Satellite - A Street Between Sunrise And Sunset

Artur Chachlowski

ImageWojtek Szadkowski – lider nieistniejącej grupy Collage założył nowy zespół. Początkowo formacja Satellite istniała niezobowiązująco jako luźne trio: Szadkowski (dr) – Darek Lisowski (k) – Krzysztof Narbut (g). W miarę upływu czasu muzyka zespołu zaczęła nabierać coraz konkretniejszego wymiaru. Stało się tak po części za sprawą konsekwencji i artystycznego uporu Szadkowskiego,  a po części dzięki dołączeniu do Satellite muzyków działających kiedyś w zespole Collage: Mirka Gila (g), Roberta Amiriana (v), Przemka Zawadzkiego (bg) i Krzysztofa Palczewskiego (k), który ponadto zajął się produkcją materiału wydanego na płycie „A Street Between Sunrise And Sunset”. To album z kluczem, opowiadający o dwojakim pojmowaniu świata, o cienkiej linii pomiędzy skutkami różnych wyborów, o postrzeganiu rzeczywistości z dwóch przeciwległych stron ulicy. Muzycznie zaś Satellite jawi się jako ewidentny spadkobierca dokonań Collage. Doskonale słucha się tej płyty. Zawarta na niej muzyka jest zdecydowanie progresywna, a jednocześnie niesamowicie melodyjna. Zespół umiejętnie buduje przepiękne klimaty, maluje muzyczne obrazy, dźwięki idealnie współgrają ze sobą i rozwijają się w zachwycające formy muzyczne. Odnoszę wrażenie, że grupie Satellite pod tym względem bardzo blisko jest do Pendragonu. Znajdziemy tu też echa muzyki Genesis, szczególnie w syntezatorowym solo kończącym utwór „The Evening Wind”, będącym ukłonem pod adresem Tony Banksa. Zresztą i kompozycja „Fight” dedykowana jest „T.B.” – kto wie czy nie chodzi tu właśnie o klawiszowca Genesis? Z kolei gitarowe partie Sarhana w utworze „On The Run” przywodzą na myśl grę Steve’a Howe’a z Yes. A okładkę płyty zaprojektował sam Mark Wilkinson – swego czasu nadworny grafik Marillionu. Wiemy już zatem gdzie Satellite szukał swoich inspiracji. I niewątpliwie odnalazł je tam, przetworzył i podał je nam w postaci bardzo udanego debiutu. Album ten z pewnością będzie zbierał sporo pozytywnych recenzji, ale nie byłbym sobą, gdybym do tej beczki miodu nie dodał odrobiny dziegciu. Płyta jest chyba odrobinę za długa, a przez to miejscami nieco monotonna. Bardzo długo nie potrafiłem ze słuchu odróżnić jednej kompozycji od drugiej. Wydają się one zbyt do siebie podobne. I mam też wrażenie, że Robert Amirian był już kiedyś w znacznie lepszej formie wokalnej. Ale nie myślcie, że wybrzydzam. To nie jest dobra płyta. To płyta bardzo dobra!
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok