Presto Ballet - The Lost Art Of Time Travel

Artur Chachlowski

ImageKurdt Vanderhoof to na codzień gitarzysta thrash metalowej grupy Metal Church. Lecz jawnie przyznaje on, że jego muzyczne korzenie sięgają czasów, gdy swoje wczesne płyty wydawały zespoły Yes, Genesis i Kansas. I słychać to wyraźnie – szczególnie te „kansasowe” inspiracje – w muzyce jego nowego zespołu, Presto Ballet. „The Lost Art Of Time Travel” jest drugim, po wydanym przed trzema laty „Peace Among The Ruins”, albumem w dorobku tej formacji. Słychać na nim wyraźnie, że duch muzyki Presto Ballet ze swoim charakterystycznym feelingiem, zgrabną melodyką, piętrowymi harmoniami wokalnymi (świetny Scott Albright) oraz kolorową paletą przenajróżniejszych, acz utrzymanych w tradycyjnym stylu klasycznego rocka, barw, nastrojów i klimatów, unosi się gdzieś w starych, dobrych latach 70. ubiegłego wieku.

Jednak tym razem zespół Presto Ballet zafundował nam dodatkową atrakcję w postaci epickiej przestrzeni dźwiękowej, wyrażonej w długości utworów wypełniających program niniejszej płyty. Aż cztery z siedmiu kompozycji wypełniających ten krążek trwają po około 10 minut i więcej. I choć są one z założenia bardzo epickie, to Vanderhoof i spółka nie zapominają ani przez moment o przystępnych melodiach. Tryskają one raz za razem na tym albumie niczym gejzery na skutej lodem Islandii. Ponadto przez cały czas na płycie „The Lost Art Of Time Travel” słychać ciepłe analogowe brzmienie, kreowane przez moogi, melotrony i wszelkiego rodzaju instrumenty z „innej” epoki.

Utwory „The Mind Machine” (efektowne otwarcie płyty), „Haze” (świetny, lekko „rozmazany” finał albumu), a szczególnie trwająca blisko kwadrans suita „One Tragedy At A Time” swoim klimatem nawiązują do najlepszych tradycji gatunku, a tym samym są w stanie zadowolić nawet najwybredniejszych sympatyków melodyjnego, a zarazem epickiego art rocka. Dzięki tym utworom otrzymujemy „dwa w jednym”, a więc dawno nie słyszane tak udane połączenie prostoty z kompozycyjno-aranżacyjnym rozmachem.

Podobać mogą się też krótsze utwory, jak na przykład oparty na akustycznym brzmieniu gitar (czyżby kilka „skradzionych” taktów z „And You And I” grupy Yes?) „You’re Alive” czy urzekający swoją przejrzystą strukturą i chwytającą za serce lirycznością „I’m Not Blind”. W prostocie tkwi siła. Grupa Presto Ballet dobrze o tym wie. Na swoim nowym krążku zespół pokazał, że najlepsze efekty można uzyskać przy zastosowaniu stosunkowo prostych środków artystycznego wyrazu. Po co niepotrzebnie kombinować tam, gdzie tego nie potrzeba? Na nieco więcej instrumentalnej ekstrawagancji zespół pozwolił sobie w utworze „Easy Tomorrow”. Gdyby rozbudować aranżacje tego kawałka o skrzypce, można by odnieść wrażenie, że słucha się grupy Kansas z późnych lat 70.

Bardzo przyjemnie słucha się tego albumu. Szczególnie, gdy w progresywnym gatunku wysoko ceni się melodyjność, ciepło i klarowność brzmienia. Pod względem produkcyjnym naprawdę nie ma czego tej płycie zarzucić. Pod względem kompozycyjnym również. No chyba, żeby przyczepić się nieśmiertelnego zarzutu o wtórności współczesnych produkcji spod znaku progresywnego rocka. Wtórna, czy nie, ale niezwykle przyjemna w odbiorze jest muzyka na nowej płycie Presto Ballet. „The Lost Art Of Time Travel” to bardzo miła niespodzianka na koniec bieżącego prog ro(c)ku.

www.progrockrecords.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!