Kanaan, Robert - Urim And Thummim

Olga Walkiewicz

Muzyka zatopiona w morzu mgieł, gdzieś daleko, na granicy innego świata. Esencja głębi istnienia w innym wymiarze i rzeczywistości barwi każdą nutę i frazę. Tak rozpoczyna się nowy album Roberta Kanaana, kolejne dzieło w którym tkwi kawałek jego duszy.

Tajemnicza okładka z ukrytym w środku krążkiem działa na wyobraźnię. Ocean niespokojny w swoim istnieniu, najeżony wystającymi czaszkami skał, niebezpieczny w nieprzewidywalności - jak życie. Potężny, niczym gniew zwartych w walce żywiołów. Otoczony oparami snów… Wystarczy wsunąć płytę do odtwarzacza, by świat malowany myślą i dźwiękiem ożył, poruszył się i zawirował w swoim dziwnym rytmie.

W starych, hebrajskich zapisach biblijnych Urum („światła”) i Thummim („doskonałość”, „prawda”) oznaczają kamienie, które Arcykapłan używał, aby objawiać wyroki Boga. Nawiązanie do tej legendy jest pretekstem do ukazania odwiecznego dążenia człowieka do poszukiwania absolutu, doskonałości i prawdy.

Album „Urim And Thummim” z epickim rozmachem łączy w sobie filozofię i sztukę w najczystszej postaci. Muzyka elektroniczna i symfoniczne brzmienia krzyżują się z mistyczną, bliskowschodnią aurą i eterycznym blaskiem. Mistrzem ceremonii jest Robert Kanaan - pianista, kompozytor i producent. Wykonawca muzyki elektronicznej, filmowej i teatralnej. Twórca o szalonej wyobraźni, budowniczy dźwiękowych pałaców, podróżnik po krainie fantazji. A tej nie brakuje mu od dzieciństwa. To ona uwarunkowała ścieżkę, po której stąpa. W jego sercu na zawsze pozostał dźwięk pierwszego pianina, którego klawisze musnął opuszkami palców. Miało to miejsce na sali, gdzie jego rodzice odbywali próby teatralne.

W dorosłym życiu rozwijał wszystkie pasje i zdobywał wiedzę. Wybór padł na historię sztuki. Odkrywał smak rocka i ekspresję tkwiącą w reggae. Grał, koncertował, lecz ponad wszystko uwielbiał tworzyć. Kompozycja była dla niego esencją muzycznego ego. Projekt solowy - narzędziem wykonawczym dającym największy pokład wolności. Zacytuję jego wspomnienie: „Praca w wielu zespołach nauczyła mnie kontaktu z ludźmi, ale też ugruntowała przynajmniej na pewien czas przekonanie, że do niektórych projektów nawet szkoda kogokolwiek namawiać, że najlepiej je zrealizować w projekcie solowym, w pojedynkę. Tak narodził się projekt Robert Kanaan Solo, który modyfikowany trwa do dziś”.

Miłość do muzyki elektronicznej zainicjowały pierwsze instrumenty, zakupione jeszcze przez rodziców: KORG POLY 800 II i KORG M1. Kolejnym krokiem milowym był sekwencer Rolanda MV 30. Czas płynął dzielony pomiędzy występami i kompozycją. Ożyła też magia teatru podsycana skutecznie w dzieciństwie. Debiut miał miejsce na deskach Teatru Miejskiego w Gdyni. Kanaan wspomina: „Tak doszło do mojego pełnokrwistego debiutu w teatrze zawodowym, na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni (obecnie Teatr Gombrowicza – przyp. aut.). Mogę dziś powiedzieć, że kiedy po latach wróciłem znów na tę scenę „Psem Z Kulawą Nogą”, poczułem dreszcze. Wspomnienia, żarliwość, wielkie emocje. Sonata dostała świetne recenzje, dostałem nominację Rzeczpospolitej za najlepszą muzykę w sezonie dla „Teatru” (wydawnictwo). A potem już potoczyło się dalej i teatr stał się dla mnie najważniejszą dziedziną twórczego życia”.

Poza scenicznym aspektem twórczości, bohater tej recenzji ma potężną dyskografię. Każda z płyt   porusza inne pokłady emocji. Jest dziełem otulonym specyficzną energią. Ma swojego awatara, który sprowadza na ziemię to, co nigdy nie było boskie ani ziemskie. Obiecywałam sobie, zagłębić się tylko w wartościach najnowszego dzieła, jakie skomponował Robert Kanaan i niech tak się stanie.

„Awating” otwiera album wschodnim, spokojnym motywem. Jest otoczony aureolą eterycznego mistycyzmu, ciepła piasku pustyni i smaku życiodajnej potęgi oazy. W strunowy wątek wplata się kobiecy wokal emanujący Orientem. Niesamowity, przeszywający swoją mocą niczym sztylet nasączony śmiertelną modlitwą.

„Sacred Stones” opowiada o mocy i przeznaczeniu. Biel i czerń kamieni, które są odpowiedzią na pytania o intencje i przyszłość. O to, co będzie i może się zdarzyć. Subtelne bębny podkreślają smak głównego tematu. Sentencje dźwięków układają się w harmoniczną mozaikę. Muzyka ilustruje fabułę, maluje poszczególne kadry akwarelą dźwięków. Są w niej odcienie i kształty zdarzeń. Są myśli i filozofia. Jest przeszłość i teraźniejszość.

Tytułowy „Urim and Thummim” przedstawia legendę zamykając jej piękno w skalach orientalnych. Muzyka wije się jak wąż, zamyka w zwartym uścisku mistyczność i filozofię. Pokrywa warstwą fresków biel i czerń kamieni. Spokój i natchnienie nadają tej kompozycji niesamowitej siły.

„Fluent Conversation” to kropla modernizmu w morzu historii. Bardzo udany implant wśród naturalnej tkanki. Jest w tym utworze ocean wrzącej lawy, jest też milczenie i krzyk sprowadzony do wspólnego mianownika. Niepokój i niewypowiedziane słowa modlitwy.

„Pure Signal” jest narysowany tańcem i ruchem dłoni wzniesionych w nieodgadnioną przestrzeń. Robert Kanaan uwielbia rozpisywać rolę poszczególnym dźwiękom, nadawać im sens w wielkiej księdze życia. Filmowy rozmach i eteryczność mieszają się w sposób naturalny i mądry. Są domeną i ciszą. Są chwilą i nieskończonością.

„Messengers” prowadzi słuchacza niewidzialną nicią przeznaczenia. Emocje są w każdej nucie naniesionej na pięciolinię. Warunkują ekspresyjną wizję całości.

Krok po kroku zbliżamy się do clue tej opowieści. W „God’s Words” Robert podróżuje po niskich rejestrach. Jest skupiony w przedziwnym transie. Otwiera „dźwiękowym kluczem” bramę do prawdy, za którą znajdziemy kłębiące się pytania.

Czy „Our Words” będzie odpowiedzią? W utworze tym jest ukryta symbolika. Autor daje nam pole do interpretacji, a emocje dopowiedzą resztę.

„Signal Malfunction” podąża za światłem. Rytm perkusji nadaje tej kompozycji energii. Jest niczym ścieżka prowadząca do zrozumienia wszechrzeczy, wiodąca „per aspera ad astra”. Brzęk metalu, klawiszowe pasaże porozrzucane na klawiaturze w symbolicznym chaosie, motyw powtarzany przez smyczki są jak walka, poszukiwanie i ogień.

„Divine Silence” otwiera przestrzenie brzmieniowe malowane podobnymi środkami, jak to zrobił Brian Eno w „Prophecy Theme” w soundtracku do filmu „Dune” Davida Lyncha. Robert maluje ciepłymi barwami pejzaż pełen wolności, spełnienia i prawdy. Pustynny bezkres Arrakis, Itakę zanurzoną w błękicie morza lub Ziemię widzianą z dalekiej orbity. W tej niesamowitej kompozycji tkwi nieskończoność. Bo tak naprawdę nie istnieją granice. Nie ma kresu wszechświat, myśl ludzka i potęga rozumu. Jedno życie zamienia się w drugie, w nowy rodzaj energii która napędza młyńskie koło nieśmiertelności.

„Urim and Thummim”… Gdy piszę te słowa, muzyka nadal otula mnie swoim szalem, zapętla się, wije jak tajpan, by po chwili wybuchnąć rydwanami ognia. Można jej słuchać bez końca… i chyba tak właśnie trzeba.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku