Riversea to nowa brytyjska grupa specjalizująca się w graniu bardzo melodyjnych, lirycznych piosenek. Na jej czele stoi Marc Atkinson znany Słuchaczom MLWZ z formacji Gabriel, a jej skład uzupełniają Paul Cusick oraz Brandon Eyre. Zadebiutowali pięcioutworową EP-ką demo, która jest przymiarką do wydania pełnowymiarowej płyty. Niedawno Atkinson podesłał mi dodatkowe utwory swojego zespołu, które łącznie, w ilości dziesięciu sztuk, dają blisko godzinną porcję materiału. A więc pełnowymiarowa płyta właściwie już jest. Prawie gotowa. Na wyciągnięcie ręki. Jej oficjalna premiera nastąpi jednak dopiero za kilka miesięcy.
Słuchając muzyki Riversea odnosi się wrażenie, że to zwykłe piosenki. Proste piosenki o spokojnych, bardzo melodyjnych strukturach. Czasami łzawe, czasem wesołe, czasem chwytające za serce, a czasem po prostu melancholijne i przepełnione nostalgią. Ale zawsze liryczne, do bólu melodyjne, po prostu urokliwe i niezwykle delikatne. Bardzo oszczędnie zaaranżowane, bez niepotrzebnych zrywów i zmian tempa. W większości zbudowane według klasycznego schematu zwrotka-zwrotka-refren… Można by powiedzieć, że nie ma w nich nic odkrywczego. Pewnie tak. Ale nie do końca. Słuchając utworów w wykonaniu Riversea można z łatwością wyciągnąć wniosek, że są piosenki i Piosenki. Twórczość Atkinsona i spółki wyraźnie należy do tej drugiej kategorii. Na czym polega różnica? Gdzie tkwi wartość dodana? Po prostu, w trakcie słuchania nagrań Riversea odnosi się wrażenie, graniczące wręcz z pewnością, że obcuje się ze sztuką. Prawdziwą sztuką zaklętą w prostych i bezpretensjonalnych piosenkach. Utwory, które gra Riversea wpisują się swoją klasą i poziomem wykonania w ten sam kaliber muzycznego geniuszu, co produkcje Blackfield, czy duetu Lee Abraham – Steve Kingman. Tyle, że są jeszcze bardziej liryczne.
W przeważającej mierze piosenki grupy Riversea oparte są na dźwiękach fortepianu, delikatnych partiach gitar oraz bardzo dyskretnej sekcji rytmicznej. Gdzieniegdzie tylko, jak w „Eden”, „The Song” czy mocno zrytmizowanym i przepełnionym orientalnym klimatem „All Around The World”, odezwie się syntezator, by na kilkadziesiąt sekund urozmaicić warstwę instrumentalną tych piosenek. Jest jeszcze jeden atut grupy Riversea. Kto wie, czy nie największy. To ciepły, delikatny, bardzo przyjemny wokal Marca Atkinsona i jego nienachlany sposób interpretacji śpiewanych tekstów. To także wielka sztuka. A posiadł on ją w prawdziwie mistrzowskim stopniu.
Gdy dodam jeszcze, że podobają mi się bez wyjątku wszystkie z dziesięciu nagranych na tej demówce piosenek, to będziecie mieli pełny obraz tego, jak bardzo cenię to nowe zjawisko na mapie melodyjnego prog/pop rocka. Jestem pewien, że w pewnych kręgach już niedługo takie piosenki, jak „Eden”, „All Around The World”, „The Great Divide”, „Is That What God Wants” „Out Of Ancient World”, czy – nomen omen – “The Song” będą robić prawdziwą, należną im furorę.
Riversea – to nazwa, którą trzeba zapamiętać i muzyka, która naprawdę warto poznać!