Płyta „Qualia” tajemniczego (w książeczce i na stronie internetowej brak nazwisk muzyków, ponadto zero informacji o instrumentach, którymi się posługują etc.) francuskiego zespołu Syrinx dość często kręciła się w moim domowym odtwarzaczu pomiędzy Świętami, a Nowym Rokiem. Muzyka wypełniająca ten album stanowiła swoistą przeciwwagę dla radosnych kolęd, które docierały do moich uszu w trakcie poprzednich dni. Bowiem cała płyta jest dość złożona, pełna skomplikowanych struktur dźwiękowych, a także wyszukanych aranżacji. Album wypełniają cztery, w większości pokaźnych rozmiarów, instrumentalne kompozycje. W najkrótszych słowach można byłoby je opisać jako mieszaninę potężnie brzmiących prog metalowych i jazz rockowych dźwięków, progresywnej kompleksowości, a także elementów muzyki fusion. Całość nie jest pozbawiona spokojnych, nieomal akustycznych fragmentów. Daje to w efekcie mieszankę, która przypomina coś w rodzaju produkcji Liquid Tension Experiment, Mahavishnu Orchestra, Johna McLaughlina czy jazz rockowej odmiany współczesnego King Crimson.
Otwierająca płytę kompozycja „Liber Nonacris” (19 minut 38 sekund) to prawdziwa kwintesencja muzyki grupy Syrinx. Znaleźć w niej można pełną paletę wymienionych wyżej gatunków. Czasem muzyka zespołu trochę lawiruje, jakby zbaczała z głównego nurtu, wchłania w siebie coraz to nowe pierwiastki, by za chwilę powrócić do głównej linii melodycznej, ale już przesyconej różnorodnymi, „wklejonymi” w magiczny sposób nowymi elementami. Mocno absorbująca to kompozycja i pełna barwnej różnorodności. Intryguje od początku do samego końca i stanowi prawdziwą muzyczną wizytówkę brzmienia zespołu.
Kompozycja nr 2 na płycie, „Acheiropoietes” (8 minut 40 sekund), to z kolei przykład jak nad dynamiką i złożonością brzmienia poprzedniego utworu górę bierze spokój i powaga. W nagraniu tym panuje nastrój błogiego nokturnu, albo nawet elegii, potęgowany ponurym brzmieniem klarnetów i saksofonów. Choć trzeba przyznać, że w końcowej części utworu Syrinx rozpędza się i przedstawia niezłą „wymiatankę” w stylu instrumentalnej części kompozycji „Starless” grupy King Crimson.
Trzeci utwór to „Le Grand Dieu Pan” (14 minut 44 sekundy), w której wyróżnia się długa część fortepianowa, wzbogacona raz dźwiękami wiolonczeli, a raz akustycznej gitary, Nagranie to posiada dość spokojny wydźwięk z wyróżniającymi się zgrabnymi partiami fletu i fortepianu, które dość szybko zapadają w pamięć.
Wreszcie kończący płytę, najkrótszy w tym zestawie utwór „Le Vingt-Et-Unieme Cercle” (5 minut 45 sekund), to zwarty, niemal przebojowy fragment, w którym zachwycają przenikające się niezwykłej urody partie syntezatorów i gitary flamenco. Nagranie to urywa się dość niespodziewanie, pozostawiając w uszach odbiorczy odgłos podobny do potężnej eksplozji nuklearnej. Finał płyty budzi niepokój, ale też prowokuje do ponownego wciśnięcia klawisza PLAY i do kolejnej próby zmierzenia się z tym niewątpliwie intrygującym albumem.
Niedawno na naszych łamach recenzowaliśmy płytę „Sandcrawler” innej francuskiej formacji, Ksiz. W sumie to bardzo podobne do siebie płyty, wypełnione muzyką zbliżoną do siebie swoim stylem i klimatem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Który z tych albumów prezentuje się lepiej? Doprawdy trudno to ocenić. Nie pozostaje mi nic innego jak pozostawić do rozstrzygnięcia tę wątpliwość naszym Czytelnikom. I gorąco zachęcić do zapoznania się z zawartością obu tych wydawnictw. Naprawdę warto. Szczególnie miłośnicy instrumentalnego jazz (prog) rocka z pewnością znajdą na nich mnóstwo cieszących ich uszy dźwięków.