Cannata - My Back Pages Volume 1

Artur Chachlowski

ImageNa początek trochę wiedzy encyklopedycznej. Jeff Cannata: amerykański muzyk i wokalista obdarzony charakterystycznym mocnym i bardzo rockowym głosem. W latach 1969-1976 członek działającej w Connecticut formacji Jasper Wrath. Wydał z nią kilka płyt, które pozostawiły po sobie tak dobre wrażenie w pamięci wśród tysięcy fanów, że do dzisiaj w pewnych kręgach Jasper Wrath uważany jest za jeden z najbardziej szanowanych zespołów amerykańskiego rocka swoich czasów. Podobno po jednym z występów grupy Yes w Waterbury (stan Connecticut) Jeff podszedł do Ricka Wakemana i spytał go o pewien dziwny instrument, na którym grał przez cały koncert. Rick odparł: „To melotron. Są takie trzy na świecie. Jeden w King Crimson, drugi ma The Moody Blues, a na trzecim gram ja. Chcesz spróbować?”. Od tego czasu Jeff „zachorował” na to dziwne, nawet jak na tamte czasy, urządzenie generujące niepowtarzalny i oryginalny dźwięk. O tym jak Cannata był bardzo zdeterminowany, by samemu grać na melotronie świadczy fakt, ze kosztem wielu wyrzeczeń zakupił on wymarzony instrument i to aż w dalekim Londynie, skąd zaimportował go do Ameryki. I od tego czasu, już na swoich solowych płytach, robił z niego wspaniały użytek. I choć Cannata ukochał sobie raczej piosenkowy, melodyjny repertuar, często ocierający się o stylistykę AOR, to zawsze jego kompozycje zachwycały starannością wykonania, a także potęgą swojego orkiestrowego brzmienia.

W tym miejscu tej opowieści o Jeffie Cannatcie trzeba zrobić małą dygresję i zaznaczyć, że jest on bardzo wszechstronnym muzykiem grającym nieomal na wszystkich instrumentach, a w dodatku niesamowicie uzdolnionym kompozytorem, świetnym wokalistą a nade wszystko… sympatykiem muzyki czasów swojej młodości. I pewnie dlatego w jego głowie pojawił się pomysł na sięgnięcie po klasyczne utwory ze złotego okresu dla muzyki rockowej, a mianowicie przełomu lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Po piosenki, które wtedy inspirowały go do tworzenia własnej muzyki i złożenia swoistego hołdu tym wykonawcom, którzy odegrali w jego muzycznym życiu szczególną rolę. I w ten sposób zrodził się ten album – wydany w pierwszych dniach 2009 roku, ”My Back Pages Volume 1”.

„Największym wyzwaniem był dla mnie wybór tych kilkunastu najbardziej reprezentatywnych utworów. Gdy miałem to już za sobą, za cel postawiłem sobie, by w możliwie jak najwierniejszy sposób oddać ducha tych kompozycji. Zagrać je po swojemu, ale nic w nich nie zmieniać na siłę, nie wyważać drzwi, które już dawno zostały uchylone. Czasem pokusa była wielka; wszak przez minione dekady dokonał się przeogromny postęp w dziedzinie rejestracji dźwięku. Ale wydaje mi się, że udało mi się wszystko utrzymać w ryzach i nagrać własne, bardzo osobiste wersje moich ukochanych utworów, nie gubiąc ich pierwotnego wydźwięku.” – tak o swojej płycie „My Back Pages Volume 1” mówi nasz bohater.

I faktycznie, na albumie tym znajduje się 13 kompozycji z repertuaru następujących wykonawców: The Byrds („Eight Miles High”, „Turn Turn Turn”), David Bowie („Space Oddity”), Spirit („Fresh Garbage”), Amboy Dukes („Journey To The Center Of The Mind”), Pink Floyd („On The Turning Away”), Jethro Tull („Mother Goose”, „My Sudany Feeling”), Donovan („Hurdy Gurdy Man”), Eric Burdon („Monterrey”), The Beatles („Norwegian Wood”), Jefferson Airplane („Embryonic Journey”) i wreszcie King Crimson („In The Court Of The Crimson King”). Całość, jako autorski bonus, Cannata uzupełnił utworem „Life: 101” pochodzącym ze swojej ostatniej studyjnej płyty „Mysterium Magnum” (2006).

W sumie otrzymujemy na tej płycie zestaw 14 utworów, z których każdy broni się w pojedynkę, a jako całość stanowią one bardzo solidną porcję klasycznego rocka w autorskim wykonaniu Jeffa Cannaty. Gra on na tym krążku na perkusji, basie, gitarach, melotronie i sitarze. Także śpiewa. I to jak śpiewa! W kilku utworach wspiera go grono zaprzyjaźnionych artystów. Spośród nich chciałbym podkreślić przewspaniałą grę na hammondzie w wykonaniu George’a Manukasa w „On The Turning Away” oraz fenomenalną gitarową solówkę Chucka Beckmana w „Life: 101”.

Można pewnie spytać: po co w ogóle wydawać takie płyty? Czy nie lepiej sięgnąć po oryginalne wykonania? Myślę jednak, że okoliczności, które zainspirowały Cannatę i doprowadziły do powstania niniejszego albumu, a o których starałem się opowiedzieć w pierwszej części tej historii, świadczą o tym jak wielką wagę, nawet tak uznani artyści, jak nasz bohater, przywiązują do swoich artystycznych korzeni. Czy to ze względów sentymentalnych, czy to dla sprawdzenia samego siebie, Cannata sięgnął po kanon muzyki rockowej i nawet z, wydawałoby się najtrudniejszych do nowego zinterpretowania przypadków, jak „In The Court Of The Crimson King”, „Norwegian Wood”, „Space Oddity” czy „My Sunday Feeling”, wyszedł on obronną ręką, a w dodatku z wysoko podniesionym czołem.

„My Back Pages Volume 1” to piękny album z pięknie wykonanymi pięknymi piosenkami. Cannata sprawił nim ogromną przyjemność wszystkim miłośnikom klasyki muzyki rockowej, a dzięki zamieszczeniu w sąsiedztwie tak renomowanych utworów niezwykle udanej autorskiej kompozycji „Life:101” z pewnością uda mu się zwrócić uwagę na własną twórczość szerokiej rzeszy fanów inteligentnej, przewspaniale wykonywanej muzyki.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!