Muzykę Zip Tang znacie, drodzy Czytelnicy, z prezentowanej na naszych łamach poprzedniej płyty tego zespołu zatytułowanej „Luminiferous Ether”. Znacie też z radiowej prezentacji w Małym Leksykonie, kiedy to powszechny zachwyt wzbudziła własna wersja zespołu Zip Tang słynnego „Turkusa” z repertuaru ELP. Działo się to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy na rynku ukazał się album „The Road Home” Jordana Rudessa z jego interpretacją tego samego dzieła. I choć Jordan nagrał je z mnóstwem sławnych w prog rockowym świecie muzyków, to przez wielu odbiorców wersja grupy Zip Tang oceniona została zdecydowanie wyżej.
Nie będziemy dziś tracić czasu na nikomu niepotrzebne dywagacje czyja interpretacja okazała się ciekawsza. Faktem jest, że swoim debiutem ten pochodzący z Chicago kwartet, dał się poznać jako wielce obiecujący zespół złożony z bardzo uzdolnionych ludzi, którzy potrafią wnieść coś nowego w dość hermetyczny świat współczesnego progresywnego rocka. Te nowe pierwiastki to odrobina klimatu a’la „scena Canterbury”, nawiązujący do twórczości Franka Zappy styl niektórych utworów, a także umiejętne wpisywanie się w jazz rockową stylistykę utrzymaną w klimacie twórczości takich tuzów młodszego pokolenia, jak Frogg Cafe, Izz czy Echolyn. Wygląda na to, że w muzyce Zip Tang możemy z łatwością usłyszeć świeżo brzmiącą mieszankę przeszłości i teraźniejszości. Zespół wyraźnie czerpie z tego, co kiedyś już było w tzw. „progresywnym jazz rocku”, a także w bardzo inteligentny sposób trzyma rękę na pulsie, jeśli chodzi o nowoczesne trendy alternatywnego grania.
Grupę Zip Tang tworzy czterech wszechstronnych muzyków, którym nieobca jest „stara szkoła rocka”, co przejawia się nie tylko w opanowanej przez nich do perfekcji grze na poszczególnych instrumentach, lecz także w pewnego rodzaju elastyczności, a nawet wszechstronności w operowaniu niezwykłymi brzmieniami. Marcus Padgett, to niezwykle uzdolniony wokalista i pianista, lecz nade wszystko zachwyca on na płycie „Pank” niesamowitymi partiami granymi przez siebie na saksofonach. Rick Wolfe gra na basie, ale także śpiewa. Perry Merritt to trzeci główny wokalista, lecz przede wszystkim fantastyczny gitarzysta. Skład grupy uzupełnia finezyjnie grający na perkusji Fred Faller.
Dzięki wszechobecnym saksofonom oraz „połamanym” strukturom brzmieniowym Zip Tang idealnie wpisuje się na swojej nowej płycie w stylistykę fusion. Jednak dzięki naprawdę udanym partiom wokalnym układającym się w ciekawe linie melodyczne, zespół ten zdecydowanie odróżnia się od mnóstwa innych, dość do siebie podobnych, grup z kręgu progresywnego jazz rocka. Takie utwory jak „Footprints”, „One Last Beautiful Motion” (czają się w nim echa „jeżozwierzowej” muzyki), świetnie rozwiązany pod względem instrumentalnym (w finałowej sekcji panuje totalna psychodelia) „Deitrich Crashed My Enzo”, beatlesowski „Goodbye” czy intrygujący swym mrocznym wydźwiękiem „The Years” mogą spodobać się od już pierwszego przesłuchania. Dlatego też, choć „Pank” nie jest wcale płytą łatwą w odbiorze, mogę ją śmiało polecić nawet tym, którzy na dźwięk słów „jazz rock”, „fusion” czy „scena Canterbury” od razu odwracają się na pięcie i sięgają po coś bardziej uporządkowanego i melodyjnego.
Myślę, że Zip Tang dzięki płycie „Pank” zbudował doskonały pomost pomiędzy tradycyjnymi brzmieniami, zakotwiczonymi w najlepszych tradycjach progresywnego gatunku, a alternatywnymi dźwiękami, przepełnionymi eksperymentami i niekonwencjonalnymi poszukiwaniami. Trudna i ambitna to płyta. Ale potrafi wciągnąć i zafascynować oryginalnym podejściem do jazz rockowej stylistyki.