Bard to brytyjski zespół złożony z pięciu muzyków: Gavin Webb (v), Neil Cockle (k), Mark Cadman (bg), Aleem Saleh (dr) i Dave Clarke (g). Panowie debiutują właśnie płytą zatytułowaną „Placidity”, na której prezentują oszczędną, ale bardzo melodyjną, miłą dla ucha muzykę. Jej podstawą jest prawdziwy dźwiękowy minimalizm – w większości utworów na planie pierwszym słychać delikatne dźwięki fortepianu, którym towarzyszą śpiewane przez Webba łzawym głosem piosenki. Dynamiczniejsze utwory – jak kończący płytę instrumental „I Can’t Believe It Fits In Here” należą na tym krążku do rzadkości. Program płyty zdominowany jest przez spokojne, balladowe utwory, którym wszakże trudno odmówić prawdziwego uroku. „Maybe” mógłby brylować nie tylko na szczytach zestawień najpopularniejszych singli, lecz także na playlistach komercyjnych rozgłośni radiowych. Niewiele ustępują mu nagrania „Coward”, „Blood” czy tytułowy „Placidity”. To naprawdę doskonałe piosenki. Tak, piosenki, gdyż grupa Bard najmocniej czuje się w takim właśnie, stosunkowo prostym, repertuarze. Choć od czasu do czasu próbuje się także zmierzyć z bardziej rozbudowana materią, ale starania te przynoszą raczej mierny rezultat. W otwierającym płytę (bardzo długim na tle reszty utworów na płycie, bo trwającym ponad 8 minut) utworze „I Know” zespół prezentuje na przykład efektowną partię zagraną na organach kościelnych, ciekawe solo na gitarze i następującą w finale długą solówkę klawiszy, ale wszystkie te zabiegi dają taki efekt, że mam wrażenie jakbym słuchał którejś z początkujących grup nurtu „odrodzenia progresywnego rocka” sprzed 25 lat. Nie wiem, być może to zamierzony efekt, ale produkcja muzyki na płycie „Placidity” utrzymana jest wyraźnie w duchu retro. Kolejnym tego przykładem może być utwór „Hollow (Fire And Broken Dreams)”, który brzmi niczym któreś nagranie z najwcześniejszych płyt w dorobku Roxy Music. Nie traktuję tego jako zarzut w stosunku do zespołu. Niemniej czuję się tym dość mocno zdziwiony, gdyż dzisiaj przyzwyczajeni jesteśmy do zupełnie innego podejścia do produkcji płyt. No chyba, że ta brzmieniowa stylizacja (?) jest celowym zabiegiem artystycznym zastosowanym przez zespół. Jeśli faktycznie tak jest, to grupie Bard należą się duże brawa. Nie zdziwcie się zatem, gdy sięgnięcie po płytę „Placidity”, że usłyszycie brzmienia, które w latach 80-tych utożsamiane były z nurtem „progressive rock revival” i brylowały w nagraniach grup Comedy Of Errors, Idle Hours, Manitou, Haze, Coltsfoot czy Ark. Tylko czy ktoś jeszcze dzisiaj w ogóle pamięta te zespoły?...
Bard - Placidity
, Artur Chachlowski