylu grupy Knight Area.
Najjaśniejszym punktem programu i prawdziwym punktem kulminacyjnym albumu jest dwunastominutowa kompozycja tytułowa. To The Foundation w pigułce. W delikatnym podkładzie opartym na klimacie zbudowanym przez instrumenty klawiszowe (w The Foundation jest aż trzech klawiszowców: obok lidera i głównego kompozytora Rona Lammersa, mamy tu jeszcze Gijsa Koopmana i Jana Munnika) oraz finezyjne gitary (gitarzystów też jest trzech: Rinie Huigen, Aad Bannink i Jens van der Valk), pojawia się Mark Smit i jego śpiew z doskonałym wyczuciem melodii. Gdy słyszy się ten głos, skojarzenia od razu biegną w stronę Knight Area. Ale mocną cechą tego albumu jest to, że The Foundation ma swój własny styl – oparty na bogatych partiach syntezatorów, atmosferycznych gitarowych solówkach i pętlach fortepianu spotęgowanych głębokim brzmieniem klasycznych pedałów Taurusa (Gijs Koopman w osobie własnej) oraz raz delikatnej, a raz mocarnej perkusji (Jan Grijpstra). „Mask” to utwór – marzenie i prawdziwa radość dla uszu.
Inne nagrania, chociażby takie, jak wspomniane już wcześniej „Climbing Mountains” i „Blind To Reality”, a także pojawiający się w końcowej części płyty „Unconditional” czy pełen gitarowego szaleństwa finałowy „Future”, również zasługują na bardzo wysokie noty. Generalnie dużo tu instrumentalnego grania, czasami subtelnie zahaczającego o postrockowe terytoria (jak chociażby w „Despair”), a epickie pasaże, które przez cały czas unoszą się w powietrzu, czynią tę płytę prawdziwym arcydziełem symfonicznego rocka.
Warto jeszcze podkreślić niesamowicie bogate instrumentarium. Oprócz klasycznych rockowych instrumentów obsługiwanych przez doświadczonych muzyków (po wymienionych wyżej nazwiskach możemy wywnioskować, że muzycy ci mają za sobą bogatą przeszłość w znanych holenderskich zespołach: Knight Area, Autumn, Cliffhanger, Sentinel, Idris i innych) paletę brzmień The Foundation poszerzają liczne partie fletu (Judith van der Valk) i skrzypiec (Sjoerd Bearda). Synergia panująca pomiędzy muzykami jest wręcz fantastyczna i zawiera w sobie doskonale skrojony pakiet: zarówno epicką złożoność, jak i liryczną przystępność.
Podsumowując, w przypadku albumu „Mask” mamy do czynienia z udanym debiutem, a przede wszystkim z bardzo melodyjnym albumem koncepcyjnym, który mogę śmiało polecić wszystkim sympatykom dobrego neoprogresu. To przemyślany i bardzo osobisty album z fascynującymi melodiami, symfonicznymi brzmieniami, które misternie przeplatają się z neoprogrockowymi klimatami. To kolejne wspaniałe odkrycie współczesnego progresywnego rocka z Holandii. Nowy początek. Oby nastąpił ciąg dalszy…