We wrześniu 2023 r. na platformie Netflix pojawiła się trzecia już w historii ekranizacja książki Tadeusza Dołęgi Mostowicza „Znachor” w reżyserii Michała Gazdy z Leszkiem Lichotą w roli tytułowej. Drugą, zrealizowaną przez Jerzego Hoffmana, której premiera miała miejsce w 1982 roku pierwotnie krytycy przyjęli sceptycznie, publiczność wręcz przeciwnie, tak że od ćwierćwiecza cieszy się uznaniem, dziś coraz bardziej zabarwionym nostalgią polskiej publiczności, przede wszystkim senioralnej. Jerzy Bińczycki natomiast najbardziej z tą właśnie rolą (obok kreacji z „Nocy i Dni”) jest identyfikowany. Nie zawsze pamiętamy, że Dołęga-Mostowicz pisał „Znachora” z myślą o filmie, więc w formie scenariusza i dopiero po jego odrzuceniu zamienił tekst na powieść, wydaną 1937 r. i w tym samym roku poznaną też w postaci filmu wyreżyserowanego przez Michała Waszyńskiego, bo jednak się udało… Od początku fascynowała rola tytułowa Kazimierza Junoszy-Stępowskiego.
Tymczasem najnowszy film w ciągu kilku zaledwie miesięcy zobaczyło ponad 40 milionów widzów, a liczba ta wciąż rośnie. Powodów sukcesu jest z pewnością wiele, ja jednak z oczywistych tu względów chciałbym zwrócić uwagę na jeden, a mianowicie muzykę skomponowaną przez absolwenta Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy (dyrygentura jazzowa) Pawła Lucewicza, który nie ukrywa, że praca nad tą partyturą była dla niego najważniejszym z dotychczasowych wyzwań, choć przecież jest twórcą dojrzałym, w chwili pisania muzyki do „Znachora” blisko czterdziestoletnim i mającym na koncie ponad 50 ścieżek dźwiękowych do najrozmaitszych filmów, ponadto wiele bardzo udanych aranżacji i orkiestracji. Od początku podchodził do tego właśnie projektu z najwyższym skupieniem i uwagą. Efekt jest wspaniały. Muzyka Lucewicza to poetycka i z delikatnych dźwięków utkana, a zarazem w wymowie wręcz epicka, opowieść o wsi mazowieckiej lat 30. XX w. Soundtrack składa się z trzydziestu ujmujących nadzwyczajnym pięknem i wyczuciem miniatur mocno wykraczających poza jedynie ilustracje obrazu, choć zarazem skomponowanych i zaaranżowanych w tradycyjnie typowo filmowej formule, stosownie do potrzeb filmu skrojonej. Obserwujący fabułę w z czułością pomyślanych dźwiękach otrzymują idealne dopełnienie obrazu, ba w nich właśnie nabiera ona finalnych barw i ostatecznej mocy oddziaływania. Inaczej mówiąc, z pewnością bez tej muzyki całość byłaby zupełnie inaczej przemawiającym obrazem. Ci jednak, którzy zdecydują się jedynie na słuchanie wejdą w świat, który sami będą mogli kreować. To świat wiejskiego, pachnącego ziemią i jej plonami Mazowsza sprzed lat, Mazowsza wypełnionego ludzkimi namiętnościami, tęsknotami, żarem uczuć i aż po krańce rozciągającego się horyzontu, rozległą nostalgią.
Autor zaprosił do współpracy znakomite trio SVAHY, w którego śpiewokrzyku folklor do samej głębi wybrzmiewa prawdą, autentycznością i zarazem porywającą ekspresją oraz liryzem. Są też momenty („Podróż do Dobranieckiego”, „Wypadek Stasia”), w których słyszymy chłopięcy głos Noaha Lucewicza. Kompozytor znakomicie zaplanował wykorzystanie dawnych instrumentów oraz oryginalnych mazowieckich melodii. Gdy widzowie po raz pierwszy patrzą na idącego przez pole i podpierającego się kijem tytułowego bohatera, słyszą mazowiecką pieśń „Lipeńka” brawuro wykonywaną przez wspomniane SVAHY. Twórca muzyki przyznaje, że początkowo myślał, by zaaranżować ją nowocześnie, ostatecznie zdecydował się na wierność tradycyjnym środkom wyrazu i filmowego gatunku, tak więc orkiestra pod dyrekcją Radosława Labahuy umieszcza wykonywane kompozycji w bez trudu rozpoznawalnej muzycznej, filmowej konwencji.
Niektóre tematy raz po raz powracają. Najczęściej bodaj ten, który porusza kwestie relacji ojca z córką. Kompozytor wyraźnie zaznaczył w partyturze odzwierciedlenie tytułowej postaci w partiach fletu basowego, tymczasem muzycznym alter-ego Marysi – jak tłumaczy – jest angielski rożek. Od tych zresztą dźwięków, od tego dialogu historia ta się rozpoczyna…
Odtwórca głównej roli Leszek Lichota podkreślał trafność zamysłu polegającego na tym, że prof. Wilczur nucił małej córeczce melodię, którą dorosła Marysia gra na pianinie. Uchylając rąbka tajemnicy powstawania muzyki Paweł Lucewicz mówi: „Mam w pracowni stare, cudne duńskie pianino, które specjalnie nie było strojone przez kilka miesięcy tylko po to, żeby mogło zagrać w „Znachorze”. Na tym właśnie instrumencie wykonane zostały partie, które słyszymy w scenach Marysi grającej na pianinie”.
Wszystko wskazuje na to, że polska muzyka ludowa ma ostatnio w filmie dobrą passę, przypomnijmy chociażby, jaką rolę odgrywa w najnowszej ekranizacji bezgranicznie uwodzących malarskością i grą obrazów „Chłopów” w reżyserii DK Welchman i Hugh Welchmana. Wciąż przybywa realizacji, które z zachwycającą wprost erudycją i kreatywnością interpretują dziś polski folklor. Wśród nich nie brakuje także propozycji wpisujących się w idiom MLWZ.
Wyjątkowa, trwająca nieco ponad 50 minut muzyka Pawła Lucewicza napisana do filmu „Znachor” dostępna jest zarówno w formacie CD, jak i LP. Starannie wydana, pięknie zrealizowana i nagrana zaprasza, by raz jeszcze wejść w tajemnice wzruszających, baśniowych opowieści.