Już przy pierwszych dźwiękach pomyślałem sobie, że to chyba jakaś pomyłka – czy ktoś do pudełka z nową płytą Olivera Wakemana nie włożył przypadkiem krążka grupy Blackmore’s Night? Takie uczucie towarzyszyło mi przez godzinę – bo tyle trwa album zatytułowany „Anam Cara”.
Tytuł nawiązuje do celtyckiej koncepcji posiadania oddanego ‘przyjaciela duszy’, album wypełniony jest dziesięcioma piosenkami o ludziach oddalonych od siebie, tęskniącymi za sobą, o przyjaciołach z przeszłości, których już z nami nie ma, a instrumentarium (piszczałki, gwizdki, lutnie i mandoliny), jeszcze bardziej podkreśla cały ten celtycki aspekt unoszący się w powietrzu podczas słuchania tej płyty.
Olivera nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To starszy syn Ricka Wakemana – legendarnego instrumentalisty, któremu bardzo dużo zawdzięcza zespół Yes. Notabene we współczesnych czasach Oliver także był regularnym członkiem składu Yes (w latach 2008-2011), ale trzeba wiedzieć, że ma on też już całkiem spory solowy dorobek, m.in. płyty osadzone w duchu muzyki new age, czy bliższe progrockowej stylistyce albumy nagrane w duecie z Clive’em Nolanem (Arena, Pendragon). Teraz Oliver przedstawia się swoim fanom z zupełnie innej strony. Skomponował melodyjne piosenki, zaaranżował je na celtycką nutę i nagrał je z towarzyszeniem nie byle jakich muzyków. Na dudach i gwizdkach gra wszędobylski Troy Donockley (kiedyś w grupie Iona, a ostatnio w Nightwish), na perkusji - Scott Higham (ex-Pendragon), na akustycznych gitarach i mandolinach – Oliver Day, na skrzypcach – Robert McClung, na klarnecie – Mick Allport, na gitarach – David Mark Pearce, na basie – Steve Amadeo, a w głównej wokalnej roli wystąpiła znana z grupy Karnataka (album „Secrets Of Angels” z 2015 roku) Hayley Griffiths. I pod wieloma względami jest to kluczowa, obok grającego na instrumentach klawiszowych głównego bohatera, postać na tej płycie. Na szczęście muzyka celtycka nie jest obca Hayley Griffiths, więc czuje się ona w otoczeniu skomponowanych i zaaranżowanych przez Wakemana dźwięków jak ryba w wodzie. Co w efekcie jednoznacznie definiuje muzykę, którą słyszymy na „Anam Cara”, ale też w pewnym sensie (wspomniane już podobieństwa do Blackmore’s Night) także ją stygmatyzuje.
Celtyckie wpływy są silne począwszy od pierwszego utworu, „The View From Here”, w którym pojawiają się dudy i skrzypce, ale także pierwsza z wielu olśniewających na tym krążku solówek gitarowych. Ta piosenka jest urzekającą mieszanką melodyjnego folku, progu i popu, która nadaje ton pozostałej części albumu. Jestem pewien, że od pierwszej sekundy będziecie mieli tę samą zagwozdkę, co ja: czy to naprawdę płyta Olivera czy może zawieruszony krążek Blackmore’s Night? Czy to na pewno Hayley Griffiths, a nie Candice Night? W drugim utworze, „The Queen’s Lament”, Oliver podejmuje odważne wyzwanie napisania piosenki o Catherine Howard. Jego spojrzenie na historię jej życia, jest jednak zdecydowanie inne niż to, które niegdyś zaprezentował jego ojciec na pamiętnej płycie „Sześć żon Henryka VIII”. Muzyczna historia w wydaniu Olivera to nie żaden epik, a folkowa piosenka będąca wokalnym popisem Hayley Griffiths i jej głównego akompaniatora, Olivera Daya, z jego bogatym arsenałem instrumentów szarpanych.
Kolejne nagranie, „Here In My Heart”, to progrockowy miniepos ze wszystkimi klasycznymi elementami gatunku, który spodoba się tym, którzy lubią folkrockowe granie oparte na delikatnych dźwiękach fortepianu. „1000 Autumns” utrzymane jest w podobnym klimacie, ale tym razem po romantycznej i wyrazistej zwrotce następuje dynamiczne i soczyste, progresywne solo na gitarze elektrycznej w wykonaniu Davida Marka Pearce’a.
„Marble Arch” to najdłuższy utwór na płycie (blisko 9 minut) i, ze względów formalnych, najbardziej złożona kompozycja na płycie. Nadal króluje tu duch celtyckiego folk rocka, ale w środkowej części pojawia się też partia zagrana na fortepianie jazzowym oraz ciężkie i dysharmonijne solo gitarowe, po którym następuje solo na skrzypcach, a w finale śpiewowi Hayley towarzyszy saksofon, po czym Oliver rozpoczyna zwiewną, syntezatorową solówkę, której nie powstydziłby się jego słynny ojciec.
Oznaczona indeksem 6 kompozycja „In the Moonlight” jest żywym przykładem krystalicznie czystego i bardzo melodyjnego śpiewu doskonale zainkorporowanego do muzyki skomponowanej przez Olivera. Miły, lekki utwór, który pewnie wyciśnie niejedną łzę.
Następnie tempo na albumie zdecydowanie wzrasta, gdyż najpierw mamy „Miss You Now” - prostą, lecz niepozbawioną uroku, poprockową piosenkę, w którą wplecione są liczne, znane już celtyckie i akustyczne patenty, a zaraz potem pojawia się „Instead Of My Fear, który jest dynamicznym, pełnym chwytliwych riffów (jazzujące solo na fortepianie w finale – palce lizać!) i nie boję się powiedzieć: mającym spory przebojowy potencjał, utworem.
„Lonely” to jeszcze jedna zwiewna, lekka i przyjemna romantyczna piosenka, a zarazem przygotowanie do finału, który stanowi najbardziej progrockowy w tym zestawie epik „Golden Sun In Grey”. To uduchowiony i optymistyczny w swoim wydźwięku utwór, a zarazem godne zamknięcie tego udanego, choć dosyć zaskakującego pod względem stylistycznym, albumu. Autorowi udało się na nim połączyć celtycki styl, który jest najważniejszym wyróżnikiem tego albumu, z pop- i folkrockową wrażliwością, tworząc w efekcie tyleż przyjemny i satysfakcjonujący w odbiorze, co bardzo zaskakujący brzmieniowo album świadczący o ogromnej muzycznej wszechstronności Olivera Wakemana.