Przed wielu laty, jako bardzo młody człowiek coraz bardziej rozmiłowujący się muzyce progresywnej (vel rocku symfonicznym), liznąwszy już jej nieco, przez poznanie dokonań ścisłej brytyjskiej (i polskiej) czołówki, zainteresowałem się zespołem The Strawbs, przeczytawszy, że grał w nim Rick Wakeman, którego darzyłem ogromną estymą. Z góry zakładałem więc wysoką jakość muzyki nieznanej mi wówczas grupy z jego udziałem. Zresztą podobny mechanizm uruchamiał moją czujność wobec wielu innymi formacji, np. The Nice, której muzyki zacząłem szukać, gdy dowiedziałem się, że jej liderem był Keith Emerson jeszcze sprzed czasów Emerson, Lake and Palmer. Nie inaczej dane mi było poznać dokonania Atomic Rooster, znajdując nazwisko Carla Palmera na okładce pierwszej płyty grupy… Rychło okazało się, że historie te i im podobne prowadzą do fantastycznych odkryć: Circus (z uwagi na Mela Collinsa), Quiet World (z udziałem Steve’a Hacketta), Mainhorse (z nieocenionym Patrickiem Morazem) czy wcześniej jeszcze Refugge (z tymże i dwoma muzykami The Nice), Tomorrow (gdzie dał się poznać z jak najlepszej strony Steve Howe). I tak było z docieraniem do muzyki wielu innych grup i ich wybornych płyt, np. The Gods, Toe Fat, Bakerloo, itd. itd. Ten dawny, miniony czas domagał się determinacji w poszukiwaniach i odkryciach bez możliwości korzystania z dobrodziejstw internetu…
Oczywiście koncertowa płyta The Strawbs „Just A Collection Of Antiques And Curios” z 1970 r. nagrana z udziałem Ricka Wakemana jest wyborna, a wielu wskazuje ją nawet jako najwspanialszą w dorobku zespołu, jednak zachwyt mój prowadził mnie dalej, sięgałem więc z coraz większym zainteresowaniem po kolejne: „Grave New World” (1972), „Bursting And The Seams” (1973), szczególnie popularną swego czasu na Brytyjskich Wyspach „Hero And Heroine” (1974) czy „Ghosts” (1975).
Na przestrzeni lat przez zespół przewinęło się blisko trzydziestu muzyków, ale niezmiennie jest w nim od początku Dave Cousins, którego charakterystyczny, natychmiast rozpoznawalny, ciepły i na przestrzeni dekad nie zmieniający się głos nie pozwala pomylić The Strawbs z żadną inną formacją. Grupa nagrała 26 studyjnych albumów, zawsze emanując twórczo prezentowaną folkową autentycznością, czasem wzbogacaną o ujmujące progresywne wątki.
The Strawbs jest jedną z najstarszych aktywnych brytyjskich formacji rockowych i prawdopodobnie właśnie kończy działalność. Powstała w 1964 r. jako Strawberry Hill Boys. Pierwszą płytę wydała, już jako The Strawbs, pięć lat później. Wcześniej jeszcze, w 1967 r., niemal nikomu nieznany zespół nagrał w Danii z Sandy Denny wydany dopiero w 1973 r. album „All Our Own Work”.
Można by pomyśleć, że siedemdziesięcioośmioletni Dave Cousins ma jakiś wyjątkowy pakt z czasem, który zdaje się nie imać głosu artysty. A wzbudza to tym większy podziw, że w ostatnich latach bardzo cierpi z powodu choroby nowotworowej, jej inwazyjnego leczenia i trwającej trudnej rekonwalescencji. Wystarczy zerknąć na nagrania video z sierpniowego, pożegnalnego koncertu w Fairport's Cropredy Convention, by zobaczyć ile wysiłku wkłada w grę, śpiew, mówienie i jak bardzo dumny jest z tego, co przez wszystkie te lata dokonał. Tak, to być może ostatni występ i ostatnia płyta, jeżeli tak, to zarazem godne, wzruszające pożegnanie, ale także świadectwo satysfakcji lidera z tego, czego był twórcą i w czym uczestniczył. Jednak, dodajmy koniecznie, choć powstała wprawdzie płyta nostalgiczna, bynajmniej nie tkliwa.
Kojące piosenki, balladowa aura, niespiesznie płynące folkowe nut naznaczone słowem roztropnym - to wciąż wizytówka tej pełnej dobrej energii muzyki. Dave’owi Cousinsowi udało się skrzyknąć dawnych znakomitych kompanów Blue Weavera i Johna Forda. I to trio stanowi trzon omawianego przedsięwzięcia. Towarzyszą im liczni muzycy m.in. z południowej Afryki. A oto oni: Mauritz Lotz (gitary), Schalk Joubert (bas i kontrabas), Kevin Gibson (perkusja, instrumenty perkusyjne), Byron Abrahams (saksofon), Jonno Sweetman (perkusja) oraz Marzia Barry, Simangele Mashazi, Luna Paige, Cathryn Craig i Nicola Tee.
Jak można się spodziewać, w przypadku artysty o tak długim stażu, jakim legitymuje się Dave Cousins płyta ma w warstwie tekstowej wiele akcentów retrospektywnych, stając się swoistym podsumowaniem minionych dekad z ich blaskami i cieniami, ale przede wszystkim światłem.
Album rozpoczyna utwór „Ready (Are We Ready)” nasycony politycznym zaangażowaniem. To swoiste wezwanie do nieskładania broni, przeciwnie, walki przeciw niemożliwemu do zaakceptowania systemowi, któremu nie można ufać. Kończy się natomiast utworem napisanym i zaśpiewanemu przez Johna Forda „Christmas Ghosts”. Co za uczucie! Słuchając, poczułem się, jakby w lipcu przyprószyło Bożym Narodzeniem, zresztą cała płyta, zgodnie z sugestią płynącą z tytułu, ma w sobie magię trwania, magię współodczuwania, magię życia…
Jakież to znamienne. Zacząłem szukać muzyki The Strawbs z powodu Ricka Wakemana, a na wspomnianym ostatnim koncercie grupy, z sierpnia tego roku wystąpił w trzech utworach jego syn Adam. Więc jakże na miejscu jest ponowne przywołanie wspomnianej, ostatniej piosenki z płyty „The Magic of It All” przenoszącej – zgodnie z tembrem wieczności – Boże Narodzenie na lato, a wiec każdą porę roku i każdy dzień nie tylko roku, ale… życia. I zapamiętajmy jeszcze koniecznie, że album zamykają słowa: „Jest nadzieja na przyszłość, świętujmy”.