Na grupę No Nation zwracam szczególną uwagę wszystkich sympatyków prog rocka. I choć to nowy zespół, to na płycie „Illumine” umiejętnie powiązał on tradycję z nowoczesnością. Swoistymi pomostami pomiędzy starymi, dobrymi czasami dla symfonicznego rocka, a dniem dzisiejszym są dwaj słynni artyści: Mike Pinder (The Moody Blues) oraz Jon Anderson (Yes), którzy gościnnie wystąpili na tym albumie. No Nation to trio: Stevie Roseman (k) - Ed Ulibari (v) - John Hernandez (dr) wspomagane przez Rossa Valory’ego (bg) oraz Stefa Burnsa (g). Płyta „Illumine” jest rock operą okraszoną narracjami Pindera, opowiadającą o historii ludzkości poprzez pryzmat religii. Na szczęście biblijne opowieści nie są tu podane w jakiś zbyt nachalny sposób. Najważniejsze jest przesłanie: historia ludzkości nierozerwalnie związana jest wierzeniami i bóstwami. Ale niezależnie jaką religię wyznajemy, najważniejsze są uniwersalne wartości humanizmu. Cały koncept wpisany został w 7 muzycznych części, opisujących wydarzenia odpowiednio 5,4,3,2 i tysiąc lat temu, a także w chwili obecnej oraz odległej o tysiąc lat przyszłości. Być może wszystko to brzmi odrobinę zawile, ale sama muzyka broni się doskonale. Zespół No Nation działający na obrzeżach coraz bardziej popularnego gatunku „chrześcijańskiego progresywnego rocka” wspaniale prezentuje się pod względem kompozycyjnym, wykonawczym i technicznym. Godzina spędzona z płytą „Illumine” jest prawdziwą ucztą dla spragnionych szlachetnych dźwięków uszu. A co chyba najważniejsze, zespół pokazuje, że o ważnych i niełatwych przecież tematach opowiadać można w sposób prosty, zrozumiały i przystępny.
No Nation - Illumine
, Artur Chachlowski