Końcówka roku to zwykle czas podsumowań. Zasadniczo w głowie są już poukładane listy ulubionych wydawnictw, które ukazały się od stycznia, jednak niejednokrotnie zdarzało się, że na sam koniec pojawiają się płyty, które wprowadzają sporo zamieszania w tych rankingach. W tym roku grudzień, a konkretnie pierwszy dzień tego miesiąca, przyniósł dwie takie pozycje. Pierwszą z nich jest oczywiście nowy, wyczekiwany od dawna album Petera Gabriela. Ale tu o zaskoczeniu mowy być nie może, bo dzięki specyficznemu pomysłowi na dzielenie się z fanami swoją muzyką, znaliśmy cały materiał płyty „i/o” jeszcze przed jej premierą. Skupmy się zatem na tym drugim wydawnictwie, które miało premierę w ten sam dzień. Wtedy to Erlend Aastad Viken, lider norweskiej grupy Soup, powrócił ze swoim projektem Giantsky i płytą zatytułowaną po prostu „Giant Sky II”.
Album w większości powstał w tym samym roku, w którym ukazał się debiut, czyli w 2021. W kolejnym materiał został dopracowany, swoje partie zarejestrowali zaproszeni goście. Praca nad tym wydawnictwem, które w zamyśle miało stanowić albumy numer 2 i 3 i tym samym zamknąć trylogię Giantsky, była na tyle wyczerpująca i trafiła na trudny okres w życiu Erlenda, że jej publikacja nastąpiła dopiero teraz. W międzyczasie artysta otrząsnął się z problemów i stwierdził, że nie chce, by wspomnienia z komponowania muzyki Giantsky były tak mroczne i połączył obie płyty w jedną całość, pozostawiając sobie pole do kontynuacji projektu. I w ten sposób trafił do naszych rąk, za sprawą Imaginary Friend Records, dwupłytowy album (zarówno w wersji kompaktowej, jak i winylowej), trwający w sumie prawie 70 minut.
I co przynoszą nam wspomniane dyski? 13 kompozycji, które brzmią bardzo charakterystycznie dla twórczości Erlenda. I bynajmniej nie jest to zarzut, bo mało kto jak on dopracował do perfekcji kreowanie melancholijnych i jednocześnie niesamowicie pięknych klimatów. Lider gra tu na gitarach, instrumentach klawiszowych, banjo, bębnach, instrumentach perkusyjnych i oczywiście śpiewa. Towarzyszy mu ponownie całkiem pokaźna grupa gości.
Pierwszy z dysków spinają klamrą dwa bliźniacze instrumentalne utwory „Origin Of Species” i „Dispatch Of Species” oparte niemal wyłącznie na organowych akordach. W pierwszym z nich możemy jeszcze usłyszeć schowaną w tle wokalizę w wykonaniu Mariny Skanche. W tej części mamy jeszcze 2 inne nagrania bez warstwy wokalnej – „Space Farrier” i „The Present” oznaczone odpowiednio indeksami 4 i 5. To pierwsze zaczyna się on syntezatorowego arpeggio granego przez Vegarda Bjerkana, a w dalszej części słyszymy klawiszowy motyw rodem z lat 80. na tle syntezatorowych plam, a potem także post-rockowej gitary oraz intensywnej partii perkusji, za którą zasiadł Andreas Kjøl Berg. W drugim słyszymy syntezatory i gitarę akustyczną, które tworzą ambientowe tło pod wypowiedź duchowego nauczyciela Eckharta Tolle na temat wpływu kontaktu z naturą na zdrowie psychiczne człowieka. Wszystkie wymienione nagrania są ciekawe i istotne z punktu odbioru całości wydawnictwa, ale jednak o jego sile stanowią pozycje instrumentalno–wokalne. Indeksem 2 oznaczona została pieśń „Imposter”. To początkowo spokojna piosenka z wysuniętą do przodu gitarą akustyczną oraz z przewijającymi się w tle dźwiękami banjo. W drugiej części mamy post-rockową ścianę gitar (z przejmującym krzykiem lidera) oraz wyśmienite solo na tym instrumencie zagrane przez Hansa Magnusa Ryana (Motorpsycho). To wszystko stanowi podkład pod warstwę wokalną, za którą w zwrotkach odpowiada Erlend, natomiast w refrenie śpiewa Marina Skanche. W tekście poruszany jest temat przerośniętego ego:
“Do you see how it goes and how it grows
When the ego reigns in you
You wanted to play
You wanted the fame
But still you never showed up
The fake display
The space that you crave
But I call bullshit with you
To envy the light:
Transparent - oh, so bright
But you could never deal with that”.
Jednym z moich faworytów na płycie jest umieszczone na ścieżce trzeciej nagranie „Speak Through Walls’, które wspaniale się rozwija. Początkowo słyszymy głównie gitarę akustyczną i wspaniałe głosy Charlotte Stav i Hanne Mjøen poruszające temat nieudanego związku, braku porozumienia:
“I say take what you want
You have showed me the darkness
Stolen the light
Placed a veil ‘cross the clear blue sky
I called you my friend, but it’s time that you left now
You’ve spoken too long with a serpent tongue
Can you leave?”.
Potem dołączają tamburyn i flet (gra na nim na całej płycie Ivan Ushakov) . W trzeciej minucie pięknem czarują partie fortepianu, fletu oraz organów. Jeszcze bardziej magicznie robi się, gdy pojawiają się orkiestracje (dzieło Jonasa Vikena), które przechodzą w drugą część, z wyrazistą sekcją oraz wieloma ścieżkami gitar. Tu słyszymy już przejmujący i lekko przybrudzony wokal Erlenda śpiewający pełne bólu wersy:
“It is love, it is love
Just have to believe it
There’s a change in the ground
Can you feel it?”.
Na dysku pierwszym jest jeszcze jedno, równie wspaniałe nagranie z warstwą wokalną, za którą odpowiadają Erlend oraz udzielająca się w chórkach Marina Skanche. To „To The Pensieve”, które rozpoczyna się dźwiękami fortepianu i prostym podkładem perkusyjnym plus pojawiającymi się w tle syntezatorowymi ozdobnikami potęgującymi wrażenie przestrzenności. Początkowo lekka warstwa wokalna nabiera w środku utworu mocy wraz z pojawieniem się intensywniejszych fortepianowych akordów i silniejszych uderzeń w bębny. Końcówka to powrót w delikatny nastrój wyrażony za pomocą fortepianu, gitary akustycznej, fletu i delikatnego śpiewu Erlenda. Warstwa liryczna to ponownie rozważania na temat przyczyny rozpadu związku, błędów, które do tego doprowadziły („tak naprawdę nigdy nie wybierasz tego co tracisz”) i nadziei na lepsze jutro:
“Feel alive again
Fall in love again
Be in touch again
But with something nice
Smoking straws again
Telling filthy lies
Eating cereals
Climbing apple trees
Falling down again
Be alone again
In a healthy way
Plant tomato seeds
Be amazed again
Cross an empty street
Be invincible
With the family
Catch a bumble bee
And believe”
Krażek numer 2 rozpoczyna się od dwuminutowego intro w postaci nagrania „Curbing Lights”, w którym rządzi perkusja obsługiwana przez Andreasa Kjøla Berga oraz pełna patosu partia gitary Erlenda. To wstęp do najdłuższego, 10-minutowego, utworu w zestawie, „I Am The Night”. Tu dzieje się naprawdę sporo, od lirycznego początku ze zwiewną partią wokalną (Erlend, Marina Skanche, Hans Magnus Ryan), poprzez wyśmienitą, hipnotyzującą część instrumentalną przywołującą to, co najlepsze w rocku progresywnym sprzed 50 lat (melotron, flet, bas i subtelna perkusja Berga), która zostaje przerwana kakofonicznymi dźwiękami gitar i mocniejszą perkusją, którym towarzyszy pełen pasji śpiew powtarzający frazę „To become a mystery”. Po tych słowach następuje powolne wyciszenie, po którym słyszymy basowy motyw przechodzący w część, w której na pierwszy plan wysuwa się fortepian, orkiestracje (Liv Brox) oraz puszczone od tyłu głosy (Charlotte Stav i Myrtoula Røe).
Na trzeciej ścieżce znajdujemy kolejne fantastyczne nagranie. Jest ono zatytułowane „Birds With Borders”i początkowo słyszymy w nim głównie gitarę akustyczną i subtelne klawiszowe tło będące podkładem pod zwiewną grupową (Erlend, Charlotte Stav i Oskar Holldorf (Dim Gray)) partię wokalną, w której artyści śpiewają o zagubieniu we współczesnym zakłamanym świecie:
“Met a lot of silly folks tonight
They were stoned
Such a wicked fake delight
They all seem to know
Then they turn to me like a parody
Time will truly set you free
let it shine let it blossom
this ain’t poetry
I said will you grow
Will you follow me
Don’t you feel like going home
And they said que sera, sera
In the howling wind”…
W połowie do głosu dochodzi perkusja Berga, bas i pianino w wykonaniu Erlenda Solli Aune’a oraz orkiestracje, flet, banjo a także, z wyczuciem wplecione, elektroniczne smaczki oraz zdecydowanie intensywniejszy śpiew o tym, że zakłamanie na dłuższą metę prowadzi donikąd:
“The lies will only make you feel better
They’ll make you shine
They’ll make you smile
but shiver
They’ll keep you blind
There’s nothing left for us”.
“Tables Turn” we wstępie atakuje przesterowanymi gitarami grą pełną przejść na bębnach przez kolegę Erlenda z Soup, Espena Berge. Potem słyszymy fortepianowy podkład i śpiew w wykonaniu głównie Charlotte Stav (pojawia się także Hans Magnus Ryan). Jest on stonowany, by w refrenie (z podkładem znanym ze wstępu) znów zaatakować słuchacza mocniejszym frazowaniem w wykonaniu lidera. Pomiędzy refrenami słyszymy przedniej urody wyciszenie z gitarą i fletem i ulotnym śpiewem.
Jako przedostatnie na płycie prezentuje się instrumentalne nagranie „King In Yellow”, z partiami bębnów w wykonaniu Vikena oraz Berge, z dużą dawką kosmicznych syntezatorów i przejmującymi ścieżkami gitary, na której gra Ryan.
Finał to kolejna poruszająca kompozycja, zatytułowana „Seeds”. Początek to głównie fortepian, gitara lapsteel (Rhys Marsh) i zmysłowy śpiew (Marina Skanche, Erlend). Do nich potem dołączają gitary, perkusja (Espen Berge). Od piątej minuty możemy wysłuchać pięknego duetu gitara – lapsteel spowitego brzmieniem organów oraz wspaniałą orkiestracją z pobrzmiewającym w tle banjo. W tekście słyszymy nadzieję, być może złudną, na poskładanie życia z powrotem w całość, pozbieranie rozrzuconych kawałków układanki i stawienia czoła światu:
“Roots were regrown
At least that’s what they told us
It never felt quite true
In the night
To live with you
To learn from you
To love with you
The house in the garden
Broken tree
To move with you
To follow you
To loose you
Eyes facing downwards, like in shame
To find all the pieces you became
That’s a puzzle
For the hopeless and the brave”.
Drugi album formacji Giantsky przynosi 70 minut wspaniałej muzyki post- i prog-rockowej przepełnionej melancholią, smutkiem, ale także nadzieją. Erlend Aastad Viken przyrządził kolejne niezwykle smakowite danie, choć tym razem nie jest to „Zupa”. Już porównując płyty „Giant Sky” i wydany w tym samym roku album „Visions” macierzystej formacji Erlenda, większe zainteresowanie wzbudziła we mnie pierwsza z nich. Album numer dwa w dorobku projektu pobocznego (?) jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że propozycje wydane pod szyldem Giantsky, nie tylko w niczym nie ustępują dokonaniom Soup, ale pod kilkoma względami (np. żeńskie partie wokalne) nawet prezentują się ciekawiej. Rzadko który muzyk potrafi łączyć subtelne formy z pełnymi brudu, przesterowanymi nutami i zbudować z nich całość, z której wprost będzie wylewało się piękno. Lider Giantsky i Soup bezsprzecznie posiadł taką umiejętność i aktualnie prezentuje nam ją na albumie „Giant Sky II”, którego okładka ozdobiona jest niezwykłym kosmicznym obrazem autorstwa Mariny Skanche.
Nie napiszę, że krążek przygotowany przez Erlenda Aastada Vikena i jego muzycznych przyjaciół, porwał mnie od razu. Zaintrygował i owszem, ale nie była to miłość od pierwszego odsłuchu. Jednak z każdym kolejnym coraz bardziej zatapiałem się w te magiczne i pełne emocji dźwięki, pozwalając im, by całkowicie mnie zaczarowały. We wstępie napisałem, że „Giant Sky II” ukazał się w tym samym dniu, w którym swoją premierę miał wyczekiwany album Petera Gabriela. Nie ma tu sensu porównywać obu wykonawców, jednak pozwolę sobie na dość odważną tezę: materiał zaproponowany przez lidera Soup w moim odczuciu broni się wyśmienicie w konfrontacji z „i/o” byłego wokalisty Genesis.
Polecam Państwu zapoznać się z zawartością zebraną na krążkach zatytułowanych „Giant Sky II”, pozwolić im wybrzmieć kilkukrotnie i samemu ocenić czy mam rację. Dla mnie jest to jedno z najciekawszych wydawnictw A.D. 2023. Może i najciekawsze…