Watch, The - Live

Artur Chachlowski

ImagePo porywającym lutowym koncercie The Watch w Jastrzębiu Zdroju ostrzyłem sobie zęby na kolejną możliwość zobaczenia tej grupy na żywo. Tuż przed trzema koncertami tej włoskiej grupy organizowanymi przez agencję Oskar menedżer The Watch, Mattia, przesłał mi nowiutką, dopiero co wydaną koncertową płytę tego zespołu zatytułowaną bezpretensjonalnie „Live”. Jest to pierwszy oficjalny album tego zespołu z muzyką na żywo, nie licząc półoficjalnego krążka „Official Bootleg” nagranego w 2006 roku w Niemczech. Tym razem – sądząc po zapowiedzi rozpoczynającej występ – mamy do czynienia z materiałem zarejestrowanym przez zespół w trakcie tegorocznego koncertu we Francji. I zawiera on kawał niesamowicie pięknej progresywno–rockowej muzyki utrzymanej w klimacie starych nagrań grupy Genesis. Przyznam szczerze, że przez kilka dni poprzedzających występ The Watch w Piekarach Śląskich „katowałem” ten krążek na okrągło. I słowo daję, idealnie wprowadził mnie on w nastrój prawdziwego muzycznego święta, które rozegrało się w miniony piątek w Ośrodku Kultury „Andaluzja”.

Nie trzeba wcale wyglądać identycznie jak muzycy Genesis, by brzmieć na żywo równie dobrze, jak oni… Nie trzeba wcale przyklejać brody, zakładać peruki, ani wskakiwać z w ciuchy „z epoki”. Gdyby tak porównać oddzielone zaledwie dwoma miesiącami w czasoprzestrzeni polskie koncerty grup The Musical Box oraz The Watch, bez dwóch zdań lepiej wypadają ci drudzy. Wiem, wiem, różne są założenia dotyczące przedstawień, które dają oba te zespoły, lecz swoją bezpretensjonalnością, naturalnością, a przede wszystkim „muzycznym czuciem” twórczości wczesnego Genesis, Włosi biją swych kanadyjskich kolegów na głowę. O ile występ The Musical Box był co najwyżej „perfekcyjnym odwzorowaniem” występu Genesis na żywo sprzed 35 lat, to występy The Watch są czymś więcej. Są spektaklami pełnymi naturalnej swobody, niezwykłej magii oraz totalnego zakochania muzyków w twórczości grupy Genesis. Być może brakuje im rozmachu, feerii świateł, spektakularnych fajerwerków na scenie, tych charakterystycznych elementów składających się na „teatr rockowy”, ale ze swojej skromności i naturalności, z tej scenograficznej prostoty, o którą w Ośrodku Kultury „Andaluzja” nie jest trudno, muzycy The Watch uczynili niewątpliwą zaletę swoich występów na żywo.

Już drugi raz widziałem koncert The Watch w naszym kraju. Nie wiem, który był lepszy i wspanialszy: ten z minionego weekendu w Piekarach Śląskich czy ten sprzed 10 miesięcy w jastrzębskiej „Panoramie”. Nie podejmuję się oceny. Oba były piękne, rewelacyjne, wspaniałe. Oba niezwykle udane. Teraz zagrali trochę mniej własnego repertuaru, a tym samym pomieścili w setliście znacznie więcej genesisowskich utworów (m.in. „The Musical Box”, „Can-Utility And The Coastliners”, „Lilywhite Lilith” oraz znacznie dłuższą niż w Jastrzębiu Zdroju sekcję „Supper’s Ready”). Przyjechali też w odrobinę innym składzie niż ten który oglądaliśmy w Jastrzębiu i który gra na płycie „Live”. Na klawiszach zagrał Valerio De Vittorio, a nie Fabio Mancini, a na basie (a także na gitarach), wyglądający jak Jezus Chrystus – Guglielmo Mariotti, a nie skupiający się obecnie na pracy w swojej grupie Moongarden, Christiano Roversi. Oprócz nich na perkusji grał Marco Fabbri, na gitarach „siedzący” gitarzysta Giorgio Gabriel, a za mikrofonem śpiewał, grał na flecie, marakasach i tamburynie – Simone Rosetti. Jego głos i sposób interpretacji do złudzenia przypominają ekspresję wokalną Petera Gabriela. W dodatku wyraźnie słychać, że Simone jest po prostu przeogromnym fanem Genesis. Nie tylko potrafi odtworzyć wszelkie zawiłości muzyki tego zespołu, nie tylko z wyczuciem eksponuje wszystkie możliwe „kruczki”, których nie brakuje w muzyce starego Genesis, a także jest w stanie opowiedzieć anegdotę (jak tą o utworze „The Light”, który podobno był wykonywany przez Genesis na żywo tylko dwukrotnie, a po kilku latach przeistoczył się w „Lilywhite Lilith”) czy przypomnieć stare, wydawałoby się, że już dawno zapomniane utwory Genesis ze stron B wczesnych singli, jak „Happy The Man” (w tym utworze Valerio De Vittorio wyszedł zza swoich klawiszy i wziął do ręki gitarę, by na kilka minut wraz z kolegami przeistoczyć koncert w typowo akustyczny set), „Going Out To Get You”, „Twilight Alehouse” czy „Shepherd”. Wykonanie tego ostatniego, z fantastycznymi trójgłosowymi harmoniami wokalnymi, było jednym z najwspanialszych punktów programu piątkowego koncertu. Ciekawy podział głównej linii wokalnej na głosy Rosettiego i Mariottiego sprawiło, że na sali zrobiło się doprawdy magicznie. I pozostało już tak aż do samego końca występu.

Włosi odbyli ten koncert w ramach trasy „The Watch plays Genesis Nursery Show 1972” i nic dziwnego, że zagrali cały program tej pamiętnej, genesisowskiej płyty, ale nie brakło też krótkich wycieczek na albumy „Trespass”, „Foxtrot” i „The Lamb Lies Down On Broadway”. Zagrali też kilka własnych oryginalnych utworów. Swój występ rozpoczęli od „DNAlien”, w połowie koncertu pojawił się - jak zawsze świetnie wypadający na żywo – „Shining Bald Heads”, a w finale koncertu zagrali „Fishermana”, który łagodnie przeszedł w kilkuminutową sekcję „Supper’s Ready”.

Ale wróćmy do nowego koncertowego albumu The Watch pt. „Live”. W jego programie pojawił się tylko jeden genesisowski utwór - „Twilight Alehouse”, i to w zestawie z połączonym tym samym indeksem z nagraniem „Another Life” z ostatniej jak na razie, studyjnej płyty The Watch pt. „Primitive” (2007). Na swoim koncertowym krążku Włosi przedstawili przegląd swojego repertuaru obejmujący wszystkie studyjne płyty: począwszy od utworu „The Fisherman” z albumu „Twilight” (1997), kiedy to nazywali się jeszcze The Night Watch, poprzez „Riding The Elephant” z „Ghost”(2001), Shinning Bald Heads” i „Goddess” z „Vacuumm” (2004), aż po wspomniany już „Another Life” oraz „Sound of Silence” i ”Berlin 1936” z ubiegłorocznego albumu „Primitive”. Koncertowe wersje nie odbiegają zbytnio od swoich studyjnych pierwowzorów, co niewątpliwie świadczy o wysokich technicznych możliwościach zespołu.

Mnie zastanawia co innego i chciałbym na to zwrócić uwagę wszystkim niedowiarkom, którzy na The Watch patrzą jedynie, jako na odtwórców muzycznego dorobku Genesis. Własny repertuar The Watch utrzymany jest w tym samym stylu, co twórczość Genesis sprzed 30-35 lat. Mało tego, muzyka zespołu utrzymana jest na bardzo wysokim poziomie. I jak to powiedział Witold Andree (agencja Oskar): gdyby Genesis przetrwał do dzisiaj z Peterem Gabrielem w składzie, to grałby pewnie taką muzykę, jaką gra obecnie The Watch. Myślę, że jest w tym stwierdzeniu sporo prawdy i dlatego tej dowodzonej przez niezwykle skromnego i nieśmiałego, ale jakże utalentowanego Simone’a Rossetiego, grupie należą się przeogromne brawa. Zarówno za nową koncertową płytę pełną ich wspaniale zagranego oryginalnego materiału, jak i za ostatnią trasę koncertową po brzegi wypełnioną magicznie wykonaną przez nich muzyką Genesis. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!