Czy pamiętacie losy Andrew Martina? To robot (grany przez Robina Williamsa) z filmu ''Człowiek przyszłości'', który ujawnia zdolność inteligentnego myślenia, posiada poczucie humoru, doznaje uczuć, przejawia zdolności artystyczne. Z biegiem czasu okazuje się, że ma on też niezwykłą osobowość, która wyróżnia go spośród innych robotów. Wykazuje niezwykłe, jak na maszynę, cechy: wrażliwość, czułość i twórczą wyobraźnię. Na koniec zakochuje się i pragnie zostać człowiekiem. Kto zna film Chrisa Columbusa, ten wie jak to wszystko się skończyło, a tych, którzy nie oglądali, a zainteresowała ich fabuła, odsyłam do filmoteki, bowiem w MLWZ nie piszemy o kinie, a przedstawiamy ciekawą muzykę.
A dlaczego w ogóle wspomniałem o Andrew Martinie? Ano dlatego, że grupa Turbulence opowiada nam historię "8b+1", który także jest robotem. Pokazuje nam jego proces tranformacji w eksperymentalnym projekcie ''Binary Dream”, pozwalającym ewoluować bezdusznej maszynie w stworzenie obdarzone wrażliwością. Jest to metaforyczna interpretacja wewnętrznych pytań człowieka, poszukiwanie własnej drogi i konfrontacja z otoczeniem społecznym. Zanim jednak opiszę najnowszą płytę Turbulence, krótko nakreślę kim są członkowie tej grupy.
Pochodzą z Libanu. Zespół został założony został w 2013 r. przez Mooda Yassina (instrumenty klawiszowe) i Alaina Inrahima (gitara prowadząca, wokal wspierający). Dołączyli do nich Omar El Hage (wokal), Charles Bou Samra (gitara basowa) i Sayed Gereige (perkusja). Zaczęli od grania lokalnych koncertów w hołdzie dla muzyki Dream Theater, pracując jednocześnie nad swoim pierwszym albumem "Disequilibrium", który został wydany w 2015 r. Grupa podpisała kontrakt z Frontiers Records i rozpoczęła pracę nad drugim wydawnictwem. W międzyczasie Anthony Atwe zastąpił Charles'a na basie. Album ''Frontal'' ukazał się w 2021 r. i zyskał bardzo pochlebne opinie. Po licznych wojażach związanych z koncertami, zespół wszedł do studia z kolejnymi pomysłami, czego efektem jest świetny ''B1nary Dream'' – album, którego słucha się z wypiekami na twarzy. Pewnie podpadnę fanom Dream Theater, ale śmiem twierdzić, że uczniowie przerośli mistrzów. Alain Mood Sayed i Anthony w skali jeden do jednego w niczym nie ustępują Petruccciemu, Rudessowi, Myungowi i Portnoyowi, a Omar znacznie przewyższa Jamesa LaBrie. Jeśli ktoś myśli, że najnowsze dzieło Turbulence to kopia Dream Theater, jest w błędzie! Owszem, tu i ówdzie słychać wpływy słynniejszych progmetalowców (a u kogo ich nie słychać?), ale chłopaki z Libanu dodatkowo umiejętnie wpletli w swoją muzykę elementy orientalne, djent i fusion, dając nam niesamowitą mieszankę cudownych dźwięków i doprowadzając swoją twórczość na szczyty maestrii. Każdy utwór na "B1nary Dream" to starannie wykuty klejnot, który eksploruje różne oblicza rocka progresywnego i metalu. Od hipnotycznych rytmów "Static Mind", które powoli przeradzają się w burzę technicznej błyskotliwości, poprzez cudowne "Ternary", aż po tytułowy utwór, zespół Turbulence zabiera nas w podróż pełną muzycznych niespodzianek i emocjonalnej głębi. Jeśli weźmie się pod uwagę, że według zespołu album opowiada o robocie rozwijającym własną świadomość poprzez sny, całość wydaje się jeszcze głębsza. To od początku do końca niesamowicie brzmiący album, w którym moc i klarowność zostały wyciśnięte z miksu, który wspiera i podkreśla najdrobniejszą nawet nutę. Każdego z pięciu muzyków doskonale słychać, a ich popisy są przedstawione w krystalicznie czystych szczegółach, które pokazują jak świetnymi są fachowcami indywidualnie, ale i również jako kolektyw.
Perwszym nagraniem na płycie jest krótki, acz bardzo wciągający ''Static Mind”. Zaczyna się klawiszami intonującymi narodziny robota. Po chwili pojawia się wokal - najpierw zaowalowany a następnie, wraz z pierwszymi dźwiękami gitary bardzo melodyjny, wręcz melancholijny, ze zdecydowanie słyszalnym orientalnym akcentem. W kulminacyjnym momencie utwór płynnie przechodzi w ''Tetha''. I od razu zaczynamy metalową jazdę bez trzymanki z agresywnymi riffami. W tle słyszymy delikatne syntezatory. Brzęczący bas i dudniąca perkusja pchają melodię do przodu. Kilkukrotne zmiany tempa pokazują możliwości każdego z muzyków i sprawiają, że słuchacz nie jest przytłoczony mocarnymi tonami. Po wyciszającym zakończeniu przechodzimy do sekwencji dwóch utworów instrumentalnych. Dwuminutowy ''The Bridge'' jest wprowadzeniem do ''Manifestations'' i na poczatku może nieco zdezorientować swoim metrum, ale później prowadzi do tańczącego rytmu. Zawierający funkowe nuty basu i ostre rytmy gitarowe, a także kilka fraz uroczych skrzypiec przygotowuje nas do głównego dania, którym są ''Manifestacje''. To propozycja dla tych fanów, którzy nie boją się brnąć w gęste aranżacje, gdzie wszystkie instrumenty zazębiają się w nieprzeniknionej progmetalowej złożoności z dużą dawką fusion. Wirtuozeria gitary Alaina Ibrahima i magia Mood Yassina są absolutnie hipnotyzujące i sprawiają, że nie zauważymy braku wokalisty w tym nagraniu. Omar swój kunszt pokazuje za to w następnym utworze - ''Ternary''. Jest to cudowna ballada zapadająca w pamięć eksploracją ambientowej strony prog rocka, rezonująca z atmosferą najnowszego albumu Silent Skies z zeszłego roku. No i ta niesamowita jedwabista solówka w połowie kompozycji… W drugiej części pojawiają się cięższe riffy, które jednak nie wpływają znacząco na odbiór utworu, a zakończenie jest wręcz hipnotyczne. I gdy myślisz sobie, że album nie może być już lepszy, docierasz do 14-minutowego utworu tytułowego... Toż to progmetalowy epicki majstersztyk!!! Ta kompozycja ma wszystko, by zadowolić nawet najbardziej wybrednego fana. Ton waha się od smutku do gniewu, wciąż zmieniają się rytmy, znakomite są momenty basu, pulsująca perkusja, znakomity wokal. Utwór ten przynosi również tradycyjną orientalną instrumentację w postaci qanun (coś w rodzaju arabskiej odmiany lutni) wykonaną idealnie w odpowiednim momencie. Ta podróż muzycznych poszukiwań jest kontynuowana z doskonałą mieszanką gitarowych riffów i różnorodnością stylów. Dochodzimy do ''sennego'' fragmentu kompozycji, w którym trudno zdecydować, co brzmi piękniej: uduchowiony wokal Omara czy zawodząca gitara Alaina? Po chwilowym spowolnieniu na nowo eksplodują klawisze Mooda, bas i perkusja przybierają na sile a struny gitary Ibrahima czarują na przemian ciężkimi riffami i funkowym brzmieniem. Panowie udowadniają, że mają otwarte umysły na to, co można zrobić z muzyką. W trakcie tej epopei rozwija się tożsamość robota, kwestionując granice między człowiekiem a maszyną. Jakże wymowne jest zakończenie tego utworu wyśpiewane przez Omara: "Uwolnij swój umysł" i wypowiedziany: ''Nowy początek''... To prawdziwa progmetalowa uczta, znakomicie skonstruowana i pokazująca kunszt całej piątki muzykow. I jeszcze malutka dygresja - czy zauważyliście jak świetnie pasują do siebie ostre rockowe nuty i orientalne instrumenty?
Przechodzimy do następnego utworu, którym jest singlowy ''Hybrid''. Optymistyczny, mocny i wciągający, pokazujący Turbulence z nieco cięższej strony oraz proponujący najbardziej chwytliwy refren na całym albumie. Mieszanka elektroniki z szalonymi bębnami i basem. Wokale są gładkie, by po chwili kipieć wściekłością, ale ciągle brzmią emocjonalnie. Praca gitary jest jak zwykle fantastyczna.
Kolejny utwór to “Corrosion''. Hmmm... Zanim o muzyce, to zachęcam do obejrzenia bardzo przejmującego antywojennego klipu do tego utworu. Daje do myślenia... A sama kompozycja świetnie się wpisuje w te wstrząsające obrazy. Trochę ''żałobne'' i pełne sentymentów tony sąsiadują tu z płynnym, spokojnym i harmonijnym wokalem. Około czwartej minuty i dwudziestej sekundy muzyka eksploduje odzwierciedlając rozpacz. Tak jakby chciała nam powiedzieć: “Stop! Co wy wyprawiacie? Opamiętajcie się!”. "Corrosion" prowadzi nas do końca opowieści o ''8b+1'' i nie wiem czy ten skądinąd sympatyczny robot chciałby żyć tu i teraz...
Tę muzyczną podróż wieńczy instrumentalny temat ''Deerosion''. To emocjonalna, słodko-gorzka kompozycja, która zaczyna się bardzo spokojnie i z wyraźnie melancholijnym klimatem. Linie gitary prowadzącej są podszyte smutkiem i powagą, nawet gdy sprawy nabierają tempa. Jeśli chodzi o finały, ten jest naprawdę doskonały.
Podsumowując, "B1nary Dream" jest albumem zapierającym dech w piersiach, zarówno na poziomie technicznym, jak i emocjonalnym. Turbulence to niesamowicie utalentowany zespół i jestem pewien, że większości z Was, którzy czytają tę recenzję, spodoba się ta świetna płyta. To wspaniała muzyczna podróż od pierwszej do ostatniej nuty, cudowna mieszanka strzelistych dźwięków z marzycielską stroną prog metalu, ze sporą dawką delikatnych tonów i bujnym, atmosferycznym tłem. I jestem przekonany, że Libańczycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa ...