Na czele francuskiego projektu Ksiz stoją Mathieu Spaeter (gitara) oraz Jimmy Pallagrosi (perkusja). Debiutancki krążek „Sandcrawler” zawiera 56 minut soczystych, instrumentalnych prog metalowych dźwięków, które spodobają się miłośnikom grup pokroju Liquid Tension Experiment czy Planet X. W pewnych momentach usłyszeć można także elementy jazz rocka czy funku. Zaproszeni goście: Jo Avarello (bas), Julien Sarazin (bas), Bruno Mori (bas), Manu Vallognes (bas), Fabrice Raboutot (klawisze), Rémi Plotton (akustyczne pianino), Julien Mathias (kontrabas) oraz Elvina Fredout (skrzypce) wspomogli głównych kompozytorów w uzyskaniu bogatego i zróżnicowanego brzmienia całej płyty.
Album składa się z 11 fragmentów:
Balrog wakes up. Intrygujące i wypełnione tajemniczymi odgłosami wprowadzenie, które przygotowuje słuchacza na pierwsze uderzenie.
Balrog dance. Zaczyna się od pokazu świetnej gry na perkusji Pallagrosiego. Spaeter na pierwszy plan wychodzi w okolicy 2 minuty, kiedy to popisuje się „ciężką” i połamaną partią gitary. Co więcej, kilkanaście sekund później diametralnie zmienia klimat i czaruje nas piękną, progresywną solówką.
The second world: Asgard. Pierwsza część 15-minutowej suity rozpoczyna się od przystępnej klawiszowej partii, której spokój zostaje zburzony w 2 minucie „łamańcami” gitarowo-perkusyjnymi. Ten nastrojowy kontrast przewija się zresztą przez cały utwór.
The second world: Mitgard. Na początek otrzymujemy kapitalną współpracę pianina z przybiciami perkusyjnymi. Po chwili dołącza się także niezwykle melodyjna gitara. W drugiej minucie następuje wyciszenie i do głosu dochodzą subtelne skrzypce Elviny Fredout, które równie dobrze spisują się w późniejszych mocniejszych nutach. W czwartej minucie mamy kolejną zmianę klimatu – metal przekształca się w „bujający” funk.
The second world: Niflhel. Potężne uderzenia bębnów nadają ton kompozycji przez pierwsze kilkanaście sekund, potem ustępują miejsca wirtuozerskim basowym popisom. „Niflhel” to prawdziwy majstersztyk technicznego grania – rozmowy gitarowo-klawiszowe i niesamowita gra sekcji rytmicznej przyprawiają o zawrót głowy.
Armattan. Chwila wytchnienia przy magicznych dźwiękach skrzypiec, do których dołączają się kolejne instrumenty tworząc wspólnie piękny jazz rockowy krajobraz muzyczny. W 3 minucie dodatkowo pojawia się urocza partia pianina, która jeszcze mocniej wzbogaca walory estetyczne tego nagrania. Każdy z muzyków dodaje coś od siebie, a przy tym żaden z nich nie epatuje nadmierną wirtuozerią. Dzięki temu została osiągnięta idealna harmonia.
Gedwëy Ignasia. Trudny w odbiorze utwór, głównie za sprawą skomplikowanej partii perkusji, która „łamie” strukturę całości. Należy jednak zaznaczyć, że poza „łamańcami” mamy tu także świetne melodie klawiszy i gitary, które wnoszą nieco łagodności do „Gedwëy Ignasia”. Francuzi mają talent do łączenia „pokręconych” motywów z malowniczymi dźwiękami. Siódma kompozycja jest tego najlepszym dowodem.
The sandcrawler’s intro. Krótka gitarowa miniaturka, będąca zapowiedzią kolejnego nagrania.
The sandcrawler. Zaczyna się dynamicznie od „pędzącej” perkusji. Tempo zmienia się jednak jak w kalejdoskopie – w jednej chwili jest bardzo szybkie, w innej natomiast powoli „kroczy”. Mathieu Spaeter kilkukrotnie zmienia technikę gry na gitarze, z łatwością ”żongluje” nastrojami i dopasowuje się do reszty instrumentalistów. „The sandcrawler” jest wizytówką wielkich umiejętności muzyków tworzących Ksiz.
Pasta solo. Bardzo ciekawa solówka perkusyjna Jimmy’ego Pallagrosiego. Nic dodać, nic ująć.
Dark bull. Finałowy utwór, który jest doskonałym podsumowaniem całej płyty. Wirtuozerska gra sekcji rytmicznej, „ciepłe” partie klawiszy oraz niezwykle różnorodne melodie gitarowe. „Dark bull” jest przewodnikiem po klimatach i gatunkach muzycznych, które przewijają się przez debiutancki krążek Francuzów. Na zakończenie otrzymujemy jeszcze cudowną solówkę Spaetera, która zaprasza do ponownego włączenia albumu od początku.
„Sandcrawler” jest bardzo solidnym wydawnictwem z kręgu instrumentalnego prog metalu. Muzycy dysponują sporymi umiejętnościami technicznymi, za pomocą których przekazują słuchaczom własną intrygującą i bogatą wizję muzyczną. Co warto podkreślić, nie unikają łączenia ze sobą różnych (często odmiennych) stylistyk, dzięki czemu końcowy efekt jest jeszcze ciekawszy. Krążek polecam wszystkim tym, dla których brak wokalisty nie jest czynnikiem przekreślającym danego artystę. Czasami zespoły wykonujące muzykę instrumentalną potrafią dostarczyć równie wielkich przeżyć, jak grupy posiadające w swych szeregach osobę śpiewającą. W przypadku projektu Ksiz tak właśnie jest. Warto posłuchać.