Oczekiwałam tego albumu z wielką niecierpliwością i bijącym sercem. Minęły niespełna trzy lata od wydania „Forsaken Innocence”. Nie jest to może długo, ale w przypadku wypatrywania premiery płyt ulubieńców, fan robi się nieznośny niczym mucha w czasie sjesty. Z jednej strony oczekuje od swojego muzycznego pupila nowości, z drugiej - boi się zmian, które narzucą mu skrajne i drastyczne przewartościowanie dotychczasowej estetyki. Pat Sanders potrafi zadbać, jak nikt inny, o tę niezmiernie wrażliwą stronę swoich wielbicieli. Silnie zaznaczony, charakterystyczny styl muzyki, bywa często piętą achillesową twórców. Lecz nie dzieje się to w tym przypadku. Pat posiada doskonałą umiejętność balansowania pomiędzy szaleństwem nowych pomysłów, a wypróbowanymi formami. Wszystko jest tu wyważone, przemyślane i doszlifowane w najmniejszym szczególe. Każda nuta ma swoje miejsce na pięciolinii, każda fraza rozkwita perfekcją…
„Veil” to ósma studyjna płyta grupy Drifting Sun. Kolejny smakowity kąsek dla fanów. Niesamowite chwile w krainie magii malowanej akwarelą dźwięków i poetyckim wersem. Do takiego świata zaprasza nas Pat Sanders z flotyllą najlepszych bardów z progresywnej przestrzeni. Towarzyszą mu sami mistrzowie: za wokal jest odpowiedzialny John „Jargon” Kosmidis (Verbal Delirium), Ralph Cardall (Deepstate, Rattlesnake Kiss) gra na gitarach i mandolinie, John Jowitt (Ark, Jadis, Arena, Frost*, IQ, Rain) na basie, a Fudge Smith (Pendragon) na perkusji. Zaproszono też znakomite głosy do chórków (Charlie Bramald, Costas Molvalis, Katerina Tepelena, Michalis Latousakis, Spyros Petratos, Ben Bell oraz Chris York). Gościnnie na skrzypcach zagrała Suzi James. Tyle, jeżeli chodzi o obsadę albumu. Nigdy nie pomijam autorów grafiki. Muszę przyznać, że okładka płyty przyciąga wzrok osobliwym, niesamowicie kosmicznym pomysłem. Działa na wyobraźnię, jeszcze zanim zabrzmi muzyka ukryta na krążku. Niewidoczna siła przenosi nas do innego wymiaru. Wir tajemnicy wciąga coraz bardziej… Odziana w czerń postać stoi na krawędzi przedziwnej bramy, kojarzącej się z tytułowymi „Gwiezdnymi wrotami” z filmu Rolanda Emmericha. Soczyste barwy przenikają się wzajemnie, są enigmą i niewiadomą. Autorem szaty graficznej jest Phil Jolly (Jolz Design), który maczał też palce w projekcie okładek albumów zespołów Rain czy Deepstate.
Płytę otwiera dwuminutowe intro „Veiled”. Brzmi delikatnie i bajkowo, niczym fragment baletu Piotra Czajkowskiego „Dziadek do orzechów”. Wszystko jest rozkołysane i oplecione welonem pełnym gwiazd: idylliczne klawisze, koronkowe gitary i delikatne chórki. Utwór ten skomponował lider i założyciel zespołu Pat Sanders (instrumenty klawiszowe).
„Frailty” jest najdłuższym utworem albumu. Ostry, drapieżny początek i epickie dostojeństwo tworzą zabójczą parę. Klawiszowy akompaniament buduje nastrój z narastającą zmysłowością. Wokal Jargona splata dźwięki w całość. Bardzo lubię tego greckiego artystę. Jest jak wiatr, czasem nieujarzmiony w swojej dzikiej naturze, by po chwili kołysać delikatnym oddechem. Utwór ten jest wynikiem kooperacji trzech panów: Sandersa, Jowitta i Kosmidisa. Warstwa liryczna tej, jak i pozostałych kompozycji, jest dziełem Pata Sandersa.
Natomiast kolejny utwór to w stu procentach dzieło lidera zespołu. „Eros and Psyche” - cudowna historia z mitologią w tle… Był sobie król, który miał trzy prześliczne córki. Najmłodsza z nich nazywała się Psyche, a jej niebywała uroda sprawiała, że wszyscy młodzieńcy się w niej zakochiwali bez pamięci. Nie mogła znieść tego Afrodyta, więc poprosiła o pomoc swojego syna Erosa, boga miłości, aby przebił jej serce zatrutą strzałą. Miała ona sprawić, że żaden mężczyzna nie spojrzy na Psyche. Nie przewidziała jednak, że Eros zakocha się w tej pięknej dziewczynie… Miękka mgła, dzień i noc staje się czarno-białą jednością, ruch warg i oddech przesycony resztkami snu… Poezja nocy, klawiszowe freski i głos Jargona. To jedna z moich ulubionych kompozycji.
„The Thing” może ukoić duszę swoim lekkim szeptem. Doskonale skrojone harmonie otwierają furtkę do esencji rocka w postaci cudownych, gitarowych solówek. Ralph Cardall umie zachwycić i przeciągnąć na swoją stronę mocy.
„2-Minute Waltz” jest impresją stworzoną na czerni i bieli klawiszy fortepianu. To bardzo krótka kompozycja, lecz inspirująca i piękna.
„Through The Veil” ma w sobie rozmach i potężne piękno. Zmysłowe harmonie kolaborują z ostrym, energicznym temperamentem. Tempo narzuca Jargon i jego linia wokalna.
Całkowitym kontrastem jest „Old Man”: utwór spokojny i refleksyjny. Jest esencją progresywnej ballady. Rozkołysanym szeptem w morzu dźwięków. Szczególnie w takich utworach czuje się twórcze pióro Sandersa - klawiszowca, doskonałego pianisty, kompozytora i autora poetyckich tekstów. Tekstów emocjonalnych i pełnych życiowej mądrości, jak chociażby ten. Warstwa liryczna odkrywa zawoalowane prawdy. Obnaża sens ukryty w dźwiękach.
Ostatnim utworem na płycie „Veil” jest „Circus” - nieco teatralny w swojej formie i klimacie, zakręcony w niespokojnych rytmach, improwizacyjny i zmienny. Klawisze stanowią fundament, na którym poszczególne instrumenty i wokal odgrywają swoje role niczym aktorzy. Tak kończy się przedstawienie. Kurtyna opada. Artyści zdejmują maski. Światła gasną. Noc okrywa welonem ciemności uchylone wrota do innego świata. Do ogrodu pełnego zagadek, gdzie muzyka łączy się z wiecznością…
„Veil” to kolejny świetny album wydany pod szyldem Drifting Sun. Czy jest lepszy od poprzednika? Jest inny, lecz równie uroczy. Mniej tu rozbudowanych kompozycji, inne jest brzmienie gitary Ralpha Cardalla… Ale muzyka to przewrotna dama i lubi się zmieniać. To jej niezaprzeczalny czar.