Marillion - Happiness Is The Road

Artur Chachlowski

ImageOficjalnie album ten ukaże się dopiero 20 października. Ale tej pieczołowicie przygotowywanej premierze albumu nr 15 w dorobku grupy Marillion towarzyszą przedziwne podchody. Niby ten album będzie do kupienia, ale na sklepowe półki trafi tylko w nielicznych krajach (będzie głównie osiągalny za pośrednictwem internetu). Niby Marillion od pół roku zbierał od swoich fanów przedpłaty na sfinansowanie nagrań i produkcji, ale zamiast wynagrodzić im ich hojność, lojalność i zaufanie, na półtora miesiąca przed rozesłaniem zamówionych egzemplarzy, grono bogu ducha winnych abonentów zostało zrobionych w konia, gdyż zespół udostępnił w sieci pliki ze wszystkimi utworami. Czyżby taką właśnie zawiłą „drogę do szczęścia” zgotował zespół swoim oddanym sympatykom?... Pytam się: dlaczego?!!!

Mamy więc spore zamieszanie z nową płytą Marillionu. Ale zapomnijmy na chwilę o tych pokręconych okolicznościach związanych z premierą albumu „Happiness Is The Road”. Skupmy się na faktach. Jest to wydawnictwo dwupłytowe i składa się z 20 utworów. Część pierwsza nazywa się „Essence”, część druga – „The Hard Shoulder”. Po co ten podział? Nie wiem. Po co te dwa różne tytuły? W ząb pojąć nie mogę. Czyżby zamiast wydać dwa oddzielne albumy Marillion postanowił zlepić je w całość? Tylko po co? Tego też nie rozumiem.

Zostawmy te dywagacje na boku. Spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie: jakie są nowe nagrania Marillionu? No właśnie... Nie za bardzo „marillionowskie”. To bardziej „piosenki”, niż „utwory”. Zespół w ogóle nie próbuje już ukrywać, że z czołowego przedstawiciela progresywnego rocka przepoczwarzył się niespodzianie w pop rockową grupę, jakich wiele. Mówię to z wielkim żalem, ale niestety takie są fakty. Porzućmy nadzieję na soczyste rytmy i brzmienia, jakie królowały na płytach wydawanych jeszcze w latach 80-tych, w zapomnienie poszła też atmosfera znana chociażby z pamiętnych płyt „Afraid Of Sunlight”, czy „Brave”. Ogólnie rzecz biorąc, na nowej płycie jest dość sennie, nudno i... smętnie. Jako całość nowy album prezentuje się... nijako. Dość powiedzieć, że opublikowany kilka miesięcy temu (w celu zachęcenia fanów do nakręcenia doń teledysku) utwór „Whatever Is Wrong With You” wydaje się być najbardziej wyrazistym w całym zestawie. Za dużo jest na „Happiness Is The Road” zbyt do siebie  podobnych nagrań, za dużo muzyki „do poduszki”, za dużo melancholii, za dużo smętnych klimatów kreowanych przez Hogartha irytująco zawodzącym głosem. Choć byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie zauważył kilku muzycznych „pików” na tym, niestety dość bladym, tle ogółu. Warto na przykład posłuchać utworu „Throw Me Out” z finałowymi chórami przypominającymi „Korowód” Marka Grechuty. Nerwowe smyki czynią z tego nagrania takie marillionowskie „Eleanor Rigby”. Zaskakująco dobrze wypada nietypowe dla zespołu, odrobinę transowe, 10-minutowe nagranie „Happiness Is The Road”. Ładny jest też patetyczny koniec płyty w postaci utworu „Real Tears For Sale”. Chyba najlepszym spośród 20 utworów wydaje się być „Asylum Satellite #1”. Nie wiem tylko czy wydaje mi się on tak świetny, bo istotnie jest tak dobry, czy raczej dlatego, że umieszczony jest na płycie niedługo po nudnym jak flaki z olejem „Thunder Fly” i przereklamowanym „The Man From The Planet Marzipan”. Fajnie brzmi potencjalny radiowy przebój „Half The World”, ale muszę obiektywnie przyznać, że w przypadku Marillion raczej nie postrzegam twórczości tego zespołu przez pryzmat nagrań z cyklu „radio friendly”. Czekam raczej na coś bardziej wyrazistego, nadzwyczajnego, ostrego jak brzytwa, zapadającego na trwale w pamięć i uporczywie wdzierającego się w umysł. W oczekiwaniu na to „coś” można się jednak mocno wynudzić tą „letnią”, by nie rzec byle jaką, atmosferą płyty. Co z tego, że zespół czasem podrywa się do lotu, jak w końcówce piosenki „Essence”, skoro zaraz potem, w „Wrapped Up In Time” znów zamęcza nas przeciętnością i nudą? Cóż z tego, że Steve Rothery czaruje swoją gitarą w „Especially True”, skoro wcześniej przez blisko 100 minut na próżno szukać granych przez niego jakichś godnych zapamiętania partii?

Nie wierzcie zatem tym, którzy będą starali się Wam wmówić (sam zespół usiłuje to robić przy pomocy sprytnie pisanych okrągłych PR-owskich formułek publikowanych w swoich kolejnych newsletterach), że w przypadku płyty „Happiness Is The Road” mamy do czynienia z drugim „Marbles”. O, nie. Tak dobrze to nie jest. Nie spodziewajcie się po „Happiness Is The Road” wysmakowanych klimatów znanych z utworów „Neverland”, czy „Ocean Cloud”. Nie jest to też płyta pokroju lansowanego nieco na siłę na „ponadczasowe dzieło”, pamiętnego albumu „Brave”. Najnowszemu albumowi bliżej jest raczej do niezbyt lubianego nawet przez zatwardziałych marillionowców krążka pt. „marillion.com”. No, może jest odrobinę lepiej. W mojej prywatnej hierarchii postawiłbym „Happiness Is The Road” gdzieś na równi z „Somewhere Else”. Tak więc, w sumie chyba nie jest najgorzej, gdyż swego czasu nie szczędziłem tamtemu albumowi ciepłych słów.

Na pewno już wkrótce pojawi się mnóstwo recenzji tego albumu i pewnie będzie on rozkładany na czynniki pierwsze, a opisy poszczególnych utworów będą dotyczyły każdej pojedynczej nutki zagranej przez zespół. Ja tego nie robię, bo na tym etapie nie ma to większego sensu. Każdy i tak po wysłuchaniu „Happiness Is The Road”, czy to z płyty, czy to z mp3-ek, wyrobi sobie własne zdanie. Obawiam się jednak, że jako całość album niestety nie zachwyca. Trudno podczas jego słuchania opanować ziewanie, a zmęczone powieki same zamykają się do snu... Niestety najnowszy zestaw utworów Marillionu posiada więcej wad niż zalet. Ale może trzeba poczekać na finalny produkt, a nie pastwić się nad zestawem plików mp3? Być może. Ale ostrzegam: na tym etapie nie wygląda to najlepiej. Rewelacji zdecydowanie brak. Niestety, ten nowy Marillion to nie jest TEN Marillion. To nie jest już ten Wielki Zespół. Stał się grupą, jakich wiele. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Marillion zagubił się nieco i mimowolnie upodobnił się do produkcji grupy Talk Talk ze schyłkowych lat jej działalności. Niby ten „naśladowany” wzór ujmy nie przynosi, ale sam ten fakt chwały moim (byłym?) ulubieńcom wcale nie przysparza. Tak właśnie donosi Wam nieco znudzony tym nieustającym marillionowskim poszukiwaniem nie wiadomo czego małoleksykonowy recenzent...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!