Zespół Semiramis to prawdziwa legenda progresywnego rocka z Italii. Zespół powstał w 1970 roku w Rzymie. A więc 54 lata temu…
W 1973 roku grupa Semiramis opublikowała swój pierwszy album „Dedicato a Frazz” (‘Frazz’ to pierwsze litery nazwisk pięciu jej członków: Faenza, Reddavide, Artegiani, Zarrillo, Zarrillo). Początkowo nie był doceniony, lecz po latach uważany jest za kultowe dzieło ówczesnego włoskiego rocka progresywnego. Łączył on w sobie elementy włoskiego folku, ciężkie, progresywne pasaże, barokową muzykę kościelną, jazz, klasykę i sporą dozę muzycznego szaleństwa, które było żywym dowodem na to, że mamy do czynienia z zespołem nietuzinkowym. Jednakowoż umiarkowany sukces debiutanckiego krążka zadziałał na zespół demotywująco i już w 1974 roku zespół Semiramis przestał istnieć…
Musiało minąć ponad pół wieku, żeby coś się znowu zaczęło dziać. W 2016 roku (z inicjatywy Paolo Faenzy) stało się coś, co wydawało się niemożliwe. Semiramis, prawie że w oryginalnym składzie, powrócił do normalnego funkcjonowania. Odbyły się pierwsze koncerty, zaczął powstawać nowy repertuar. Wszystko szło dobrze, gładko i wydawało się, że zmierza do szczęśliwego finału w postaci nowego albumu. Niestety, życie kreśli swoje scenariusze… W 2017 roku zmarł klawiszowiec Maurizio Zarillo, a w 2019 - inny ważny członek zespołu, Giampiero Artegiani. Wydawało się, że ambitny projekt pod tytułem „reaktywacja po ponad 50 latach” nie ma już żadnych szans na powodzenie.
Ale niezłomny Paolo Faenza skrzyknął kolejnych muzyków i nowy skład zarejestrował 6 nowych utworów, które ukazują się teraz na płycie o znamiennym tytule „La fine non esiste” (premiera odbyła się 23 lutego br.). Nowa muzyka Semiramis układa się w klasyczną, ‘winylową’ prawie 40-minutową, całość, która z pewnością spodoba się sympatykom włoskiej szkoły progresywnego rocka lat 70. Płyta jest równa, praktycznie pozbawiona słabych momentów i słucha się jej z łezką rozrzewnienia w oku. Nie znaczy to wcale, że album „La fine non esiste” nie ma lepszych i gorszych momentów, a do najbardziej wyróżniających się zaliczyłbym otwierające całość nagranie „In Quel Secondo Regno”, „Tenda Rossa” oraz „Donna dalle ali d’Acciaio”, w którym wokalny zaśpiew Giobanniego Narco do złudzenia przypomina partię wokalną Stu Nicholsona we wstępie do „The Righteous And The Damned” z ubiegłorocznej galahadowej płyty „The Long Goodbye”. Bardzo dobrze, szczególnie pod względem instrumentalnym, wypada też nagranie „Non Chiedere a un Dio”, które w bajkowy sposób przenosi słuchacza w magiczny świat akustycznych dźwięków przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Nie ma jednak sensu wyróżniać którejkolwiek kompozycji. Siłą muzyki Semiramis jest jej spójność oraz swego rodzaju ulotna i coraz rzadziej spotykana we współczesnych warunkach cecha, jaką jest umiejętność przykuwania uwagi odbiorcy od pierwszej do ostatniej minuty…
Semiramis AD 2024 to oczywiście Paolo Faenza, który gra na perkusji i wibrafonie, a oprócz niego w składzie mamy następujących muzyków: Giovanni Barco (śpiew), Emanuele Barco (gitara elektryczna), Marco Palma (gitara akustyczna), Ivo Mileto (gitara basowa) oraz Daniele Sorrenti, który obsługuje instrumenty klawiszowe oraz gra na flecie.
‘Le fine non esiste’, czyli ‘Nie ma końca’. Ta płyta to dowód na to, że nigdy nie jest za późno. Spektakularny comeback stał się faktem. Nieco spóźniony, bo w dalekim od oryginału składzie, ale to udany powrót grupy Semiramis. Powrót, który spuentować można takim zdaniem: nie wolno zwlekać, by spełniać swoje marzenia. Nie wolno też przekładać pewnych spraw na później. Nie tylko zresztą tych muzycznych…