Turning Virtue – He Held The Sun Captive

Maciej Niemczak

Jestem daleki od przelewania na papier jakichkolwiek stanów euforycznych, ale czasem trudno się od tego tak do końca powstrzymać. Pierwsze przesłuchanie nowego albumu grupy Turning Virtue wprawiło mnie w zdumienie, drugie wgniotło w fotel, a kolejne – w tym stanie utrzymały. Owszem, dwie poprzednie płyty (''A Temporary Human Experience'' z 2016 r. i ''Beautiful'' z 2020 r.) zaciekawiły mnie, ale nie do tego stopnia, żebym z utęsknieniem wyczekiwał następnego krążka. Na ''He Held the Sun Captive'' trafiłem dość przypadkowo na Bandcampie i pierwszą myślą było: a, to ci Amerykanie od ''One in the Same''. Ciekawe czy rozwinęli skrzydła, czy też odwalili pańszczyznę? Niecałe 32 minuty muzyki to niedużo i w razie czego nie będzie szkoda straconego czasu. Dodatkowym impulsem było nazwisko nowego perkusisty, ale o tym troszkę później. I co? SZOK!!! To niesamowity album, którego jedyną wadą jest to, że tak szybko się kończy, no, ale to podobno pierwsza część dwupłytowego konceptu, więc wybaczam im te pół godziny i z niecierpliwością (tym razem) czekam na kolejne wydawnictwo zatytułowane ''The Secret of The Golden Lotus''.

Teraz trochę historii, bo zespół z Buffalo jest praktycznie w Polsce nieznany (a szkoda). Na jego czele stoi syn polskich emigrantów David Karczewski, który w dzieciństwie (wraz z siostrą) śpiewał nawet polskie piosenki i to w naszym ojczystym języku. Gitarzysta Davey K (bo z takim pseudonimem również się spotkacie) w 1982 roku wraz ze swoim kolegą DPA, który grał na basie założyli Turning Virtue i przez wiele lat było to granie dla czystej przyjemności. Przeczytajcie zresztą, co ma do powiedzenia David: ''Nigdy nie obchodziło nas, czy zarabiamy pieniądze i nigdy nie dbaliśmy o to, czy staniemy się sławni. Obchodziła nas tylko sztuka tworzenia muzyki i nigdy nie zachwialiśmy się w tym postanowieniu. Zaczynaliśmy jako nastolatkowie, a teraz zbliżamy się do pięćdziesiątki i wciąż mamy w sobie ten ogień, który mieliśmy, gdy byliśmy dziećmi. To prawdziwy festiwal miłości, kochamy tworzyć i kochamy się nawzajem''.

W 1997 roku ukazał się debiutancki album ''Anomaly Room'', nagrany przez Davida (który również zaśpiewał), DPA, drugiego gitarzystę, Keva Stefanskiego, oraz perkusistę Lewisa Lamonte. Po jego nagraniu zamilkli na blisko dwie dekady. Po dziwietnastu latach (w 2016 r.) wydali drugą płytę ''A Temporary Human Experience". Keva zastąpił Carl Cino, a za bębnami usiadł Mark Zonder (tak, tak - ten z Fates Warning). Zmiany w składzie spowodowały, że muzyka Turning Virtue stała się odrobinę bardziej drapieżna, ale ciężko było ją jednoznacznie zaszufladkować i w zasadzie tak pozostało do dziś. To jak brzmią jest zasługą nie tylko samych muzyków, ale i człowieka, który od tego albumu był odpowiedzialny za miks i produkcję. Mowa o Timie Palmerze, który współpracował z takimi tuzami, jak Porcupine Tree, Pearl Jam, U2 czy David Bowie. W tym samym zestawie osobowym został nagrany album ''Beautiful'', który ukazał się w 2020 r. No i dochodzimy do Turning Virtue AD 2024 i albumu ''He Held the Sun Captive''. Jako drugi gitarzysta pojawił się stary kumpel Davida - Mark "Spicoli" Hellanbach, a za perkusję odpowiedzialny jest Baard Kolstad grupy z Leprous (to ten dodatkowy impuls, o którym wcześniej wspomniałem). Świetne klawisze zapewnił Dan Sciolino z Forever In Transit i dodatkowo Tim Palmer. Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o dwóch gitarzystach, którzy znakomicie wspomogli grupę w utworach otwierających album. Są to Gavin Bushell oraz Darren Burns i naprawdę warto posłuchać ich solówek, ale więcej o tym napiszę przy okazji omawiania poszczególnych nagrań.

Zasadniczo, oprócz przekazywania głębszych treści, celem sztuki jest także uwrażliwianie odbiorcy na piękno i wywoływanie określonych stanów emocjonalnych. Album ''He Held the Sun Captive'' nam to zapewnia. Otwierający płytę utwór ''Facilitation'' zaczyna się wspaniałą melodią basu DPA oraz kojącym głosem Davida W tle delikatnie migocą klawisze, które po minucie dają sygnał gitarom do bardziej energicznej pracy. Obie nieco mroczne i pełne żalu, znakomicie się uzupełniają. Baard swoimi bębnami napędza tempo i wydaje się, że za chwilę nastąpi eksplozja, a tu od trzeciej minuty do akcji wkracza trzeci gitarzysta (Gavin Bushell) i rozpoczyna się niesamowita symfonia dźwięków płynących wprost ze strun trącanych jego sprawnymi palcami. Melodia pełna jest melancholii, jakiegoś takiego wewnętrznego cierpienia, ale jakże jest piękna i kojąca jednocześnie. Po sześciu minutach następuje krótki funkowy przerywnik, by po następnej minucie nagranie znów nabrało tempa. Świetne organy, drapieżne riffy, znakomita perkusja, brzęczący bas, cudowny wokal i tak już do końca, w ciągle zmieniającym się tempie. W ósmej minucie mamy wrażenie, jakbyśmy słyszeli Anathemę w najlepszej wersji, a za chwilę Roba Cottinghama i jego Cairo. To niesamowite, wręcz epickie, bo prawie dziesięciominutowe dzieło, dzięki któremu możemy powiedzieć, że rock progresywny ma się świetnie. A to dopiero początek.

''When We Were Gods'' rozpoczyna się dźwiękami przypominającymi Pink Floyd. Czy lubicie Blackfield? No to na pewno pokochacie ten utwór. Pierwsze cztery minuty to wręcz ballada z zapadającym w pamięć niesamowitym refrenem. Sprawia to cudowny głos Davida, ale i słodko brzmiące w tle sympatyczne klawisze. Baard Kolstad i DPA subtelnie, acz wyraziście, nadają tempo, a gitary dodają tylko kolorytu. Po czwartej minucie jest coraz szybciej, a kulminacyjnym punktem jest wybuchowa solówka Darrena Burnsa. Ten utwór jest niczym zjawisko meteorologiczne, być może to nie huragan ani orkan, ale jednak może być sporym zagrożeniem dla lodowców. Ujmuje, przyciąga, ociepla, rozgrzewa, pochłania, wciąga i nie zatapia, ale potrafi stopić.

''Inimicus'' zaczyna się lekko, wręcz zwiewnie, dźwiękami szumiących fal. W połowie utworu słychać wspaniałą gitarę, która służy jako wstęp do całkowitej zmiany nastroju i intensywności, a słowo mówione działa jako polemika ze strachem i największym wrogiem, który kryje się w środku nas ludzi. Kiedy kończy się ta swoista tyrada, brzęczący fortepian przenosi słuchacza z powrotem do nadrzędnego, sennego rdzenia piosenki. Cudowna kompozycja z kilkoma zmianami tempa, mająca w sobie coś z Porcupine Tree, Twelth Night a nawet odrobinę Pet Shop Boys. Utwór zachęca wręcz do tego, aby w piękny, słoneczny dzień ze słuchawkami w uszach otworzyć okno, siąść na parapecie i z rozwianymi wiatrem włosami, z rozmarzonym wyrazem twarzy i błogim uśmiechem, wpatrywać się w skaczące promienie, leniwie sunące po niebie chmury i przechodzących nieopodal spacerujących ludzi.

Album zamyka ''Denouement''. To chyba najmroczniejszy pośród czterech utworów na ''He Held The Sun Captive''. Mroczny, co nie oznacza, że ciężki w odbiorze. Pierwsza połowa to w zasadzie ambientowa przestrzeń z akcentami gitarowymi, które tworzą nastrój, a druga część jest bardziej przestrzenna i melodyjna. Spacerockowe klawisze i znakomita perkusja tworzą niesamowitą atmosferę, a wokal, którego jest tu stosunkowo niewiele, potęguje doznania wspaniałej symfonicznej rozkoszy. Końcowy fragment brzmi jak unowocześniony Rush, taki ''A Farewell to Kings'' nagrany w 2024 r. przy akompaniamencie muzyków Pink Floyd…

Wymieniłem w tej recenzji sporo nazw zespołów bardziej znanych i uznanych niż Turning Virtue (mam nadzieję, że szybko dołączą do tych najlepszych), ale nie dlatego, by deprecjonować ich muzykę i zarzucać wtórne podejście do swoich kompozycji. Zrobiłem to, by zachęcić jak największą ilość słuchaczy do sięgnięcia po album ''He Held The Sun Captive'', bo naprawdę warto. To 30 minut czystej przyjemności, w której nie ma czasu na nudę. Słucha się tego po prostu wspaniale - eklektyczne, różnorodne nastroje i dźwięki, a wszystko to podane jest z więcej niż odrobiną rozmachu. To bardzo kreatywny album, który oddaje hołd wielkim, a jednocześnie pozostaje w swojej własnej tożsamości. Znajdziecie tu niezwykle delikatne, przepełnione uczuciami i pięknem kompozycje, w których dużo jest przestrzeni, powietrza i miejsca na oddech. Połączone z porywającymi partiami instrumentalnymi tworzą niesamowitą atmosferę, którą rozmiękcza przepiękny głos Davida Karczewskiego. Myślę, że niejednemu fanowi rocka zapadnie w pamięci jego kojący śpiew. Dlatego gorąco polecam najnowszą płytę Turning Virtue i czekam na kolejne cuda wyczarowane przez tę amerykańską grupę.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku