Nine Stones Close to uznana już marka na progrockowej scenie muzycznej. Mieliście okazję o tej grupie poczytać również na stronie MLWZ, a to za sprawą Artura Chachlowskiego, który zrecenzował albumy "Traces" (2010) i ''One Eye On The Sunrise'' (2012). Możecie tam także przeczytać o początkach zespołu, więc nie będę powielał tych informacji.
Zacznę zatem od 2016 roku i kolejnej płyty ''Leaves''. W stosunku do poprzednich wydawnictw, w Nine Stones Close nastąpiły spore zmiany w składzie. Przede wszystkim Christiaan Bruin zastąpił Brendana Eyre na klawiszach, a zamiast Marca Atkinsona zaśpiewał Adrian O’Shaughnessy. Zmienił się również basista - nie było już Petera Vinka, a zamiast niego zagrał Peter Groen. Tak więc z poprzednich płyt pozostali jedynie Adrian Jones i perkusista Pieter van Hoorn. Pomimo utraty trzech tak świetnych muzyków Adrianowi udało się nagrać kapitalny album. ''Leaves'' była jedną z najlepszych płyt 2016 roku i mogłem tylko zastanawiać się czy zespół utrzyma tak wysoki poziom i kiedy się o tym przekonam? Niestety okrutny los znów dał o sobie znać i doświadczył Adriana ciężkimi perypetiami osobistymi. Zamiast szykować się do trasy koncertowej, jak i pisania materiału na kolejną płytę, muzyk zmuszony został do przeprowadzki (do Niemiec) i zaczęcia wszystkiego od początku. Potem na dokładkę przyplątała się depresja i wydawało się, że to już niestety koniec. Adrian Jones nie poddał się jednak i po kolejnej zmianie pobytu (tym razem przeniósł się do Szwajcarii) w 2023 roku skontaktował się z Brendanem Eyre i zaczęli wspólnie tworzyć, efektem czego jest album ''Diurnal'', którego premiera nastąpiła 11 lipca br. Mało tego, planowane jest wydanie w grudniu kolejnej płyty (ma ukazać się pod tytułem "Adventures In Anhedonia"). Czyż nie są to wspaniałe wiadomości? Może w końcu odmieni się zły los i Adrian na stałe zagości wśród wielkich progresywnej sceny muzycznej?
''Diurnal'' zdaje się to znamionować, bowiem jest znakomitym albumem, który, moim zdaniem, na pewno będzie kandydować do miana płyty roku. Skład Nine Stones Close kolejny raz uległ zmianie. Na klawiszach gra ponownie Brendan Eyre (Christiaan Bruin pozostał w zespole, mamy więc na „Diurnal” dwóch świetnych keyboardzistów). Wokalistą jest w dalszym ciągu Adrian ''Aio'' O'Shaughnessy, a Adrian Jones obsługuje gitary. Nowymi nabytkami są: Joachim van Praagh (bas) oraz Lars Spijkervet grający na perkusji. Łączny czas muzyki zawartej na ''Diurnal'' to 43 minuty i 43 sekundy zamkniętej w ośmiu utworach. Album zabiera słuchaczy od podnoszącego na duchu świtu pełnego nadziei i piękna, poprzez wzloty i upadki wydarzeń i myśli popołudnia, aż do chwil refleksji, gdy zachodzi słońce. Posiada ekspansywną, świeżą i promienną teksturę, która uderza w odbiorcę już w pierwszych sekundach i utrzymuje złocisty blask do samego końca. Znajdujemy tu epickie solówki gitarowe, emocjonalne wokale oraz mnóstwo wspaniałych klawiszy, które budują niezwykle melodyjny klimat. Sekcja rytmiczna jest wyjątkowo dobrze słyszalna i genialnie współgra z prowadzącymi instrumentami, tworząc całościowo niesamowitą atmosferę.
Skomponowany przez Brendana Eyre utwór ''Birds, Insects & Kites'' zaczyna się wznoszącymi dźwiękami syntezatora, które mają obrazować wschodzące na horyzoncie słońce i właśnie w tym momencie słuchacz rozpoczyna całodniową podróż, w którą zabiera go zespół Nine Stone Close. Gdy utwór powoli nabiera tempa, Jones - w swoim unikalnym, niepowtarzalnym stylu - uwalnia pierwszą z wielu wspaniałych solówek gitarowych. Czuć tu niezwykle uroczysty nastrój, a ostatnie trzydzieści sekund mieni się blaskiem promieni słonecznych odbijających się od kropel rosy lub radosną wolnością pierwszego przelatującego ptaka wyłaniającego się z porannej mgły. To wspaniałe otwarcie albumu, które przygotowuje słuchacza na wspaniałą muzyczną ucztę.
"The Veil" to krótki epizod w melancholijnej i ambientowej introspekcji, zaczynający się śpiewem owego ptaka, biciem dzwonów i leśnym gwarem. W głośnikach wirują nostalgiczne klawisze, a delikatna gitara miesza się z coraz bardziej złowieszczymi smyczkami i pojawia się poczucie zmiany, niekoniecznie na lepsze. Na końcu słyszymy dźwięki codzienności: cyfrowy zegarek, kroki i urywki rozmów. To wprowadzenie podróżników po przebudzeniu w dzień i jednocześnie do niezwykle pięknego nagrania ''Ghosted'', które delikatnie uwalnia wszystkie stłumione emocje skryte za kotarą nocy. W końcu możemy usłyszeć śpiew Adriana O'Shaughnessy'ego, który tonem swojego głosu po prostu chwyta za serce. W magiczny sposób otwiera umysły, kreując cudowne marzenia. Ten niesamowity nastrój uwydatnia uwodzicielska gitara Adriana Jones'a, która tworzy niezwykły duet z wokalistą. Niemal senne bębny Larsa Spijkerveta i soczyste pejzaże basowe okrywają peleryną niespokojne myśli, a całość wieńczą klimatyczne klawisze przy wtórze ćwierkających ptaków. Przepiękny utwór!
''Angel of Flies'' pokazuje więcej wpływów elektroniki i nadaje muzyce Nine Stones Close nowoczesne i fascynujące brzmienie. Po nieco dwóch minutach utwór przechodzi w ostry hard rock, tak ciężki, że musiał być chyba wyciosany z granitu. Trochę jakbym słuchał Tangerine Dream pomieszanego z Deep Purple i jest to połączenie na wskroś udane, dające niesamowitą dawkę pozytywnych wrażeń. To blisko ośmiominutowa miniepopeja z wirtuozerskimi popisami całej szóstki, kolejną niesamowitą solówką i absolutnie wspaniałym ''Aio'', który wspiął się tutaj na wyżyny wokalne.
''In Remembrance'' stanowi krótki łącznik, który spowalnia tętno swoją melancholijną kruchością. Mglista nostalgia przygotowuje słuchacza do epickiego blasku ''Frustration-Sedation'' - fascynującej, trwającej 12 minut muzycznej podróży, która uderza swoją dźwiękową wielkością od pierwszej nuty. Flirtowanie z wahadłem nastrojów nie jest łatwym przedsięwzięciem, ale uczucie zagłady przeplatane kontemplacyjnymi myślami jest po prostu odurzające, bo słuchacz po prostu wie, że eksplozja jest tuż tuż. Utwór zagłębia się w tematy emocjonalnego zamętu, oderwania i poszukiwania pokoju. Po dziewięćdziesięciu sekundach tupiącej perkusji i przepełnionej żółcią solówce Jonesa, nadchodzi okres dziwnego spokoju.
''Szepczący wiatr, niegdyś pełen rozkoszy / Teraz niesie echa cichej walki / W klatce niewypowiedzianych tajemnic / Ból serca zakopany głęboko w naszej duszy / Ciężkie serce / Pusta rola / Zagubiona w świecie poza naszą kontrolą''.
Przejście od zachwytu do konfliktu sugeruje utratę radości i początek wewnętrznej walki, poczucie uwięzienia i ukryty ból, sugerując nierozwiązane problemy i obciążenia emocjonalne. Nine Stones Close rozumieją, jak ważna jest cierpliwość w dłuższych kompozycjach i w miarę jak pierwsza połowa utworu stopniowo się rozwija, uczucie potrzeby uwolnienia narasta do prawie niemożliwego do opanowania poziomu. W końcu nadchodzi to – zarówno muzycznie, jak i lirycznie – po pięciu i pół minutach, wraz ze zniesieniem przytłaczającej atmosfery i przejściem do bardziej pogodnego i spokojnego stanu, z naturalnymi elementami symbolizującymi oczyszczenie i odnowę.
''Stojąc w deszczu / W inny letni dzień / Patrząc, jak moje chmury się rozwiewają / Czując szepczący wiatr / Otulony swoim uściskiem / Patrząc, jak słońce całuje szarość / Słodki spokój / Słodkie uwolnienie...''.
Tak, słodkie uwolnienie. Na nieszczęście dla głównego bohatera, ta atmosfera nie ma trwać wiecznie, a w końcowych minutach utworu powraca do męczących aspektów otwarcia, wskazując na cykliczność życia i nastroje, które zarówno nas zachwycają, jak i prześladują.
Dzieje się tu tak wiele, że nawet nie zauważymy końca, który zresztą jest raptowny i przechodzi w nieco posępny, acz przepiękny utwór ''Golden Hour''. To zaledwie 90 sekund cudownej melancholii zagranej na gitarze, pianinie i kontrabasie wprowadzającej do równie nostalgicznego ''Dusk'', który zaczyna się od powściągliwych uderzeń perkusji naśladujących ciche piękno zmierzchu. Rdzeniem tej wspaniałej kompozycji są bluesowa gitara i tęskny wokal, które prowadzą do ekspansywnego pejzażu dźwiękowego zaproponowanego przez pozostalych muzyków. Czujemy, że nadchodzi noc, a zmęczenie i znużenie zebrały już swoje żniwo. Poduszki w atłasowych poszewkach wzywają bohatera, by delikatnie zapadł w sen. Jest to finezyjnie skonstruowane 10 minut czystej magii zaklętej w nutach. ''Zmierzch'' jest kontemplacyjną refleksją nad przemijaniem, nieuchronnością końca i spokojną akceptacją przemijalności życia. To wspaniałe zakończenie tego niezwykłego i jednego z najlepszych albumów tego roku.
Wprawne ucho znającego się na rzeczy słuchacza wychwyci tu i ówdzie dźwięki nieobce fanom Pink Floyd, Marillion, Steve'a Hacketta, Camel, Deep Purple, a nawet Led Zeppelin, ale Nine Stones Close wcale nie brzmi jak którykolwiek z nich przez dłuższy czas, więc nie można mówić o jakimkolwiek naśladownictwie – zespół zabiera nas za to w SWÓJ własny niesamowity muzyczny świat. ''Diurnal'' jest bardzo emocjonalny, spójny i przekonujący. Usatysfakcjonuje wszystkich miłośników lubiących połączenie subtelnego progresywnygo grania z ciężkim rockiem. Dajcie się uwieść dźwiękowo temu mistrzowskiemu albumowi i wraz z Adrianem 'Aio' O'Shaughnessym, Adrianem Jonesem, Christiaanem Bruinem, Brendanem Eyre, Joachimem van Praaghem i Larsem Spijkervetem wyruszcie w niezwykłą podróż muzyczną. Dziękuję Panowie , że znów jesteście…