Wasaya - Curtain Falls

Artur Chachlowski

Kontynuujemy naszą wakacyjną małoleksykonową podróż po egzotycznych dla progresywnego rocka krajach. Niedawno przedstawialiśmy album „B1nary Dream” pochodzącego z Libanu zespołu Turbulence. Dziś wędrujemy do… Syrii.

Tarek Shehabi to muzyk urodzony i mieszkający w Damaszku. Jest multiinstrumentalistą grającym na gitarze, fortepianie i syntezatorach. Jako sześciolatek zaczął grać na fortepianie, a za gitarę chwycił jako nastolatek. Dorastał słuchając zarówno muzyki klasycznej, jak i rockowej, a jego głównymi inspiracjami i ulubionymi zespołami byli Roger Waters, Pain Of Salvation, Ayreon, Evergrey i Redemption.

Mój redakcyjny kolega, Maciek Lewandowski, podsunął mi niedawno „Curtain Falls” - drugi album grupy Wasaya, na czele której stoi bohater dzisiejszej opowieści. Utworzył ją kilkanaście lat temu i o ile debiut „Garden Of Doubts” nagrany był przez Tareka w pojedynkę, to na płycie nr 2 jego zespół rozrósł się do… duetu. Terek gra na gitarach i instrumentach klawiszowych, zaś za zestawem perkusyjnym zasiada Aram Kalousdian. Ale są też goście. I to nie byle jakiego kalibru.

Na program albumu „Curtain Falls” składa się zaledwie pięć utworów (cztery średniej, 6-7 minutowej, długości, a jeden, tytułowy, trwa ponad 12 minut). O ile po researchu, który zrobiłem, by zdobyć więcej informacji na temat grupy Wasaya, dowiedziałem się, że kategoryzuje się ją najczęściej jako zespół progmetalowy, to od razu zaznaczę, że na nowym krążku więcej jest progresu niźli metalu. Ale to dobrze, bo dzięki temu muzyka grupy Wasaya szybciej trafiła do mojego serca.

Mocne, soczyste granie, ciężkie gitarowe riffy, a nawet pojawiające się tu i ówdzie growle (w wykonaniu Raafa Aty z Paindemonium) nie zmieniają faktu, że Terek postawił na melodyjność i wyrazistość swoich kompozycji. Każda z nich brzmi bardzo przekonywująco i każda, szczególnie tytułowa, może szybko stać się faworytem każdego fana progresywnego rocka.

No właśnie, zacznijmy od utworu tytułowego. Umieszczony jest ona samym końcu płyty i jest to finał godny wielkiego muzycznego dzieła. Gościnnie śpiewa tu… Marco Glühmann z grupy Sylvan. I to jak śpiewa! Jego dramatyczna partia wokalna nadaje temu utworowi kolorytu i we wspaniały sposób napędza rozwój muzycznych wypadków. W pewnym momencie pojawiają się tu dziecięce głosy. Jak się okazuje, to dzieci Tereka - Lara i Ward. To bardzo emocjonalna kompozycja kreśląca portret człowieka, który spogląda wstecz na siebie poprzez pryzmat dzieciństwa, próbując zrozumieć i przeprosić sam siebie za wszystkie popełnione błędy. Próbuje u kresu swojego życia znowu odnaleźć w sobie dziecko. Fantastyczne zakończenie albumu.

Ale przejdźmy do początku płyty. W otwierającym ten zestaw nagraniu „Burden Of Memories” wokalnie udziela się Domenik Papaemmanouil z grupy Wastefall. Przez większość czasu tego spektakularnego utworu prowadzone są jakby wokalne „rozmowy”, wymiany informacji, dialogi, dyskusje, retrospektywne głosy odnoszące się zapewne do przeszłości oraz do tytułowych wspomnień. Z pozoru daje to poczucie pewnego chaosu, ale w tym szaleństwie jest metoda. Mocny początek, wysoko wieszający poprzeczkę i na szczęście pozostałe kompozycje także trzymają ten wysoki poziom.

W „Silence” za mikrofonem stanął Mike Anderson z grupy Cloudscape, w przepełnionym growlami „If I Leave Today” na wokalu pojawia się Stefan Zall z Wolverine, a w „Into Flesh And Blood” śpiewa Henrik Bath z Dark Water. Ta różnorodność po stronie wokalnej w ogóle nie kładzie się cieniem na spójności płyty. Tym bardziej, że i wśród instrumentalistów spotykamy bardzo znane w progrockowym światku nazwiska: Kristoffer Gildenlöw (ex-Pain Of Salvation) gra na basie w „Silence”, Frank Hermanny (Adagio) pojawia się w „Burden Of Memories”, a Johan Niemann (Evergrey) w „Into Flesh And Blood”.

„Curtain Falls”, jako się rzekło, to na wskroś prog(metalowy) album, a tu i ówdzie (przede wszystkim we wstępie do utworu „Silence”) pojawiają się na nim orientalne motywy. To zasługa syryjskich muzyków: Ibrahima Kadara (kawala) i Mohammada Shahady (tar).

„Curtain Falls” to album niezwykły, powodujący, że w trakcie słuchania u odbiorcy momentalnie rodzą się ciepłe uczucia. I choć muzycznie jest to rzecz mocna (liczne strzeliste gitarowe riffy i karkołomne klawiszowe solówki), chwilami nawet ciężka (wspomniane już growle), ale przez cały czas słuchaniu jej towarzyszy nastrój lekkości i swoistej nostalgii. To piękna muzyczna przygoda. To historia dotycząca każdego z nas. To opowieść o najsłabszych momentach w życiu i o triumfalnych powrotach po upadkach, to historia przegrywania z jednej - i wygrywania z drugiej strony… To opowieść o cenie, którą płacimy, by znaleźć szczęście i dokonywać właściwych wyborów... To wreszcie kawał dobrej, przekonywującej muzyki, która – jak się okazuje – powstaje w tak egzotycznych dla nas zakątkach progrockowego świata, jak Syria. Nie ukrywam, że bardzo cieszę się z tego muzycznego „odkrycia”…

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku