Argos - Halfway Between Heaven And Mirth

Rysiek Puciato

Może będzie to zbyt daleko posunięte twierdzenie, ale dorobek muzyczny grupy Argos można by podzielić (oczywiście z dużą dozą spolegliwości dla takiego podziału) na albumy piosenkowe i… bardziej połamanorytmowe (czytaj: bardziej progresywnie zaangażowane).

Zacznijmy od debiutu z roku 2009 – płyta „Argos” to czternaście utworów o piosenkowych czasach trwania i takich samych aranżacjach. Kolejny album, „Circles” (2010), to już niemal 60 minut muzyki z bardziej połamanym metrum. I choć zostaje zachowana zasada krótkich utworów, to jednak są one już bardziej „progresywne”. Są gitary, które czarują solówkami, jest odczuwalny wpływ na całość klawiszy. Album „Cruel Symmetry” z roku 2012, to już „poważny”, symfonicznie brzmiący, kawałek muzyki, a tytułowy utwór prowadzi nas przez niemal 20 minut krętymi kompozycyjnymi drogami. Na płycie z roku 2015 – „A Seasonal Affair” wracamy do układu piosenkowego z niesamowicie brzmiącymi klawiszami. Ale są też utwory, które sprawiają, że całość brzmi nieco lżej, niemal AOR-owo. Kolejne wydawnictwo, to kolejna zmiana. Rok 2018 przynosi płytę „Unidentified Dying Objects”. A na niej kompozycje z wyraźnym wpływem canterbury’owskim. Jest też „zagmatwany” osiemnastominutowy utwór pt. „When The Tides Come In”. „The Other Life” – album z roku 2021 - to ponownie „piosenki” o różnym stopniu progresywnej ciężkości. I ponownie obok progresywno-psychodelicznie brzmiących utworów, pojawiają się niemal AOR-owe kompozycje.

Czas zadać pytanie: jaka jest w związku z tym, co powyżej, płyta najnowsza? Czy zachowany jest, wymyślony na potrzeby tej recenzji, podział na płyty „piosenkowe” i „progresywnie zaangażowane”? Aby zapętlić i utrudnić odpowiedź dodajmy, że wśród gości zaproszonych do współpracy są tacy wykonawcy, jak: Marek Arnold (Seven Steps To The Green Door) grający na klarnecie i saksofonie oraz Andy Tillison (The Tangent) na klawiszach. Nie, nie zamierzam Państwa oszczędzać. W programie płyty jest jeszcze utwór trwający ponad dwadzieścia minut.

Jeżeli jednak spojrzeć na ten album z wakacyjnego, słonecznego punktu widzenia, to… dostaliśmy właśnie bardzo… wakacyjny zestaw. Już pierwszy utwór, „Marshmallow Moon” (którego wersję alternatywną także umieszczono na płycie), przypomina – oj, będą się Państwo śmiali - zespół Dire Straits z koncertu „Alchemy”, kiedy to panowie gitarzyści (jak to było w zwyczaju w tamtych latach) „machają” gitarami w ten sam rytm i tę samą stronę. Słuchając tego utworu właśnie takie odczucia budzą się w człowieku: rytm, popowa aranżacja, słowem: potupać, postukać i uradować duszę.

„The Fire Of Life” i „Fidgety Philip” – kolejne dwa utwory z płyty to już jednak progresja pełna gębą. Ale… zmiękczona przez saksofon Marka Arnolda i pasaże skrzypcowe (w wykonaniu Alexeia Tolpygo). Ten ostatni utwór powinien się spodobać także zwolennikom mocnych i zdecydowanie grających organów.

Symfonicznie brzmiąca gracja wraca wraz z kolejną kompozycją – „Fontanelli's Dream”. Mijające się klawisze, blachy perkusji i wokal przez prawie cztery minuty czarują spokojem i lekkością. I choć daje się tu usłyszeć motywy lekko jazzujące, to przydają one kompozycji dodatkowej atmosfery spokoju.

Jazzujący początek kompozycji „Make Me Smile” wskazywałby na większy wpływ na całość brzmienia Andy Tillisona i… prawie tak jest, ale tylko przez półtorej minuty. Bo potem jest progresywnie, balladowo i symfonicznie. Spragnionym gitarowych solówek proponuję wytrwać do trzeciej minuty.

Jeżeli będzie Państwu kiedyś bardzo smutno, to proszę posłuchać utworu „The Other Life”. Przysłowiowego konia z rzędem temu, komu ten beatlesowsko brzmiący kawałek nie przyniesie ukojenia. I te słowa: „(…) I must find another life…. One day…”. Fortepian, głos i skrzypce. Czy trzeba czegoś więcej?... Trzy „instrumenty” i można poczuć się jak… z jednej strony na szkolnym przedstawieniu, a z drugiej jak w zadymionej sali barowej.

„Daedalus Machine” to opus magnum płyty. Dwadzieścia minut. Gitarowo-wokalny początek sprawia, że nastawiamy się na posłuchanie ballady i tak jest przez pierwsze dwie minuty, bo potem do głosu dochodzą organy i gitara i…. faktycznie zaczyna się ballada, tyle, że w ładnym neoprogresywnym ubraniu. To, czego potrzebuje prog-fan zaczyna się w piątej minucie, kiedy do gry wchodzą cudne klawisze. A potem…. A potem jeszcze saksofon i tak można płynąć i płynąć przez resztę utworu.

Utwór i cała płyta kończy się, tak jak się zaczyna: gitarowo-wokalnym, spokojnym outro. A ostatnia minuta i cichnące solo gitary pozostawia jakiś niedosyt…

Jak to podsumować? To jest dobra płyta na każdy sezon. Przyda się teraz, kiedy wakacje i ciepło. Będzie też idealna do słuchania jesienią, bo jest pełna muzycznych smaczków. Powinna się spodobać tym, którzy lubią różnorodność kompozycyjną. Utwór „Marshmallow Moon” (w obu wersjach) nadaje się w całej pełni jako hit dnia. „The Other Life” – sami Państwo posłuchajcie…, a „Daedalus Machine” zaspokoi wybrednego poszukiwacza kompozycji długich i muzycznie zmiennych.

Chyba więc w postaci „Halfway Between Heaven And Mirth” mamy do czynienia z… piosenkową płytą zespołu Argos.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku