„Keep your powder dry” – ten dawny angielski frazeologizm poprzez metaforę konieczności utrzymywania suchości strzelniczego prochu uczula, by w chaosie rzeczywistości trzymać równowagę – zachowywać spokój, ale spokój nacechowany gotowością, by w razie konieczności stawić czoła nieprzewidywalnym przejawom tegoż chaosu. Taką właśnie myśl przewodnią obrał sobie Tim Bowness, pisząc piosenki na swój nowy album „Powder Dry”.
Eksplorując w tekstach zagadnienia ekstremów, które coraz silniej sterują dzisiejszym światem, ową chaotyczną rzeczywistość Bowness obrazuje muzyką pełną kontrastów. Koncepcja taka, niekoniecznie cechująca ogół jego twórczości, wyraźnie rysowała się już w przypadku poprzedniego albumu „Butterfly Mind” (2022), tu zaś ta inteligentna żonglerka przeciwnościami, nastrojami, dynamiką stała się faktyczną ideą napędzającą kompletne dzieło. Co ciekawe, to wbrew pozorom album o najbardziej osobistym charakterze z możliwych - „Powder Dry” jest pierwszą płytą wokalisty No-Man w całości stworzoną w sensie instrumentalnym przez niego samego. Tym samym artysta, przynajmniej w tym momencie swojej twórczej historii, prezentuje się w zgoła bardziej złożony sposób aniżeli Tim Bowness powszechnie najpewniej odbierany - jako melancholijny, rozmarzony, nastrojowy wokalista.
Sam album, mimo wielkokrotnego przywoływania tych dobrze znanych, jakby pochodzących ze snu nastrojów melancholii, jako całość zdecydowanie nie jest w stanie odprężyć, rozmarzyć – niepokojenie, wyrywanie z pozornego letargu zdaje się być tu wręcz ambicją twórcy, który samą formułę płyty zaplanował tak, by oddać dynamikę wizji współczesnego świata i jej odbicia w muzyce. Średnia długość trwania utworów wynosi tu bowiem zaledwie dwie minuty, a tylko dwa spośród aż szesnastu nagrań trwają powyżej czterech minut.
Dłuższe obcowanie z tą niełatwą płytą, ułożoną zresztą w tak nieoczywisty i trudny jak na przyzwyczajenia odbiorców Bownessa sposób, pozwala dojść do wniosków, które zapewne najpełniej uczyniłyby zadość ambicjom twórcy tej muzyki, który, co nie od dziś wiadomo, konsekwentnie hołduje klasycznej czterdziestominutowej formie albumu oraz idei traktowania go jako całości. No właśnie, płyty „Powder Dry” najlepiej słucha się od deski do deski, gdy te wielobarwne, pełne zaskoczeń i kontrastów miniatury, choć ze sobą niepołączone, układają się we wspólny kontekst.
Koncepcja stworzenia albumu z ciętych piosenek, formalnie wręcz kompaktowych utworów, jak również i koncepcja stworzenia całości w pojedynkę, są nowością w twórczości Tima Bownessa. Muzyka sama w sobie jednak nie odkrywa raczej dla jego muzycznego świata nowych lądów, a raczej sięga, czasem głębiej wstecz, do eksplorowanych wcześniej terytoriów. Natomiast dawniej obecne, ale ledwie sygnalizowane, agresywne foniczne terytoria, tu otrzymują rzeczywistą autonomię, tym samym na „Powder Dry”, jak na żadnej innej solowej płycie, Tim Bowness dąży wyraźnie i świadomie do zachowania tej równowagi, balansu pomiędzy sprzecznościami. Zdecydowanie warto samemu sprawdzić, jak mu się ta sztuka udaje, choć polecałbym odbiór tego muzycznego zwierciadła świata w pełnym, nieprzerwanym czterdziestominutowym wymiarze.