Odwieczna potrzeba tworzenia muzyki przebojowej i łatwo wpadającej w ucho nie jest niczym niezwykłym w świecie rockowych twórców. Wielu z nich ma naturalny talent do tworzenia wspaniałych piosenek, z których każda ma szanse zostać przebojem. Powstanie formacji Keys było następstwem spotkania dwóch utalentowanych panów: czarodzieja klawiatury Marka Mangolda (American Tears and Drive, Touch, She Said, The Sign, Flesh & Blood, Michael Bolton, Cher, Jennifer Rush, Laura Branigan, Paul Rogers) i wokalisty Jake’a E. (Cyhra, Amaranthe). Pierwszym namacalnym efektem ich współpracy był wydany w 2022 album „When Shadows Fall”. Rok 2024 przyniósł drugą płytę przewrotnie nazwaną „The Grand Seduction”, której premiera w Europie miała miejsce 19 lipca (w USA ukaże się 9 sierpnia) nakładem wytwórni Escape Music. Na krążku pojawia się jeszcze czwórka artystów: mistrzowie perkusji Alex Landenburg (Cyhra, Kamelot, Philosophobia) i Adde Larsson, Emanuel Bagge (dodatkowy wokal i klawisze) oraz Irwan Fabien (odpowiedzialny za gitarowe brzmienia klawiszy).
Na tym balu wodzirejami są instrumenty klawiszowe i melodie. Wielbiciele „żywej” gitary mogą czuć się niespełnieni, bo nie każdemu odpowiada jej syntezatorowa wersja, nawet stworzona przez takiego bossa jak Mr. Fabien. Z drugiej strony, Keys to projekt, w którym z założenia mają królować czarne i białe klawisze. Na płycie mamy wszystko co da się ubrać w piosenkowy „kubrak” - od szalonych eskapad pianistycznych po chwytliwe hymny rockowe. Mariaż talentu, pomysłowości i energii podany w tej niezwykle dostępnej formie, potrafi porwać słuchacza zanim ten się zorientuje, że zaczął ochoczo przytupywać w rytm muzyki. Na tym polega zamierzenie twórców. Tak powstają wielkie hity, które wdrapują się na szczyty list przebojów.
28 czerwca ukazał się promujący płytę singiel z utworem „Vortex”. Dał on przedsmak tego, co będzie się działo na krążku: ekspresyjne klawisze we wszelkich kombinacjach, melodyjna linia wokalna uzupełniona o świetnie brzmiące chórki i żarliwa perkusja dały niezwykle efektowną wypadkową.
Album zawiera dziesięć kompozycji, z których każda dostarcza całkowicie innych emocji. „Grand Seduction” daje potężnego kopa energią, ekscentrycznie ‘zawikłanymi’ klawiszami, lotnością muzycznych pomysłów i świetną wokalną narracją. Trzeba oddać, że Jake E. ma niesamowite możliwości pod względem skali głosu, którego barwa potrafi w szalony dla siebie sposób zmieniać się i ewoluować. Posiada w sobie nieprawdopodobną plastyczność. Mark Mangold powiedział: „Nagrywanie tej płyty było naprawdę zabawne. Nie ograniczaliśmy siebie i wciąż przesuwaliśmy granice. Jake potrafi zaśpiewać wszystko… a jego czterooktawowy zakres dał nam dużą swobodę, by iść tam, gdzie chcemy”.
To wspaniale móc tworzyć kompozycje, opierając się na wokaliście, który radzi sobie w nawet najbardziej ekstremalnych sytuacjach. „All I Need” zapala ogień ‘gitarowym’ riffem, na którego fundamencie wybudowano całkiem chwytliwą melodię. Oczywiście nie brakuje tu czysto klawiszowych ewolucji. Czasem ma się wrażenie, że palce Mangolda śmigają z precyzją i prędkością torpedy. Końcowe dwie minuty zostają zgrabnie podkreślone ciekawą partią perkusji.
„Shining Sails” łączy najpiękniejsze melodyjne smaczki spod znaku Rainbow z lekkością glamrockowych ballad. Każdy dźwięk jest tak dopieszczony, że nawet świadomość, że ‘gitarowa’ solówka jest wykonana na innym instrumencie, nie wpływa na odbiór.
„Switchblade” przynosi średnie tempa i marszową rytmiczność. Jest tu więcej nastrojowości i zadumania przerywanego ciekawie zaaranżowanymi partiami, nad którymi czuwał Irwan Fabien.
„Vortex” nie bez powodu jest utworem promującym płytę. Ma w sobie porywającą przebojowość i, podobnie jak „Grand Seduction”, można go nucić pod nosem przez cały dzień lub dłużej. Zostaje w głowie czy tego chcemy czy nie. I to jest właśnie fenomenalne. Tak ma działać na słuchacza potencjalny kandydat na hit sezonu.
„Skin and Bones” pokazuje prawdziwy styl i klasę, z jaką potrafi tworzyć kompozycje Mark Mangold. Strunowe, delikatne impresje pięknie harmonizują z wokalem Jake’a, który po raz kolejny pokazuje swoją wszechstronność i rewelacyjną skalę głosu. Troszkę tu nastrojowości przeniesionych z „Dead or Alive” Bon Jovi, trochę splątanych klawiszowych improwizacji w stylu Jona Lorda. A wszystko podlane ciepłym, rockowym sosem.
W „Turn To Dust” barwa głosu Jake’a może kojarzyć się z Rayem Wilsonem. To niezmiernie natchniony utwór. Emanuje kroplą nostalgii i spokojem. Ambientowe klawisze, miękki wokal i eteryczność, z jaka płyną dźwięki. Powoli, bez pośpiechu, z uczuciem...
„Crazy Town” wyraźnie kontrastuje z poprzednią kompozycją. Rozpoczyna się niczym „Highway Star” Deep Purple, by po chwili nabrać właściwej sobie estetyki. To jeden z najbardziej drapieżnych rockowych kawałków na płycie.
„Thought We Had Forever” to niezmiernie pogodny utwór. Trochę zbyt prosta jest tu linia perkusyjna (aż pachnie programowaniem), co zdecydowanie spycha tę kompozycję na jedno z końcowych miejsc w rankingu „one of million”.
Ale kończący płytę utwór „The World Is Ours” rekompensuje odczucia estetyczne świetnym tematem przewodnim i matowym wokalem Jake’a (potrafi się zmieniać jak kameleon).
„The Grand Seduction” to sympatyczny album, przy którym można cudownie wypocząć i dać się unieść fali jego przebojowego blasku. Ma jednak wady. Ogromna szkoda, że nie ma tu ‘żywej’ gitary i są utwory w których (o zgrozo!) pojawia się ‘fałszywa’ perkusja, szczególnie gdy ma się do dyspozycji takie gwiazdy bębnów jak Alex Landenburg i Adde Larsson. Tego nie mogę zrozumieć i logiki w tym nie ma, ani sensu. Poza tym płyta jest, jak to mówi mój siostrzeniec.„cymesiarska”. Znakomity, muzyczny produkt na letnią, szaloną imprezę lub długą jazdę bezkresną autostradą… Impreza była wczoraj, to teraz czas ruszać w drogę...