Na granicy dwóch światów oscyluje wyobraźnia i to, co zmaga się z naszą niepewnością jutra. Wszystko, co motywuje do działania, daje nam sens odbywania podróży przez labirynt codzienności. Zawikłany w swoim precedensie, skomplikowany w każdej sekundzie istnienia. Taka jest rzeczywistość. Byt zrównany do poziomu codziennych zdarzeń. A jednak są chwile, które zaprzeczają sennej rytmice dni i nocy. Uzmysłowiają nam życiowe wartości i potęgę rozumu. Są prawdziwą siłą…
Earthside to kwartet, który tworzą: Jamie Van Dyck (gitary, wokal, instrumenty klawiszowe i programowanie), Ben Shanbrom (perkusja, wokal), Frank Sacramone (instrumenty klawiszowe, instrument perkusyjne, programowanie, gitary) i Ryan Griffin (bas, wokal). Ich historia rozpoczęła się w 2015 roku w New Haven (USA) wraz z wydaniem debiutanckiego albumu „A Dream In Static”. Moja przygoda z Earthside zaczęła się właśnie od tego krążka. Poznałam ich zupełnie przypadkowo i była to miłość od „pierwszego wejrzenia”. Zaplątałam się w pajęczynie dźwiękowych emocji serwowanych przez Amerykanów i tak już zostało. Skoro pierwszy album był niczym modliszka czająca się na głodnego muzyki fana, czego można było spodziewać się po następnym? Rok 2023 pozwolił narodzić się kolejnej bestii o metalowych skrzydłach i progresywnym spojrzeniu. Nowe „dziecko” Earthside potwierdziło ich potencjał i artystyczną dojrzałość. To dzieło mogące predysponować swoją stylistyką do rangi ‘progresywnej muzyki filmowej’. Być może tak można ich sklasyfikować, choć rejony, w których poruszają się panowie z Earthside są o wiele szersze. Nie ma tu miejsca na zbędne nuty. Są myśli przełożone na język dźwiękowych impresji. Jest dogłębna analiza emocji i uczuć. To mozaika złożona z elementów fascynacji szeroko pojętym rockiem i metalem progresywnym, aurą filmowej klasyki i postrockowych smaków. Niekonwencjonalne podejście do tego, co robią, daje efekt piorunujący. Ogromny talent i nieszablonowe ujęcie muzyki w karby modernistycznych realiów otwierają wrota do ich własnego świata.
Na albumie wystąpiło dużo znakomitych gości. Wystarczy wymienić chociażby takie nazwiska, jak Daniel Tompkins (TesseracT), Baard Kolstad (Leprous), Keturah, Pritam Adhikary (Aarlon), Larry Braggs, Sam Gendel, VikKe, Duo Scorpio czy Gennady Tkachenko - Papizh.
Earthside wydobywają oszołamiające piękno z każdej formacji dźwięków. Już na pierwszym albumie oznaczyli swoją tożsamość w sposób zdecydowany i sugestywny. Są jak jaskółka o karmazynowych skrzydłach. Istnieją w świecie wyobraźni i kilku innych wymiarach - niepowtarzalni i jedyni w swoim rodzaju. Bez klonów i naśladowców. Potrafią wzbić się na prawdziwe wyżyny twórcze i wzlecieć jeszcze wyżej.
„Let The Truth Speak” to drugi album w ich dyskografii, na który kazali nam czekać osiem, długich lat. Lecz było warto, bo każda jego nuta jest warta grzechu. Motyl wyfrunął z kokonu hipnozy i stał się postacią doskonałą. Wszystkie wizje scaliły się w jedność, poryw młodzieńczego entuzjazmu okrzepł w potężny monument.
Na początek otrzymujemy instrumentalny „Buy What If We’re Wrong”- otwiera on wrota do głębokich treści ukrytych w gramaturze dźwięku. Wibrujące perkusyjne intro efektownie nastraja do wędrówki przez zarośla kwiecistych brzmień. Magia ukryta jest w niesamowitym mariażu muzyków Earthside z legendą sceny- pochodzącym z Brooklynu kwartetem Sandbox (Victor Caccese, Terry Sweeney, Jonny Allen, Ian Rosenbaum).
Ale to dopiero początek fantastycznych doznań, jakie zgotowali nam Jamie, Frank, Ben i Ryan. „We Who Lament” ozdobione jest efektownym głosem pochodzącej z Malawi, 26-letniej Keturah. Urodzona w sercu Afryki ciemnoskóra wokalistka nadaje tej kompozycji specyficznego blasku i trójwymiarowości. Utwór wspiera się na rytmicznym fundamencie, miękko zarysowanych gitarach i ekspresji ukrytej w każdej najkrótszej frazie. Muzyka potrafi wybuchać niczym uśpiony wulkan, gęstnieć emocjami, wciągać słuchacza pulsującą magmę energii. Poraża zmysły wypełniając przestrzeń trudnym do okiełznania szaleństwem. Warstwa liryczna nawiązuje do poszukiwania sensu życia i znaczenia człowieka jako jednostki. Czy umiemy dążyć do celu i odszukać właściwą ścieżkę w labiryncie codzienności?…
„To be free or fearful? To believe in a past controlled, deciding what remembers. When we die… Will it matter? How we lived at all? To our own ends… Will we be forceless again?...”.
Kolejnym gościem, jaki pojawia się na płycie, jest muzyk zespołu Aarlon - Pritam Adhikary. Jego głos prowadzi nas przez zakręcone riffy utworu „Tyranny”. Mocne sekwencje gitary dyskretnie otula klawiszowy kilim tkany przez palce Franka Sacramone. Niesamowicie rozwija się dialog pomiędzy odgłosem bębnów, a wokalistą. Wyostrzone barwy i szczypta zmysłowości toczą bój z dzikim rytmem.
Jednym z najciekawszych utworów na płycie jest „Pattern Of Rebirth”. Występuje tu gościnnie wokalista AJ Channer z amerykańskiego bandu Fire From The Gods. Ten doskonały kawałek łączy numetalowe wpływy ze zgrabnie skrojonymi riffami i niespokojnym rytmem. W centrum uwagi jest tu problem wojny, która zawsze zbiera krwawe żniwo i pozostawia głębokie blizny:
„I remain a soldier even through these tears. I remain a warrior even through the fear. I stay on my grind, walk a road less traveled. Keep my head up, every time I touch upon the gravel. Enemies to my right and left. Opposition plottin’ on my death. At war with my pride...”.
„Watching The Earth Sink” to 12-minutowa kompozycja instrumentalna. Rozpoczyna się nastrojowo kołyszącą gitarą i subtelnym rytmem perkusji. Jest to wspólne dzieło Jamie’go van Dycka i Franka Sacramone. Ambientowy klimat miesza się z kroplą uroczego chaosu. Aura zagęszcza się, gitarowe riffy ścierają się z rozmarzoną solówką. Spotyka się tu zmysłowa wirtuozeria ze splątaną ścieżką perkusji i soczystą orkiestracją.
„The Lesser Evil” zaskakuje całkowitą zmianą stylistyki. Melodyjna, nieco szalona aura tego tworu, może kojarzyć się z filmowym soundtrackiem. Jest to niemała zasługa występujących tu zaproszonych artystów. Mowa o dwóch panach, bardzo dobrze znanych w środowisku jazzowym. Są nimi Larry Braggs (śpiew) i Sam Gendel (saksofon).
„Denial’s Aria” to głęboki oddech w postaci ballady - wyciszonej, pełnej eterycznego powabu. Wokal należy ponownie do afrykańskiej piękności znad jeziora Malawi - Keturah oraz litewskiej śpiewaczki VikKe (Viktorija Kukule). Kolejną atrakcją jest esencja delikatności jaką zapewnia Duo Scorpio. Tworzą go dwie znakomite harfistki Kristi Shade i Kathryn Andrews.
Głos VikKe pojawia się też w kolejnej kompozycji - „Vespers”. Towarzyszy jej Giennadij Tkachenko-Papizh, rosyjski piosenkarz, który zwrócił na siebie uwagę w programie telewizyjnym Georgia’s Got Talent. Utwór trwa niespełna trzy minuty. Trochę szkoda, że taki krótki, bo brzmi niesamowicie, niczym muzyka Dead Can Dance.
„Let The Truth Speak” to gra kontrastów. Mistyczne wokalizy Tkachenki i zadziorny głos Daniela Tompkinsa z TesseracT dają piorunujący efekt. Ciężkie gitary łagodzą słodycz orientalnych motywów. Wszystko oplecione jest znakomitą orkiestracją i zostało pieczołowicie zaaranżowane. To jeden z najdłuższych utworów na płycie i najciekawszych.
Na zakończenie wisienka na torcie, czyli „All We Knew And Ever Loved”. Mistrzowska kompozycja Franka Sacramone. Za zestawem perkusyjnym zasiadł znany dobrze z grup Leprous i Borknagar - Baard Kolstad. Można tu nasycić się klasycznym brzmieniem Earthside. Cudowna światłość spływająca z okien gigantycznej katedry. Monument rozrywający niebo na pół. Potęga i piękno…
Po tym utworze nie trzeba słuchać niczego więcej. Jest on wspaniałym zakończeniem, esencją myśli. Dzień zmienia się w noc, a strzępki ciemności drgają jak zastygające ciała nietoperzy. Sen spaja wszystko klamrą księżyca i bezimienną ciszą…
Taki jest nowy krążek Earthside „Let The Truth Speak” - jeden z najlepszych albumów Anno Domini 2023. Najlepiej, sprawdźcie to sami. Niech przemówi prawda...