Christmas 3

Francesco And The Black Swans - La Vie En Rose

Tomasz Dudkowski

Francesco And The Black Swans – nazwa ta, może niespecjalnie wyszukana, nic do niedawna mi nie mówiła. Tym, co zwróciło moją uwagę była tajemnicza, mroczna i jednocześnie fascynująca okładka albumu „La Vie En Rose”. Po głębszym zapoznaniu się z tematem, okazało się, że jest to debiutanckie wydawnictwo tej francuskiej formacji, na której czele stoi wokalista, klawiszowiec i gitarzysta w jednej osobie, Francesco Buono. To on napisał wszystkie teksty i jest współautorem muzyki, a ponadto odpowiedzialny jest za oprawę graficzną wydawnictwa. Kim są zatem tajemnicze „Czarne Łabędzie”? To znany z grupy Alcest basista Indria Saray, perkusista Eric Lebailly (Louis Bertignac, Adagio) oraz klawiszowiec Harry Waters (znany chociażby z występów ze swym słynnym ojcem, Rogerem).

Pierwszym nagraniem zaprezentowanym światu, w październiku 2019 roku była wersja demo utworu „Set The Children Free”, do którego powstał bardzo wymowny teledysk. Teraz, już w finalnej odsłonie, kompozycja ta rozpoczyna album. Opowiada ona o tragedii dzieci w obszarach dotkniętych konfliktami (corocznie ginie ok. 100 000 dzieci i to tylko w 10 krajach, w których walki są najcięższe). Oddajmy głos Francesco: Dzieci cierpią z powodu całkowitego braku poszanowania praw człowieka. Osoby uzbrojone, w tym siły rządowe, dopuszczają się przemocy wobec najmłodszych z ogólną obojętnością, a czasami nawet przy współudziale niektórych potężnych narodów. Utwór skupia się na dzieciach, które pewnego dnia mogą stać się dorosłymi i które będą chorymi aktorami w równie chorym społeczeństwie:

“Hey son, decide when and how they will die,

Controlling life for power, destroying life for power.

Hey son, victim of someone else choices,

Suffering for voices, killing for some voices,

 

What we take for granted, everytime we open our eyes

Out of reached from reasons, out of love

Set the Children Free”.

Utwór rozpoczyna się dźwiękami pianina spowitymi mrocznym syntezatorowym podkładem. Po chwili dołącza miarowa praca sekcji i niski, z lekką chrypką, głos Francesco. W drugiej części otrzymujemy krótką solówkę na gitarze, w której słychać ewidentną inspirację Davidem Gilmourem. Potem mamy jeszcze marszowy rytm niczym na wojskowej defiladzie i tak dobiega końca ten niebanalny utwór. Muszę przyznać, że to naprawdę udane otwarcie.

Na drugiej ścieżce otrzymujemy bardziej żywiołowe nagranie, z fajnie pulsującym basem i prostą gitarową zagrywką, a na uwagę zasługuje solo na lap steel. Nagranie nosi tytuł „Political Diseases” i, jak łatwo się domyślić, traktuje o klasie rządzącej mającej obsesję na punkcie władzy i gardzącej ludem: Politycy kłamią, a kłamstwo jest jednym z fundamentów kultury politycznej krajów demokratycznych. Okropne czyny, które świadczą o ich małości i braku szacunku dla drugiego człowieka. Chodzi także o próbę zjednoczenia ludzi, aby lepiej stawić czoła problemom społeczno-gospodarczym i społeczno-kulturowym. Naucz się leczyć siebie, aby uzdrowić społeczeństwo.

“You can buy everything

You can control our lives

You can vote to get money

You don’t care about us.

 

It takes some time to realize that we have to be stronger

If only we could look in the same way.

It undermines democracy by floating human's rights

It compromises things that we fight for”.

Jedną z najbardziej przejmujących części wydawnictwa jest utwór „Lost”. Opowiada on o najgorszej rzeczy, jaka może przytrafić się rodzicowi – stracie dziecka: Matka, mając na sobie zestaw do rzeczywistości wirtualnej, wybucha płaczem, gdy widzi swoją 7-letnią córkę, która trzy lata wcześniej zmarła na białaczkę. Widać tu pewne wypaczenie działania naukowców, którzy chcieli zrobić coś dobrego - badali głos, budowę ciała i mimikę dziecka, aby uczynić przeżycie tak realistycznym, jak to tylko możliwe. Zrozpaczona matka w obliczu śmierci. Sztuka naśmiewania się z okropności, aby ludzie stracili empatię.

Adekwatnie do tematyki, muzyka jest mroczna, w początkowej fazie dominuje fortepian, organowe tło i miarowe uderzenia w perkusję. Śpiew Francesco przepełniony jest smutkiem i brzmi jakby Roger Waters zaczął brać lekcje śpiewu u Louisa Armstronga. Jest też miejsce na poruszające solo gitarowe skąpane w klawiszowych orkiestracjach. Jednak tym, co przeszywa na wskroś jest dialog dziecka z matką (w tych rolach Vittoria i Julie Buono, czyli odpowiednio córka i żona lidera), po którym słyszymy przeraźliwy płacz tej drugiej, fenomenalnie oddający uczucie straty kogoś najcenniejszego na świecie…

Po tej dawce wielkich emocji następuje chwila oddechu, choć nadal poruszamy się w świecie niełatwych tematów. W „Everything Is Nothing” narrator wraca do pandemii, która uwypukliła problemy psychiczne u niektórych jednostek, które niespecjalnie radziły sobie z izolacją. Pytanie, w jakim kierunku pójdą, czy zatopią się w świecie social-mediów czy będą myślały o lepszym jutrze wspólnoty? Autor zwraca uwagę, że: system liberalny i jego analizy oraz doktryny inspirowane liberalizmem gospodarczym osiągnęły punkt krytyczny. Im więcej mamy, tym mamy mniej.

Muzycznie nagranie to przywołuje skojarzenia z dokonaniami RPWL. Dużo tu przestrzennej gitary wspomaganej przez lap steel, są Hammondowe plamy, wyrazisty bas, niebanalna partia perkusji i melodyjny refren:

“Until we will die [...] We'll try to hold on

Until we will fall [...] Don’t be afraid

And there is no ghost, The truth is hurting

But make no mistakes, No fail”.

Umieszczony na ścieżce piątej song „Mother” jest krótką analizą nerwic dziecięcych wywołanych przez chorą psychicznie i często nieobecną matkę, która mając obsesję na punkcie własnego wizerunku znęca się nad dzieckiem zarówno fizycznie jak i psychicznie.

Filmowy, klawiszowy wstęp i spokojny śpiew, a w tle odgłosy burzy. Potem dochodzi reszta instrumentów, które budują ponury nastrój pogłębiony przez dobiegający gdzieś z oddali krzyk…

„I used to hide my loneliness

I lost my soul, you broke my heart when you’re gone

I know the shadows came to me.

I had much time to feed from anger

Mother didn’t see me cry

 

And I believe in everything I see

There is only pain, There is only pain

And I believe in everything I see

There is only pain, There is only pain”.

Dodam, że Francesco serwuje nam tu jedną z najciekawszych solówek na całym albumie.

I tak docieramy do nagrania tytułowego. „La Vie En Rose” to 5 minut muzyki opartej na ciekawej partii perkusji, subtelnych klawiszowych orkiestracjach, nienachalnej gitarze, spokojnej linii basowej i takimż śpiewie lidera. W tekście dotyka on problemu przemocy domowej: Agresywny dorosły to chore dziecko, które nie jest otoczone dobrą opieką społeczną. Pytanie brzmi: w jakim stopniu stanowimy zagrożenie dla innych? Przemoc wobec kobiet, w szczególności przemoc domowa i przemoc na tle seksualnym, stanowi poważny problem zdrowia publicznego i pogwałcenie praw człowieka. W 2022 r. na całym świecie ponad 50 000 kobiet zostało zabitych przez współmałżonka, byłego współmałżonka, a nawet przez własną rodzinę. W tym roku we Francji pod ciosami swoich współmałżonków zginęło ponad 100 kobiet.

W drugiej części Francesco ponownie chwyta za lap steel i czaruje kolejną cudnej urody melodią.

Wspominałem już wcześniej o pewnych podobieństwach do RPWL. Słuchając kompozycji „You Have To Hold On” mam wrażenie, że jej autorem jest duet Lang – Wallner. To dość prosty, przebojowy, rytmiczny utwór z przyjemną solówką. W tekście narrator popycha ludzi do refleksji nad swoją sytuacją jako niewolników zatraconych w świecie portali społecznościowych, pragnie zwrócić ich uwagę by spróbowali odnaleźć własne ja, wszak myśleć znaczy być.

W „Something Inside Me” narrator przygląda się historii schizofrenika, który jest niczym innym, jak odbiciem złożonego społeczeństwa. Charakter nagrania podkreślony jest umieszonym na początku, dochodzącym gdzieś z oddali krzykiem, który w środku przechodzi w śmiech. Dodatkowo głos Francesco jest delikatnie przetworzony…

„I see in your eyes

Something is true

There’s another side

Maybe something you've learned about me.

 

I look at your face

Something has changed

There’s another side

Maybe something that you've learned about me”.

Uwagę zwracają gitarowy popis Buono oraz wyśmienite solo na organach w wykonaniu Harry’ego Watersa (choć jest on wymieniony na okładce jako członek grupy, to faktycznie występuje tylko tu), które wypełnia ostatnie 2 minuty nagrania.

„Legends” to bezpośrednie odwołanie do artystów takich, jak The Beatles czy Pink Floyd. Jest to upiększone przedstawienie czyjegoś życia, wyczynów i które utrwaliło się w zbiorowej pamięci. Aby wesprzeć własną historię, każdy dodaje trochę legendy. To ballada, z podniosłym śpiewem i wszechobecnymi Hammondami, zwieńczona kolejnym popisem na lap steel.

Floydowski, a właściwie Watersowski duch unosi się wysoko nad najdłuższym nagraniem na wydawnictwie, zatytułowanym „Time”. Początek to gitara akustyczna i niski śpiew lidera (skojarzenia z „Animals” jak najbardziej na miejscu). Tak brzmi umowna część pierwsza utworu, w której autor wypowiada się o reakcjach władz, przynoszących często efekt odwrotny do zamierzonego podczas kryzysu covidowego.

Po słowach „They failed”, które z kolei brzmią jakby żywcem wyjęte z „The Wall” dochodzi sekcja rytmiczna. Wokal Francesco przypomina Watersa seniora i opowiada o jednostce, która w tym okresie została odcięta od świata. W szpitalu i oczekiwaniu na koniec, bez możliwości ostatniego pożegnania z bliskimi, trzymanymi z daleka. Prawdziwą ozdobą jest tu piękne Gilmourowskie solo, a fragment kończy się odgłosami dzwonka.

Trzecia odsłona to fortepian plus żeński głos, po którym wchodzi umieszczony na kilku ścieżkach głos Buono, który tym razem opowiada o sytuacji po śmierci, przenosząc słuchacza w świat, w którym ból, smutek i strach będą jedynie odległym wspomnieniem…

“But I need time, I need some time

But just before I die, I’d like to tell you something

But I need time, A little time

But just before I die, I’d like to tell you that I love you

 

Beyond the dark horizon, where people stand for peace, we know there are some places, where nothing seems to die.

But now it's time for changes. Illusions disappear. We know there is something else out there”.

Także i tu tutaj możemy podziwiać umiejętności francuskiego muzyka w kreowaniu cudownie brzmiących dźwięków wydobywanych z gitary.

Na finał otrzymujemy podniosłą pieśń „Requiem, Mon Amour”, w której autor mówi o osobie, która zawsze doświadczała przemocy psychicznej, moralnej i fizycznej. Spotkanie z bratnią duszą, która na początku będzie zaniepokojona jego niezdolnością do otrzymywania uczuć. Później jego życie nabierze pozytywnego obrotu. Zaakceptowanie idei możliwości kochania i bycia kochanym w zamian. To requiem podważy globalną ideę, która popycha istotę do poddania się i życia w chorym ciele. Chora dusza.

“I hear you’re calling

Something new is something good

And I’m still waiting for your love

And You’re the reason that I breathe”.

To nieco ponad 3 minuty dźwięków opartych na spokojnej gitarze, klawiszowym tle i wokalu Francesco. W końcówce słyszymy solo, tym razem zagrane na gitarze akustycznej. Jeszcze wypowiedziane na sam koniec słowa „I love you” i tak docieramy do zakończenia albumu.

Pod większością utworów jako kompozytorzy podpisany jest kwartet Francesco Buono – Julie Buono – Indria Saray – Eric Lebailly. Wyjątek stanowią nagrania „Something Inside Me”, gdzie dodatkowo uwzględniony jest wkład Harry’ego Watersa oraz „Requiem, Mon Amour”, za którego muzyczną stronę odpowiada jedynie małżeństwo Buono.

„La Vie En Rose” to album, obok którego nie sposób przejść obojętnie. To godzinny poruszający koncept na temat różnych problemów dotykających zarówno społeczeństwa jako całości, jak i poszczególnych jego jednostek. To filozoficzna eksploracja naszego świata, prawdziwa podróż do serca zła. Muzycznie to mieszanka rocka progresywnego, psychodelicznego i alternatywnego z mocnymi tekstami. Za miks albumu odpowiada Indria Saray, który wyśmienicie wywiązał się z tego zadania. Całość brzmi rewelacyjnie i z pewnością spodoba się słuchaczom wrażliwym na piękne dźwięki, nie tylko spod znaku Pink Floyd, choć ci zapewne będą najbardziej zadowoleni z zawartości płyty. To pozycja, która z pewnością będzie się liczyć w plebiscytach na ulubione płyty 2024 roku. Na mojej prywatnej liście bez wątpienia się znajdzie. I to nie tylko w kategorii „debiut”.

Krążek jest dostępny w postaci plików cyfrowych oraz jako płyta kompaktowa w pięknym digipacku na profilu zespołu na platformie bandcamp: https://francescoandtheblackswansmolabel.bandcamp.com/album/la-vie-en-rose

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok