Cinemon - Cinemon

Maciej Stwora

ImageNiezwykły ten Cinemon. Muzyka tej krakowskiej grupy oparta jest o trzy instrumenty: gitarę, bas i perkusję, a dzieje się tu tyle, że można by obdzielić tym dźwiękowym szaleństwem co najmniej kilka solidnych płyt. Rock progresywny, fusion, grunge, blues, rock ‘n’ roll, psychodelia – wszystkie te gatunki odnajdziemy na debiutanckim krążku Cinemonu. Dzięki takiemu wymieszaniu różnorodnych składników formacja stworzyła swój oryginalny i trudny do zakwalifikowania styl. Można powiedzieć, że każdy słuchacz znajdzie tu coś dla siebie.

Album składa się z dziesięciu utworów:

Don't You Remember. Kompozycja opiera się na pomysłowej linii basu, a na nią nakładają się pozostałe instrumenty. Całość poprzez swoje „brudne” brzmienie przywodzi na myśl twórczość rockowych zespołów działających w latach 70-tych. W trzeciej minucie objawia się progresywna dusza Cinemonu i słyszymy pięknie „połamaną” sekcję rytmiczną. Końcówka natomiast to już gitarowe szaleństwo w wykonaniu Michała Wójcika.

Little Babe. Po raz drugi Mariusz Sitko tworzy podwaliny nagrania, które szybko się rozwija dzięki bogatej grze wszystkich instrumentalistów. Warto zwrócić uwagę na śpiew Wójcika, który momentami bardzo przypomina linie wokalne Chrisa Cornella z grupy Soundgarden. Duch muzyki grunge pierwszej połowy lat 90-tych krąży w powietrzu i jest słyszalny w dźwiękach Krakowiaków.

Storm. Tym razem cała „orkiestra” rusza od razu do ataku i „czaruje” słuchacza swymi zagraniami. Stosunkowo spokojne śpiewane momenty uzupełniane są soczystymi partiami instrumentalnymi. Zwracam uwagę na doskonałą grę Kuby Pałki na perkusji, który potrafi się dobrze odnaleźć zarówno w psychodelicznych fragmentach jak również i tych nastrojowych (druga część utworu jest tego świetnym dowodem).

Barbiturany. Króciutka jazz-rockowa miniaturka będąca wizytówką wysokich umiejętności muzyków tworzących Cinemon.

Sześć. Kolejna instrumentalna kompozycja, która ponownie przenosi nas do starych dobrych lat 70-tych i ich charakterystycznego brzmienia. Gitara prowadzi nieco szalony „dialog” z klawiszami, a nad całością czuwa zgrana sekcja rytmiczna. Rock psychodeliczny w pełnej krasie.

Czarna Czerń. Klimat ulega zmianie i muzycy pokazują się z bardziej melodyjnej strony stawiając na słyszalną harmonię pomiędzy wszystkimi instrumentami. Aczkolwiek na samym końcu powracamy do „odjazdów dźwiękowych”, bez których twórczość formacji nie może się obejść. I bardzo dobrze.

Morderca. Michał Wójcik przypomina tu słuchaczom, że poza „wymiataniem” na gitarze jest także całkiem niezłym wokalistą. Śpiew i malownicze solówki są zresztą najważniejszymi elementami „Mordercy”, w którym mamy okazję poznać bluesową twarz Cinemonu. Trzeba przyznać, że wcielenie to dorównuje swą atrakcyjnością pozostałym obliczom zespołu.

Shall I Compare Thee. Jedno z najdelikatniejszych nagrań na krążku, rozpoczynające się od partii gitary akustycznej. Muzycy uzyskali tu bardzo głęboką przestrzeń, z której wyłania się piękna gitarowa solówka. Na zakończenie otrzymujemy jeszcze intrygujące harmonie wokalne.

Nobody Knows. Pierwszy z dwóch „długasów” na płycie. Zaczyna się subtelnie - od spokojnego śpiewu Wójcika. Z minuty na minutę utwór nabiera coraz większej mocy, wędrując od progresywnych „łamańców” do „wczesno-floydowskiej” psychodelii. Tu i ówdzie pojawia się ładna solówka, gdzie indziej sekcja rytmiczna zaskakuje pomysłowym metrum. W okolicy 9 minuty słyszymy śliczne uspokojenie, które prowadzi odbiorcę do końcowego sola gitarowego.

Świńskie Wycie Judasza. Drugi „długas”, a zarazem kompozycja finałowa. I po raz kolejny muzycy zaskakują – tym razem opierając strukturę nagrania na post-rockowych wzorcach. Napięcie wzrasta bardzo powoli, jakby leniwie. Nagle w szóstej minucie utwór się urywa, tylko po to, aby po kilku chwilach ponownie zacząć narastać. Miłośnicy Godspeed You! Black Emperor poczują się tu jak w domu – ten sam nieuchwytny i niepokojący klimat. Prawdziwa perełka eksperymentalnego grania.

Niezwykły ten Cinemon. Trudno stworzyć tak eklektyczną płytę, która jednocześnie będzie atrakcyjna dla słuchacza. Moim zdaniem, w przypadku tego albumu tak właśnie jest. Połączenie kilku odmiennych stylów wyszło grupie zdecydowanie na dobre i sprawiło, że nie da się jej pomylić z żadnym innym zespołem. Polecam to wydawnictwo wszystkim tym, którzy lubią zestawiać ze sobą stare oraz nowe brzmienia i są ciekawi końcowych efektów tych działań. Osobiście, jestem w pełni usatysfakcjonowany zawartością debiutanckiego krążka formacji i już czekam na kolejne kompozycje pomysłowych Krakowiaków.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok